poniedziałek, 13 lutego 2017

Kryształowe serca - rozdział 1




Od dzisiaj, w każdy wtorek i piątek, spodziewajcie się jednego rozdziału mojej nowej powieści "Kryształowe serca". 

Miłej lektury :) 



Prolog


Słyszała wszystko. Każde słowo. Jakby to ona je wypowiadała.
Dźwięki wpadały, odskakiwały od metalowych ścianek bagażnika i dudniły w jej głowie. Do końca łudziła się, że ktoś ich uratuje. Że ktoś uratuje Karima. Gdy padł strzał, poczuła jak pęka jej serce, a czas na chwilę staje w miejscu. Zaskowyczała cicho z żalu i mocniej ścisnęła mały śrubokręt, który odnalazła w jakiejś szczelinie, jeszcze w czasie jazdy tutaj. Tylko to jej zostało – nędzna namiastka broni. „Zabiję go” – postanowiła, choć nie miała pojęcia, jak to zrobi. Poprawiła chustkę, żeby mocniej przylegała do głowy i wsunęła pod nią śrubokręt. Wbił się w wysokiego koka. Drżące opuszki palców przebiegły po krawędzi czarnego jedwabiu. Musiała sprawdzić, czy nic nie wystaje.
Była gotowa.

Rozdział 1


– Fabi! Mamy klienta! Duża rzecz! – W głosie Alka wybrzmiewała euforia. – Nie spieprz tego! A w ogóle, gdzie ty do cholery jesteś?!
– Na uczelni – wyjaśniła ze stoickim spokojem Fabiana. – Właśnie wyrwałeś mnie z wykładu.
– Przyjeżdżaj natychmiast! – ryknął do słuchawki. – Masz pół godziny.
– Aha. To raczej nic z tego. – Dziewczyna zerknęła na naścienny zegar, wiszący w holu uniwersytetu. Pomyślała, że zanim dotrze do domu, żeby wziąć prysznic, umyć włosy, założyć elegancką bieliznę i chociaż prowizorycznie umalować, te nędzne dwa kwadranse już miną. – Alek, daj spokój. Nie pierwszy klient, nie ostatni. – Ziewnęła, bo spała zaledwie cztery godziny, kując na kolejny egzamin DELF.
– Mam na imię Aleksander, nie Alek. I mamy umowę – przypomniał niezbyt miłym tonem. – Łap taksówkę i widzę cię tu najpóźniej o dziesiątej. Masz dwadzieścia minut – rzucił i rozłączył się.
– Dupek – westchnęła Fabiana.
Z wyrachowaniem zwracała się do niego posługując się znienawidzonym zdrobnieniem „Alek”. Jej też wydawało się beznadziejne, jakieś takie dupkowate i delikatnie mówiąc, niezbyt męskie. Zresztą Alek nie był ani męski, ani damski. Ni pies, ni wydra. Nie miał partnerki, przyjaciela też nie, nie licząc starego jamnika Lucyfera, który z reguły przesypiał całe dnie w wiklinowym koszu ustawionym na kuchennym zapleczu pracowni. Aleksander Osiejka snobował na artystę i hipstera. Nosił szale kominy i cienkie płaszcze za kolano, a w lewym uchu miał kolczyk, na szczęście nie tunel. Tego Fabiana na pewno by nie zniosła, strasznie obrzydzały ją takie upiększenia.
Wysłała SMS–a Julicie, że musi zerwać się z zajęć i szybko wybiegła z budynku. Z ulicy Chodakowskiej, gdzie mieściła się SWPS na Białostocką, na Szmulowiźnie, nie jechało się długo. Uczelnię Fabiany i apartament Alka dzieliła niewielka odległość, ale wystarczająca żeby zdążyć w taksówce nieco się ogarnąć. Fabiana wyjęła szczotkę i nerwowymi ruchami przeczesała włosy. Jak na złość, puszyły się i elektryzowały, bo już tydzień temu skończyła się jej odżywka do kręconych włosów, a „pożyczony” od Tymka uniwersalny szampon typu dwa w jednym, okazał się być do wszystkiego i do niczego zarazem.
– Ech... – jęknęła do siebie, gdy rudoblond włosy uparcie oblepiały jej bladą twarz.
Szybko potarła policzki, żeby nadać im nieco zdrowszy wygląd i kilka razy zagryzła wargi. Nie chciała zaprezentować się jak marzanna czy inna topielica, jak często określał ją Tymon. Zwłaszcza ostatnio pozwalał sobie na coraz śmielsze i chamskie uwagi.
Raniły ją te słowa, a przecież tak się starała. Już od ponad dwóch miesięcy, niemalże trzech, żyli z jej pieniędzy, bo Tymek stracił pracę zaraz po Nowym Roku. Pracował w firmie myjącej okna i elewacje. Przecież to lubił: wspinać się i łazić po górach. Wydał krocie, a raczej jego starzy, na specjalistyczny sprzęt dla jedynaka, na te wszystkie uprzęże, odpowiednie buty i akcesoria. Niestety Tymon lęku wysokości nie miał, za to ten przed ciężką harówą – owszem. Szukał nowej pracy, ale kiepsko mu szło. Fabiana nie potrafiła tego pojąć. „Mieszkamy w Warszawie! W mieście, w którym najłatwiej znaleźć pracę! – żaliła się przyjaciółkom. – A on mówi, że nie ma dla niego pracy! Może grać chałtury, w pubach ciągle są ogłoszenia, że potrzebują muzyków, ale przecież Tymuś nie zniży się do poziomu grania do kotleta – sarkała. – Ukończył te swoje uczelnie, brał nauki u mistrzów, ma ambicje i dla niego taka praca to prostytucja”.
Nie poruszała tego tematu zbyt często, bo Tymon natychmiast się obrażał. Pozostawało jej skarżyć się Julicie albo Zuzce. I utrzymywać faceta, z którym kiedyś wiązała tyle nadziei. 
– Jesteśmy – oznajmił taksówkarz.
Fabiana wysupłała ostatnią pięćdziesiątkę z portfela, znów się skrzywiła, myśląc, że wczoraj wybrała dwie stówy, a zostało jej tylko dwadzieścia złotych. „Może Alek da mi jakąś zaliczkę?” – spekulowała, wysiadając z samochodu. Poprawiła poły cienkiego kożuszka i pospiesznym krokiem skierowała się w stronę wejścia do odnowionej niedawno kamienicy. Już prawie weszła do środka, gdy kątem oka zauważyła stojącą nieopodal, czarną limuzynę. Nie była w stanie dostrzec kierowcy, zaledwie cień sylwetki słabo przenikał przez zaciemnioną szybę. „To pewnie ten klient!” – zaśmiała się w duchu, choć akurat mogła mieć rację. Większość jej klientów była dobrze sytuowana, ale z reguły nie widziała ich na oczy. Takie sprawy jak wynajęcie fotomodelki, załatwiały za nich inne osoby.
Jeszcze raz ukradkiem zerknęła na wypasioną furę i weszła do kamienicy.
– Jest nasz gwiazda! – powitał ją z emfazą Alek. Nachylił się i syknął do ucha, że wygląda jak postrach i że zaraz go szlag trafi, po czym szybko przyjął na twarz wyraz nieskrywanego entuzjazmu. – Cudownie, że już jesteś!
Wprowadził ją do głównego pomieszczenia niczym żywą lalkę i dla dodania efektu okręcił dwa razy, żeby zaprezentować kupcowi „towar”. Klientem Alka i Fabiany okazała się być niska, przysadzista kobieta, na oko czterdziestoletnia, w doskonałych ciuchach i z równie „doskonałym” ciemnym wąsikiem, który dodawał jej wizerunkowi dzikiego wyrazu.
– Fabiana Czekaj, moja muza i modelka – przedstawił ją kobiecie, która natychmiast się uśmiechnęła, obnażając przy okazji pokaźny garnitur złotych zębów.
– Dżamila Tujakbaj – powiedziała i wyciągnęła prawą dłoń, od razu skwapliwie uściśniętą przez nieco zaskoczoną Fabianę.
– Pani Dżamaja...
– Dżamila – poprawiła Alka klientka.
– Pani Dżamila chciałaby cię zobaczyć w bieliźnie – przeszedł od razu do rzeczy fotograf. – I bez obuwia.
– Rozumiem. Proszę dać mi pięć minut – odpowiedziała Fabiana.
Wyszła do sąsiadującego z salonem pomieszczenia, szybko zdjęła ciuchy i z ulgą skonstatowała, że Alek przygotował dla niej komplet klasycznej, bezszwowej i cielistej bielizny, która idealnie nadawała się do prezentacji. Poprawiła włosy, znów potarła policzki, choć to było niepotrzebne. Pod koniec marca wrócił lekki mróz i on znacznie lepiej okrasił jej twarz naturalnymi rumieńcami. Podkreślały zieleń jej oczu i te kilka dziewczęcych piegów zdobiących wąski, zgrabny, choć odrobinę zadarty nosek.
Wyszła cicho z przebieralni i stanęła na środku salonu, żeby tajemnicza Dżamila mogła pooglądać „towar” bez przeszkód. Kusiło ją spytać, o jaką stawkę toczy się gra i co ma prezentować, ale czuła, że kontrakt będzie atrakcyjny. Wystarczyło popatrzeć na Alka. Gdyby mógł, padłby klientce do stóp, żeby je też ozłocić, jak zęby. Trajkotał jak oszalały, co chwilę niczym lew, odrzucał długą złocistą grzywę, pstrykał palcami i wtrącał do słowotoku włoskie słówka. „Palant” – pomyślała Fabiana, słysząc kolejną „bella ragazzę”[1].
– Jestem bardzo zadowolona – powiedziała Dżamila. – Dziewczyna jest taka, jak na zdjęciach. Ładna i niezbyt wysoka. – Podeszła do Fabiany i przez chwilę oceniała ją wzrokiem. – Kiedy mogłabyś jechać?
– Jechać? – Fabiana popatrzyła na Alka i z powrotem skupiła wzrok na klientce.
– No tak, jechać. Na Ukrainę. Kontrakt jest na zdjęcia w Odessie. Trzy tygodnie, może miesiąc.
– W Odessie? – Jasne, niemalże niewidoczne brwi Fabiany uniosły się nieznacznie. – Nie miałam nigdy zdjęć na Ukrainie. W ogóle nie jeżdżę za granicę. Zdjęcia robimy tutaj. – Rozejrzała się wokół.
– Ale jakie to ma znaczenie?! – żachnął się Alek. – Fabi, nie rób cyrku. To doskonały kontrakt. Zero golizny, najwyżej topless, ale z zasłoniętymi piersiami. Hotel, dojazd, wyżywienie, wszystko sponsorowane. Do tego wolny czas, możesz zwiedzić Odessę. Full wypas. A jaka stawka?! – przeciągnął głos. – Wiesz, jaka stawka?!
Wytrzeszczał oczy, jakby chciał przekazać swojej modelce, że musi się zgodzić. Fabiana znów pożałowała ich bezterminowej umowy sprzed dwóch lat. Nie miała wtedy grosza przy duszy, matka odmówiła pomocy i Alek ze swoją ofertą pojawił się niczym gwiazdka z nieba. „Odkrył” ją w jednej z warszawskich dyskotek, wsparł minimalną krajową zadatku, zrobił zdjęcia, przygotował portfolio i załatwiał klientów.
I pobierał swoją dolę. Niestety. Umowa była prosta: gdy Fabiana załatwiła zlecenie na swoje usługi fotomodelki, wtedy Alek otrzymywał dwadzieścia pięć procent jej wynagrodzenia, a gdy on był naganiaczem, zabierał połowę. Właśnie dlatego tak mu zależało. Dla niego taki kontrakt, to czysty pieniądz za „nicnierobienie”. Oprócz Fabiany usidlił podobnie jeszcze trzy dziewczyny, ale to ona przynosiła mu najwięcej zysków. Ze swoją oryginalną urodą nie narzekała na brak zleceń. Jej jasna cera był promienna i przejrzysta, spod mlecznej skóry prześwitywały naczynia krwionośne, na dnie bladozielonych, wodnistych oczu skrywała się tajemnica i melancholia, a włosy? Długie, bujne i falujące, otaczały delikatną twarz złocistorudą chmurą, sprawiając, że każdy kto mijał Fabianę na ulicy, jeszcze długo nie mógł wymazać z pamięci jej obrazu.
– Nie wiem jaka stawka i nie interesuje mnie to – oznajmiła stanowczo Fabiana. – Nie pojadę na Ukrainę. Przepraszam, że Alek pochopnie to pani obiecał.
– Fabi! – wrzasnął cienkim falsecikiem, niczym chłopak przechodzący mutację. – Przepraszam na moment! – zwrócił się do klientki, uprzednio chwyciwszy swoją niesubordynowaną podopieczną za ramię. Zawlókł ją prędko na zaplecze i wysyczał: – Tysiąc zielonych za każdy dzień zdjęciowy, co najwyżej trzy godziny dziennie. Minimum dwadzieścia takich dni. Jeszcze nie kapujesz o co toczy się gra? Dwadzieścia patyków. Dziesięć dla mnie, ale dziesięć dla ciebie.
– Boli... – jęknęła Fabiana, bo kościste palce Alka prawie przebiły jej delikatną skórę.
– Sorki – burknął, luzując natychmiast uchwyt. – Musisz się zgodzić. Rozumiesz? Ta baba płaci żywą gotówką. Zaliczka pięć tysięcy zielonych. Zrobi przelew i jeszcze dzisiaj będziemy mieć kasę na kontach.
– Nie. Nie pojadę na Ukrainę.
– Pamiętasz, co jest w umowie? – spytał, nawet nie dbając, żeby jego głos brzmiał koncyliacyjnie.
– Alek, to mi śmierdzi, jarzysz? Cała ta sprawa mi śmierdzi. – Nachyliła się, żeby nikt poza nimi nie słyszał jej słów. – To jest zbyt piękne. Targowała się zanim przyjechałam?
– Ona? Nie. Za to ja się targowałem. Chciała dać połowę tej kwoty – oświadczył i wydął usta niczym pięciolatka.
– Nieważne. Nigdzie nie jadę. Zapomnij. – Fabiana wyszarpnęła rękę i wyszła z garderoby. Dogonił ją cichy syk Alka: „Jeśli odmówisz, pozwę cię o połowę mojego honorarium”, ale zignorowała to. Wiedziała, że to ona przysparza mu najwięcej kasy i na pewno nie będzie na tyle śmiały, żeby zarżnąć kurę znoszącą złote jajka.
Co było ciut zaskakujące, tajemnicza Dżamila, o nazwisku, które fotograf i modelka już dawno zapomnieli, bez większych problemów przyjęła odmowę. Pożegnała się i wyszła, zostawiając swoją wizytówkę, gdyby jednak panna „Fabianna” się rozmyśliła.
– Doskonale mówi po polsku jak na Ukrainkę – stwierdziła Fabi, gdy zamknęły się za nią drzwi.
– Boże! Czy to ważne?! – jęknął Alek. Już mu przeszła złość, chociaż ciągle nie mógł pogodzić się z rozczarowaniem. Nie, żeby pilnie potrzebował pieniędzy, ale kasa zawsze się przydaje, zwłaszcza zarobiona bez najmniejszego wysiłku. – Idź sobie. Nie mogę na ciebie patrzeć – fuknął, przeczesując bezwiednie włosy. – Do maja nic ci nie załatwię, zobaczysz jak to jest być bez pieniędzy. Może ci przejdą te wielkopańskie maniery.
– Może przejdą. – Fabiana wzruszyła ramionami.
Wróciła do garderoby, założyła własne ciuchy i przysiadła na brzegu starego fotela, który wstawił tam kiedyś Alek. Przez chwilę rozważała, czy podjęła dobrą decyzję. Kusił ją szybki i łatwy zarobek, ale nie była na tyle głupia i naiwna, żeby nie wiedzieć, jak czasami kończą się wyjazdy do krajów, w których cywilizacja i poziom bezpieczeństwa istotnie różnią się od polskich. A gdyby trafiła do jakiejś agencji towarzyskiej? Albo ktoś zmusiłby ją do pornografii? Co wtedy? Pokręciła głową, myśląc że ten wyjazd był zbyt ryzykowny. „Dobrze zrobiłam” – uznała w duchu.
– Nie dąsaj się – powiedziała Alkowi, gdy wyszła z przebieralni. Cmoknęła go w policzek i zmierzwiła jego już i tak rozczochrane włosy. – Po prostu się boję. Tam jest wojna – dodała z przekąsem. – Chcesz mnie narazić na niebezpieczeństwo?

O to samo spytała wieczorem Tymona. Ku jej zdumieniu, gdy opowiedziała chłopakowi całą sytuację, zareagował zupełnie inaczej, niż przewidziała. Był wyraźnie rozczarowany. Wkurzyła się.
– Zależy ci tylko na mojej kasie?! – zapytała, a gdy podkreślił, że „na naszej kasie”, bo przecież mieli wspólne konto, aż nią zatrzęsło. Oderwała się od kuchennego blatu, na którym szykowała właśnie sałatkę z brokułów i spojrzała na Tymka. Jej oczy ciskały gromy. – Czy ty się słyszysz? Alek chciał mnie wysłać na Ukrainę! Jego jeszcze jakoś rozumiem, bo jestem dla niego tylko źródłem pieniędzy, ale ty?!
– Uspokój się – stwierdził Tymon. W jego głosie zadźwięczały protekcjonalne nuty. – To nie Pakistan czy Syria. Mogłaś powiedzieć, że pojedziesz z kimś, na przykład ze mną – zasugerował. – Zwiedzilibyśmy Odessę. Mają tam przepiękną filharmonię, budynek to prawdziwa perełka architektury, wzorowana na weneckim Pałacu Dożów.
– Aha – westchnęła Fabi i wywróciła oczami. Irytował ją spokój Tymona, ale jeszcze bardziej zdenerwowała się na siebie. Nie pomyślała o takim rozwiązaniu, a przecież mogła chociaż spróbować spytać tę złotozębną Dżamilę, czy może jechać z kimś. – Zostawiła wizytówkę. Może zadzwonię i zapytam, czy mogę cię zabrać.
– Zadzwoń.
Fabiana szybko załatwiła numer od Alka, który aż się zapalił do tego pomysłu. Promyk nadziei zgasł niestety szybciej niż przewidzieli. Dżamila nie odbierała telefonu, a gdy Fabiana wysłała jej wiadomość, w której przedstawiła swoją propozycję wyjazdu w towarzystwie chłopaka, odpisała po godzinie, że niestety ale oferta jest nieaktualna.
– Jestem głupia... – jęknęła Fabiana, tuląc się do Tymka. Przed chwilą skończyli się kochać. Leżała z przyklejonym do jego torsu policzkiem i słuchała coraz spokojniej bijącego serca. – Straciłam taką okazję.
– Jeszcze będziesz miała nie takie fajne okazje – odparł, głaszcząc ją po wilgotnych z potu włosach.
Nie był do końca szczery. Z trudem opanował gniew, gdy usłyszał co zrobiła. Sprzedał sprzęt wspinaczkowy i pamiątkowe szachy z kości nosorożca, które ofiarował mu dziadek na osiemnastkę, oszczędności też już nie miał, a stary wykręcał się od wypłacenia kolejnej zapomogi, tłumacząc, że taki dorosły chłop jak Tymek, powinien sam się utrzymać. „Opłacaliśmy twoje studia, kursy, całą naukę, wyjazdy, mieszkanie, instrumenty... – wymieniał. – Najwyższy czas wziąć życie w swoje ręce. Masz dwadzieścia siedem lat. Nawet na kodeks rodzinny i opiekuńczy już się nie łapiesz!”
Ale nie to było najgorsze. Choć próbował nie myśleć o zobowiązaniach, pewni ludzie nie pozwalali mu o nich zapomnieć. Codziennie dostawał SMS–a z aktualną wartością długu, który zaciągnął jeszcze w ubiegłym roku. Odsetki już dawno przekroczyły kwotę pożyczonego kapitału. Znów podjechał do Ursynowa i w lombardzie zostawił altówkę, ostatnią cenną rzecz, którą posiadał, ale to wystarczyło na spłatę zaledwie jednej trzeciej długu. Fabiana ciągle dopytywała, kiedy odzyska od kolegi altówkę, a on nie miał odwagi, żeby wyznać prawdę. Coraz cichszy głos sumienia mówił, że jest nie fair wobec Fabiany, a Tymon robił wszystko, żeby całkiem go zagłuszyć.

***
Fabiana już od kilku miesięcy czuła się przemęczona. Za dużo wzięła sobie na głowę, i nie chodziło tylko o naukę języków, studia, korepetycje których udzielała i co jakiś czas pojawiające się zlecenia od Alka lub od zaprzyjaźnionego tłumacza przysięgłego. Najgorsza była świadomość, że w jej związku źle się dzieje. Wiedziała, że Tymek lubi czasami rozpuścić trochę kasy na automatach, czy postawić coś w zakładach sportowych, ale ostatnie odkrycie zupełnie ją zdruzgotało. Dwa dni po nieudanej wizycie u Alka postanowiła, że przejdzie się po mieście i poszuka jakiejś pracy dla Tymona, który tym czasem wybrał się do rodziców z nadzieją, że wysępi od nich jakieś wsparcie.
Znalazła kilka ofert, odpisała numery telefonów, a w ostatniej knajpie ogarnęła ją taka senność, że musiała zamówić kawę. Poprosiła również o szarlotkę na ciepło i lody. Od rana nic nie jadła, więc to nie dziwne, że słaniała się na nogach. Chciała zapłacić kartą i...
– Bardzo mi przykro, ale nie ma środków – oznajmiła młodziutka kelnerka.
– Słucham? To niemożliwe – stwierdziła Fabiana. Jeszcze raz przyłożyła kartę i spojrzała z trwogą na twarz dziewczyny, którą na szczęście trochę kojarzyła, bo nie pierwszy raz była w tej kawiarni. – Przepraszam, widocznie jeszcze nie doszła wypłata – wytłumaczyła.
Przetrzepała całą torebkę i udało jej się uzbierać konieczną sumę, ale na napiwek już nie starczyło. Czuła jak fala wstydu krasi jej policzki i czoło, aż do nasady włosów. Płonęła nie tylko z zażenowania, ale i gniewu. Żeby nie dość było tych emocji, gdy dotarła pieszo pod dom, zadzwonił telefon. Wyjęła go z torebki i spojrzała na numer.
– Dżamila... – wyszeptała do siebie. Instynktownie rozejrzała się wokół.
Tak, nie było wątpliwości. Znów zauważyła ten samochód... To była ta sama limuzyna, która stała wtedy pod kamienicą Alka. Fabiana zawsze miała doskonałą pamięć do liczb i numer rejestracyjny się zgadzał. Aż nią zatrzęsło ze strachu, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz. Zbliżała się ósma wieczór, już dawno zapadł zmierzch, a ulice pokryte błotem pośniegowym nie odbijały nawet dziesięciu procent światła z ulicznych latarni. I jak na nieszczęście, poza nią na ulicy nie było żywego ducha. Zamierzała... Nie miała pojęcia, co zamierzała, bo drzwi limuzyny nagle się otwarły i ze środka wysiadła Dżamila.
– Dobry wieczór – przywitała się, poprawiając wielką futrzaną czapę, która zsunęła się na czoło. Zęby błysnęły upiornym metalicznym blaskiem. – Panna Fabianna?
– Dobry wieczór – wykrztusiła z trudem. Mimo tego uśmiechu nie czuła się zbyt pewnie. Podeszła do samochodu na nogach jak z waty. – Skąd ma pani mój adres? – zapytała, ukradkiem zerkając w stronę bocznej szyby, za którą wyraźnie odcinał się jakiś jasny kształt.
– Pan Aleksander mi dał. Widzę, że panią zdenerwowałam – powiedziała ze swoim wschodnim zaśpiewem. – Pani wybaczy. Ja chciałam tylko powiedzieć, że gdyby panna się zdecydowała na wyjazd do Odessy, podwoję stawkę, ale samej jechać, bez narzeczonego.
– Nie pojadę sama. – Fabiana odruchowo przycisnęła do piersi torebkę, jakby ta mała rzecz była jej tarczą przed przenikliwym spojrzeniem Dżamili.
– Tak sądziłam. To ja już pojadę. Niepotrzebnie tu przyjechałam. – Machnęła ręką. Coś wyleciało z jej dłoni, jakiś biały, niewielki przedmiot.
Kilkanaście sekund później Fabiana została sama, stojąc i dygocząc z wrażenia i strachu. Potrząsnęła głową, bo nagle zdało się jej, że to były jakieś halucynacje. Spuściła wzrok na chodnik. Podniosła kulkę z papieru, rozwinęła ją drżącymi palcami. Poza jej adresem skreślonym charakterystycznym pismem Alka nie zauważyła niczego. Zmięła papier i rzuciła z powrotem na ziemię.
Nigdy nie zamykała się w mieszkaniu pod nieobecność Tymona, ale tym razem przekręciła oba klucze w zamkach górnym i dolnym. Założyła łańcuch i dlatego Tymek nie mógł wejść do mieszkania. Obudził ją o trzeciej w nocy, wykończony podróżą i zły, że nic nie ugrał poza marnymi pięcioma stówkami, które z łaską pożyczył mu ojciec. Podkreślił wyraźnie, że to pożyczka, nie darowizna i ojciec oczekuje zwrotu do końca czerwca.
Znów ją okłamał, wręczając pięć wymiętych banknotów. Ojciec dał mu tysiąc, ale połowę sumy Tymon przegrał na automatach. Zajęło mu to niecałą godzinę po wyjściu z dworca. Dziękował Bogu, że postawił połowę. Można powiedzieć, że czuł dumę, bo przecież mógł przegrać wszystko.
– Po co mi to dajesz? – Fabiana przysiadła na brzeżku kanapy i popatrzyła na pieniądze. W końcu rzuciła je na ławę i westchnęła głośno. – Tymek, płaciłam dzisiaj kartą i... – Zwiesiła głowę. – Musisz coś z tym zrobić. Tak się nie da żyć. Spróbuję załatwić ci jakąś terapię. Zuzka mówiła, że jej matka pracuje w ośrodku leczenia uzależnień i ostatnio dostali spory grant z unii, właśnie na leczenie osób uzależnionych od haza...
– Ale o czym ty gadasz?! – nie pozwolił jej skończyć. Oburzył się wyraźnie. Gdy tylko Fabiana wspominała o pieniądzach natychmiast czuł, jak jego serce przyspiesza. Miał dość jej ciągłych wyrzutów, tych płaczliwych westchnięć, wzroku zbitego psa. Przecież to kontrolował, nie postawił całej sumy, którą otrzymał od ojca. – Czego się czepiasz do cholery?! – wrzasnął. – Przywiozłem kasę? Przywiozłem. Gdybym był hazardzistą, już dawno by jej nie było! – Podniósł banknoty i przez krótki moment trzymał je w trzęsącej się dłoni. – Masz! – krzyknął i rzucił jej w twarz. – I nie życzę sobie, żebyś gadała o mnie z tymi idiotkami!
Wypadł z pokoju. Myślała, że pójdzie gdzieś, że znów nie będzie go całą noc, ale tym razem się myliła. Po chwili usłyszała, że bierze kąpiel. Wróciła do łóżka i po prostu zasnęła. Chyba zmęczenie wygrało ze stresem. Obudził ją Tymon. Jeszcze było ciemno. Dopiero po chwili dotarł do niej zapach nieprzetrawionego alkoholu. Mieli w barku napoczętą butelkę whisky, która stała tam już prawie rok. Dostali ją, jak i wiele innych rzeczy, włącznie z komodą z IKEA, na parapetówkę, choć Fabiana wyraźnie prosiła wtedy przyjaciół: „żadnych prezentów, bo to nie nasze mieszkanie, tylko wynajęte”.
Nie lubiła whisky, zresztą żadnego alkoholu nie lubiła, Tymon podobnie. To też ją w nim ujęło, że nie palił, sporadycznie wypił piwo i nigdy nie sięgał po żadne narkotyki, nawet po zioło, powszechnie uważane za coś zupełnie nieszkodliwego. Niestety, zapomniał powiedzieć, że lubi grać.
– Śmierdzisz... – fuknęła, gdy zbliżył się do niej. – Okropnie. Nie znoszę zapachu whisky – przypomniała mu.
– Milusia jesteś – wymamrotał pod nosem. Wiedział, że jest pijany i sam nie czuł się z tym komfortowo. W zasadzie to miał ochotę iść do łazienki, wsadzić sobie dwa palce do gardła i wyrzygać to gówno, ale bardziej chciało mu się seksu. Zawsze po przegranej czuł potrzebę ulżenia sobie, a Fabiana lubiła seks i nigdy nie odmawiała. – Mam ochotę porządnie cię zerżnąć – wyartykułował swoje pragnienia. Wsunął dłoń pod cienką koszulkę, żeby odnaleźć małe, jędrne piersi Fabiany. Zawsze go podniecały. Godzinami mógłby je trzymać w dłoniach, ściskać i przygryzać maleńkie skurczone brodawki.
– Tymon? – Fabiana na moment straciła głos. Nigdy tak do niej nie mówił. Nienawidziła, gdy mężczyzna zachowywał się ordynarnie w łóżku. Odepchnęła jego rękę, usiadła i zakryła piersi dłońmi. – Idź stąd. Cuchniesz i jesteś pijany – ostudziła jego miłosne zapędy, niestety bez skutku.
– Ho ho, niezła damulka się z ciebie zrobiła – wybełkotał. Wysunął rękę, żeby złapać ją za ramię. Szarpnął mocno, aż mimowolnie krzyknęła z bólu.
– Przestań! – Próbowała się wyrwać z jego uścisku, ale przecież był od niej znacznie wyższy, silniejszy i cięższy.
Chwilę później znów leżała na wznak, a jej ukochany Tymek, chłopak z którym była od trzech lat, który był jej pierwszym facetem, zamienił się w potwora z najgorszych koszmarów. Jedną dłonią zatkał jej usta, a drugą podnosił koszulkę. Nie mogła nawet drgnąć, bo przywalił ją swoim ciężarem. Próbowała wierzgać, lecz bez sukcesu. Trzymał ją zbyt mocno. W końcu udało się jej ugryźć go w dłoń, którą trzymał przy jej ustach. Musiało go zaboleć, bo prawie natychmiast dostała w twarz.
– Nie przeżyjesz pierdolona suko, jak jeszcze raz mnie ukąsisz – ostrzegł. – I radzę ci, zamknij się, bo cię uciszę na zawsze.
– Tymek... – wychlipała – Tymek, kochanie... przestań... – kwiliła, ale on jej nie słuchał.
Ciemność pokoju przeszył trzask rozrywanej tkaniny koszulki. Ciche łkanie Fabiany zdawało się nie mieć końca, tak samo jak głośne posapywania Tymona, jego ciężki oddech i co chwilę rzucane przekleństwa. Zanim skończył gwałcić swoją dziewczynę, usłyszała, że jest wyrachowaną szmatą, że liczą się dla niej tylko pieniądze i że jej praca w modelingu to zwykła kurwiarka.
Nie przestała płakać. Płakała, gdy Tymon stoczył się z niej i prawie natychmiast zasnął. Płakała, gdy poszła do łazienki, żeby z przerażeniem odkryć, jak wygląda jej twarz. Wiodła palcem po spuchniętej powiece, po sińcu który powoli zaczynał zabarwiać na fioletowo skórę pod okiem, po pękniętej wardze. Płakała, gdy się ubierała, a potem gdy wchodziła na posterunek policji i w ostatnim momencie stamtąd uciekła.
Wróciła do domu, weszła pod lodowaty prysznic, a jej gorące łzy zmieszały się z wodą... 



[1] piękna dziewczyna

6 komentarzy:

  1. Jak można w takim momencie zakończyć. Buu...

    Zapowiada się świetnie! I chce więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irenko, już w piątek kolejny rozdział :)
      Bardzo się cieszę, że Ci się podoba!

      Usuń
  2. Nie lubię Tymona. Nawet więcej, ale chciałam być kulturalna

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie wiem co powiedzieć. Znam Pani całą twórczość i jest to całkiem co innego. Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłam Cię zaskoczyć ;) I mam nadzieję, że jeszcze nie raz i nie dwa, zaskoczę :P

      Usuń