czwartek, 16 lutego 2017

Kryształowe serca - rozdział 2



Rozdział 2


Nie miała siły, żeby wstać. Dziękowała Bogu, że jest czwartek, jedyny dzień w środku tygodnia, w którym nie musi nigdzie wychodzić. W końcu powoli podniosła powieki. Zalała ją fala ulgi, gdy zauważyła, że jest sama. Usiadła na łóżku i przez chwilę nasłuchiwała, czy Tymon jest w domu. Cisza dzwoniła w uszach, ale prócz niej Fabiana ciągle słyszała te okrutne słowa, które padły zaledwie kilka godzin temu. Otarła łzę toczącą się po policzku. „Co mam teraz zrobić?” – zadała sobie pytanie.
Z trudem dowlokła się do łazienki. Wszystko ją bolało. Wprawdzie Tymon uderzył ją tylko w twarz, ale przecież broniła się przed gwałtem. Teraz jej mięśnie drżały, nie nawykłe do takiego wysiłku, a całe ciało opanował ćmiący ból i słabość. Bała się zobaczyć w lustrze jakich spustoszeń dokonała ciężka dłoń Tymona. Na szczęście nie było tak tragicznie, jak się spodziewała. Opuchlizna powieki prawie całkiem zniknęła, siniec mogła zamaskować podkładem, a na wargę przykleić mały plasterek i wytłumaczyć, że to opryszczka.
Niestety na ziejącą z oczu pustkę i wielką ranę w sercu nie wynaleziono żadnego opatrunku. Fabiana zdawała sobie sprawę, że to już koniec. Kochała Tymka ponad wszystko, ale jak mogła zapomnieć o tym, co zrobił? Siedząc w kuchni i patrząc tępo na kubek ze stygnącą kawą, myślała że chyba pierwszy raz w życiu nie wie, co ma zrobić. Nigdy nie czuła tak wszechogarniającej bezradności. I żalu do losu.
Nagle ciszę poranka zakłócił szczęk zamka do drzwi. Natychmiast ją zmroziło. Strach i co dziwne, wstyd, bo to wyłącznie Tymon powinien był się wstydzić, opanowały całe jej jestestwo. Strwożona popatrzyła w stronę korytarza. Chwile później w drzwiach kuchni pojawił się sprawca jej cierpień. Gardło wypełniła gula, gdy rzuciła nań wzrokiem; dłonie pokryły się mgiełką wilgoci, a wzdłuż kręgosłupa spłynęła kropla zimnego potu.
– Fabi... – wystękał Tymon. Podszedł do niej niepewnym krokiem i przyklęknął. – Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – wyszeptał, patrząc z przerażeniem na bladą, lśniącą wilgocią łez, twarz Fabiany.
– Nie chcę, żebyś mnie przepraszał. To już koniec, Tymek – wykrztusiła.
– Zrobię wszystko, co chcesz, tylko...
– Wyprowadź się jeszcze dzisiaj, zaraz – przerwała mu. Nie chciała na niego patrzeć, na tę znajomą, kiedyś tak ukochaną twarz, na jego gęste, ciemnobrązowe włosy, które uwielbiała przeczesywać palcami, na policzki pokryte dwudniowym zarostem, tyle razy obcałowane przez nią, a teraz zapadnięte niczym powłoka balonu, z którego powoli uchodzi powietrze. – Słyszałeś? Wyprowadź się stąd.
– Wyrzucasz mnie? – zapytał, nie mogąc uwierzyć, że nie da mu szansy, a przecież każdy na nią zasługuje, zwłaszcza gdy zdarzyło mu się zrobić coś złego tylko jeden, jedyny raz.
– Nie wyrzucam. Sam stąd odejdziesz – odpowiedziała, strącając z kolana jego dłoń, bo przed momentem bezwiednie ją tam położył. Wstała, żeby wylać kawę do zlewu. Nie musiała jej pić, jej serce i tak waliło jak oszalałe.
– W porządku – dobiegło zza jej pleców. – To twoje mieszkanie.
Miała odruchowo zaprzeczyć, powiedzieć jak zawsze: „Moja umowa, lecz mieszkanie nasze wspólne”, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Musiała przyznać, że nawet w tak koszmarnej chwili była w stanie poczuć coś pozytywnego: ulgę i radość. Ucieszyła się. Tak. Naprawdę się ucieszyła, że Tymon ustąpił, choć ciężko w takiej sytuacji, w jakiej się znalazła, odczuwać jakąkolwiek radość. Odetchnęła, że nie musi z nim walczyć, że przyjął do wiadomości jej wolę i co najważniejsze, nie błagał o wybaczenie, nie tłumaczył się i nie obiecywał poprawy. Niemalże beznamiętnie patrzyła jak pakuje dwie wielkie sportowe torby, a gdy skończył, przyniosła mu te pięć stów, które dotychczas leżały na podłodze, tam gdzie wczoraj je rzucił.
– Weź, to przecież twoja kasa – uzasadniła, gdy nie chciał ich przyjąć.
– Nie. Potraktuj to jako częściowy zwrot tego, co wybrałem z naszego... z twojego konta – poprawił się szybko.
– Gdzie jedziesz? – zapytała, stojąc przy drzwiach i patrząc, jak Tymon sznuruje buty.
– Nie wiem – odparł, nie podnosząc wzroku.
– Zadzwonisz?
– Nie wiem – powtórzył.
Przekręciła klucze w obu zamkach i wróciła do łóżka. Najchętniej nie wyszłaby z niego przez najbliższe sto lat, ale oprócz Tymona w jej życiu były przecież przyjaciółki. Julita nie należała do grona osób, które łatwo odpuszczają i gdy Fabiana nie odpowiadała na telefony i nie pojawiła się w piątek na zajęciach, po prostu do niej przyjechała. Stała pół godziny i waliła uparcie w drzwi. Poskutkowała dopiero głośno wykrzyczana groźba Julity, że zaraz dzwoni na policję i straż, żeby wyważyli drzwi.
– Już więcej nie chcę o tym mówić – powiedziała Fabiana, po krótkiej, najbardziej lakonicznej jak się dało, relacji o tym, co zdarzyło się w nocy ze środy na czwartek.
– Boże, Fabunia... – jęknęła Julita i znów mocno przytuliła przyjaciółkę. – Nie chcesz, nie mów. Ani jednym słówkiem już do tego nie wrócimy – obiecała. – A może mam zostać z tobą przez jakiś czas? – zaproponowała, myśląc, że takie wsparcie będzie dobre.
– Nie. Dzięki, ale nie – odparła Fabiana.
– Okej, ale... Jutro wybieramy się z Zuzką i Agnieszką do Multipubu, a ty idziesz z nami.
– Nigdzie nie idę.
– Daj spokój! Żyjesz jak mniszka, tylko uczelnia i praca, praca i uczelnia. Tak nie można. – Zerknęła na nią ze współczuciem.
– Kiedyś tak żyłam. Do dzisiaj. Od teraz wszystko się zmieni – oświadczyła z mocą Fabiana.
Było jej wstyd, że tak rzadko wychodziła gdzieś z przyjaciółkami. Powodem był Tymon i jego maniakalna zazdrość. Pozwalał jej na pracę u Alka tylko dlatego, że przynosiła do domu niezłą kasę. Mimo to bacznie sprawdzał jakie robili zdjęcia, a gdy trafiały się takie w samej bieliźnie, kręcił nosem. Nie pomagały tłumaczenia, że te zdjęcia to pewna forma sprzedaży marzeń, kupowanych później przez kobiety razem z tą piękną bielizną. Tymon powtarzał, że byłoby najlepiej, gdyby Fabiana skupiła się wyłącznie na udzielaniu korepetycji. Naturalnie dzieciom i to tym najmłodszym.
– Zobaczysz, wszystko się zmieni – powtórzyła.
– Oby tak było. To co, idziemy do pubu?
– Do pubu nie. Błagam, nie mam siły na takie rozrywki – jęknęła Fabiana.
– Wobec tego ja tu zostaję – oznajmiła Julita tonem nie znoszącym sprzeciwu. – A teraz zrobię ci coś na śniadanie.
Fabiana znała doskonale charakter, a raczej charakterek Julity, również dlatego, że obie miały trochę podobnych cech, były uparte i silne. Nadszedł wieczór, a Julita w najlepsze gospodarzyła w mieszkaniu przyjaciółki.
– Zgoda. Niech ci będzie – poddała się Fabiana. Wolała przemęczyć się kilka godzin w towarzystwie koleżanek, niż mieć na karku Julitę. – Ale nie idę do żadnego Multipubu, bo naprawdę nie mam nastroju do takich miejsc. Możemy pojechać do Janek, iść na jakiś film.
– Może być.
– I nikomu ani słowa o Tymku.
– Nikomu ani słowa – obiecała Julita, dla powagi pokazując dwa złożone palce. – Jeszcze jedno, uważam... – chciała powiedzieć, że Fabiana popełniła błąd, rezygnując ze zgłoszenia gwałtu na policji, ale zmęczone spojrzenie bladozielonych oczu nie pozwoliło jej skończyć. Nie znosiła Tymona, już dawno go uznała, całkiem słusznie i obiektywnie, za „pieprzonego dyktatora”, który kontrolował Fabianę i koncertowo nią manipulował. Szlag ją trafiał, gdy widziała przyjaciółkę, która tańczyła jak on jej zagrał. „No way, laska – myślała wtedy – nic z tego nie będzie. Wywal różowe okulary i przejrzyj na oczy”.
– Będę u ciebie o ósmej – powiedziała Fabiana, modląc się w duchu o jak najszybsze zostanie samej. Niemal wypchnęła Julitę za drzwi, o które oparła się ulgą, kiedy na schodach ucichło stukanie wysokich szpilek.
Tymon nie dał znaku życia przez całe dwa dni. Przypuszczała, że pojechał do Płocka, do rodziców, bo gdzie mógł się udać? W Warszawie nie miał zbyt wielu kumpli, a Maciek, jedyny jego dobry przyjaciel, pożyczył altówkę i już od miesiąca migał się z oddaniem, więc uznała, że to ostatnia osoba, którą poprosiłby o pomoc. Fabiana odnalazła rozładowany telefon, podłączyła go i niecierpliwie czekała, aż się uruchomi. Nie dostała żadnej wiadomości, prób połączenia też nie było. Długo myślała, czy lepiej zadzwonić, czy wysłać SMS-a, w końcu wybrała numer Tymona i przystawiła aparat do ucha. Głośne bicie serca przeplatało się z sygnałem, by po chwili zostać zagłuszone przez informację, że Tymon Kapela nie może teraz odebrać telefonu. Wysłała mu SMS-a, najkrótszego, z prośbą o znak życia i że wszystko u niego w porządku.
Nazajutrz rano wspomnienia koszmarnej nocy zostały wyparte przerażającym lękiem, że stało się coś złego. Fabiana miała zapisany numer do rodziców Tymona. Rozważała, czy tam zadzwonić, bo gdzieś na poziomie intuicji czuła, że nie dotarł do rodzinnego domu. Mimo to musiała sprawdzić swoje podejrzenia. Potrafiła być dobrą aktorką, więc udała, że przez przypadek wybrała numer „przyszłej-niedoszłej” teściowej.
– Musimy się spotkać – zaświergotała pani Kapelowa. – Tak dawno cię nie widziałam. Mówiłam ostatnio Tymusiowi, że powinien był cię zabrać ze sobą.
Ta rozmowa dała jej stuprocentową pewność, że coś musiało się stać. Coś bardzo złego. Aż ścisnęło jej serce, gdy Kapelowa kazała natrzeć uszu jej synalkowi, bo miga się od uczciwej pracy. Potaknęła, że tak zrobi, równocześnie myśląc gorączkowo, czy powinna zdradzić prawdę tej przemiłej, kochającej kobiecie. „Zadzwonię do Maćka i wtedy pomyślę, co dalej” – postanowiła.
Odczekała do popołudnia i zadzwoniła. Ta druga rozmowa była jeszcze gorsza od pierwszej. Ugięły się pod nią nogi, gdy usłyszała, że Maciek nie widział Tymona już od miesiąca i że czeka na zwrot długu.
– Pożyczyłeś mu pieniądze? – spytała, czując jak fala gorącej krwi przetacza się po jej obolałym ciele.
– Ta...  – potwierdził Maciej. – Niedużo, dwie stówki, ale jednak. Obiecał, że odda za tydzień, a tu minął luty, marzec się kończy a kasy ani widu, ani słychu. Nie odbiera moich telefonów, a w domu nie chciałem was nachodzić – wytłumaczył.
– Może najpierw oddaj mu instrument – wypaliła Fabiana, trochę urażona tonem głosu Maćka, gdy wyartykułował niezbyt sympatycznie, że nie jest instytucją charytatywną.
– E... Instrument? – zapytał Maciek. W jego głosie wyraźnie brzmiało zdziwienie.
– Pożyczył ci altówkę, bo w twojej pękły dwie struny. Zapomniałeś?
– Co ?! – wypalił natychmiast. – A po cholerę mi jego instrument? Nie pożyczałem żadnej altówki od Tymka! Przecież on ma zupełnie inną niż moja. Jego jest do muzyki barokowej! Barokowej! – powtórzył dosadnie. – Moja ma zupełnie inne struny! Dziewczyno, instrument to bardziej osobista rzecz niż nie przymierzając, własna kobieta! – zażartował, rozbawiony bezpodstawnym oskarżeniem Fabiany. – Niezły kit ci pocisnął. 
– Aha – bąknęła Fabi przez skurczone gardło. – Przepraszam, może źle go zrozumiałam, a może pożyczył komuś innemu – próbowała jakoś wybrnąć.
– Ta... – ponownie zaśmiał się Maciek. – Prędzej ciebie by komuś pożyczył. Taka altówka to jak średniej klasy samochód. Powiedz mu, jak go zlokalizujesz, że ma oddać pieniądze – przypomniał.
Zanim skończyli rozmawiać, Fabiana obiecała, że w przyszłym tygodniu odda Maćkowi dług i poprosiła go o namiary na kolegów, u których ewentualnie mógłby zatrzymać się Tymon. I znów historia się powtórzyła. Tymon przepadł. Tym razem miała znacznie mniej wątpliwości i bardzo szybko postanowiła zgłosić to na policję. Próbowała zracjonalizować swoje lęki, tłumaczyła: „Skoro ma włączony telefon, raczej nic mu się nie stało”, ale to nic nie dało. Jakoś zamaskowała pamiątki widoczne na twarzy, wzięła dowód osobisty i wyszła z mieszkania, rozglądając się uważnie na boki i bezsensownie łudząc, że Tymon stoi pod budynkiem i czeka na nią.
Wlekła się noga za nogą, myśląc czy na pewno jej wizyta na policji ma sens. Przecież ewentualne zaginięcie powinni zgłosić rodzice, ktoś z najbliższej rodziny, a nie była dziewczyna. Bała się, że policjanci ją przegonią, a co najgorsze, natychmiast skontaktują się z płocką policją i wszystko się wyda.
 Najbliższa komenda na Bemowie znajdowała się na Raginisa. Dotarła w jej pobliże i przysiadła na moment na pokrytej brudem i wilgocią ławce. Jeszcze raz spróbowała połączyć się z Tymonem. Odezwała się automatyczna sekretarka.
– Tymon, proszę, oddzwoń – nagrała drżącym głosem. – Zadzwoń, napisz SMS-a, cokolwiek. Bardzo się martwię. Czekam pięć minut, jeśli się nie odezwiesz, idę na policję zgłosić twoje zaginięcie.
To samo wysłała mu w wiadomości. Minął kwadrans, a telefon milczał. Otarła łzy zgrabiałą z zimna dłonią i podniosła się z ławki. I wtedy usłyszała piknięcie. Ręce latały jak oszalałe, gdy otwierała SMS-a od Tymka. „Żyję, nic mi nie dolega” – tak brzmiała odpowiedź. Natychmiast wybrała jego numer, żeby mu powiedzieć, że jest okrutny tak długo trzymając ją w niepewności, ale wtedy przyszedł jeszcze jeden SMS. „Nie dzwoń do mnie, bo nie odbiorę”.
– Co za gnojek... – jęknęła, dociskając komórkę do serca.
Z jednej strony czuła ogromny gniew i żal, bo napędził jej tyle strachu swoim milczeniem, a z drugiej wszechogarniającą ulgę, że nic mu się nie stało. Gdyby go teraz dorwała w swoje ręce, miałby się z pyszna. Schowała telefon do torebki i poczłapała w stronę przystanku taksówek. Nie miała siły na powtórkę dwukilometrowego spaceru. Pechowo, ani jedna taryfa nie czekała na klientów. Fabiana już zamierzała zadzwonić do korporacji, gdy tuż przy chodniku zatrzymał się nieco przyrdzewiały volkswagen combi. Od razu jej wcześniej rozluźnione nerwy i mięśnie spięły się niczym struny. Na szczęście od strony pasażera siedziała jakaś młoda kobieta, co od razu uspokoiło Fabianę.
– Przepraszam, jak stąd dojechać na Bemowo? – krzyknęła przez okno, uprzednio opuściwszy szybę do połowy.
– To jest Bemowo – wyjaśniła Fabiana. – Jakaś konkretna ulica? – zapytała, podchodząc do samochodu, który z bliska okazał się być jeszcze bardziej zaniedbany. Nad kołem ział spory ubytek w karoserii, a biały lakier już dawno stracił połysk.
– Chcemy dojechać na Kryształową, mąż ma mapę – powiedziała do Fabiany. – Może nam pani pokaże jak najszybciej tam dojechać? – Wysunęła częściowo sporą płachtę z planem Warszawy.
Fabiana nachyliła się, żeby cokolwiek zobaczyć, bo nie dość, że mapa pamiętała czasy sprzed jej narodzin, to jeszcze zaczął siąpić śnieg z deszczem, a marniutka lampka pod sufitem starego passata niewiele pomagała. Już miała wskazać ulicę, którą pasażerowie białego gruchota powinni dotrzeć szybko do Kryształowej, gdy tylne drzwi po prawej stronie nagle się otworzyły, a z wnętrza samochodu wyskoczył krępy mężczyzna. Nawet się nie zorientowała kiedy, a już siedziała razem z nim na tylnej kanapie. Samochód, choć wyglądał, jakby miał się zaraz rozlecieć, ruszył z piskiem opon.
– Cicho... – warknął do niej mężczyzna.
Niepotrzebnie. Zastygła ze strachu. Miała wrażenie, że to jakiś sen. To nie działo się naprawdę. Wytrzeszczone oczy wlepiła w tył głowy kobiety, która jeszcze przed momentem pytała ją o drogę. Wyglądała przecież tak niepozornie, jak jedna z setek osób, które przyjeżdżały do stolicy i nie potrafiły się tu odnaleźć, zwłaszcza gdy ich samochody nie posiadały nawigacji, albo kierowcy odpowiednich umiejętności poruszania się w gęstym tłoku warszawskich arterii. Gdyby Fabiana miała ją wskazać na ulicy, nie potrafiłaby tego uczynić. Porywaczka nie wyróżniała się niczym, ani urodą, ani szpetotą. Jej włosy, twarz, wszystko – zdawało się być niewidzialne, przeciętne, mysie.
Ocknęła się z tego swoistego stuporu kilka minut później. Osiłek trzymał ją za rękę i co kilka sekund spoglądał to na nią, to w lewo, w boczne okno. W radiu grała zetka, wycieraczki z głośnym skrzypieniem przesuwały się po szybie, a kierowca, którego dosyć dobrze widziała po przekątnej, rozmawiał z pasażerką. Szybko poznała jej imię: Anka, z kolei ta zwracała się do kierowcy per Lolek. Mówili po polsku, głównie o pogodzie i o jakimś Krzyśku, który założył hodowlę miniaturowych piesków. Lolek planował zakup takiego szczeniaka dla Mariolki, kimkolwiek ona była.
Fabiana lubiła czytać kryminały, filmy sensacyjne też były w jej guście, więc choć jej żołądek ścisnął się w kulkę wielkości orzeszka, a dłoń, którą trzymał człowiek na razie roboczo określony przez nią jako Grubas, opływała potem, starała się trzymać fason. „Przede wszystkim zapamiętać jak najwięcej detali – pomyślała, z coraz większym trudem panując nad sobą. – Nie histeryzować, żeby ich nie rozwścieczyć, zapamiętać drogę...”
Najważniejsze było wykorzystać jakąś szansę ucieczki, dlatego dyskretnie rozglądała się wokół, starając się nie kręcić głową, a raczej „strzelać oczami”. Próbowała odtworzyć z pamięci, gdzie i kiedy pojawią się kolejne światła, ale samochód zmierzał na obrzeża miasta i postojów na czerwonym było coraz mniej.
– Proszę, jaka grzeczna i spokojna. – Nagle Anka odwróciła się na fotelu i wystawiła głowę między oparciami. – Nie zapytasz, gdzie jedziemy? – Kpiarski ton jej głosu uderzył w Fabianę, niczym dłoń w policzek.
– Na Kryształową? – odpowiedziała i parsknęła zduszonym śmiechem, bo z jej planów bycia miłą wobec porywaczy niewiele wyszło.
Lolek chyba też nie mógł się opanować i z jego gardła wydobyło się chrząknięcie, jasno wskazujące, że rozbawiła go impertynencja dziewczyny. 
– Daj jej spokój, Anka – burknął Grubas i poprawił uścisk dłoni. – Patrz na drogę.
Znów zapadło milczenie. W końcu Fabiana nie wytrzymała.
– Policja będzie mnie szukać. Jutro miałam wyjść z przyjaciółkami do kina, będą do mnie dzwonić, a gdy nie odbiorę, na pewno przyjdą zobaczyć co się stało. Wiem, że jesteście od Dżamili, która parę dni temu była u mojego fotografa. Znajdą was – powiedziała cicho.
– E tam... – padło z ust Grubasa. – Znaleźliby, gdyby szukali. Może by znaleźli – dodał z przekąsem. – Ale nie będą szukać, a ty będziesz grzeczna jak do tej pory. Lolek, zjedźże na chwilę na pobocze – polecił.
Zatrzymali się na jakimś parkingu. Fabiana rzadko bywała w tej dzielnicy Warszawy, ale trafnie uznała, że to Raków. Dziwił ją własny spokój i opanowanie, jakby intuicyjnie czuła, że wszelki opór czy próby ucieczki nie mają sensu. A może to stresy z kilku ostatnich dni, najgorszych w jej życiu, odebrały jej siłę do walki? Na rozmyślania o tym też nie miała już energii.
– Zaraz pojedziemy na Okęcie – powiedział Grubas, patrząc jej prosto w oczy. – Polecisz z Anką do Nicei, będziesz jej słuchać i robić to, co ci każe. A teraz zadzwonisz do którejś z tych przyjaciółek i powiesz, że wyjeżdżasz na kilka dni. Wymyśl coś. I żadnych numerów.
– Żadnych numerów – powtórzyła jak automat.
– Żadnych – powiedziała Anka, która znów odwrócona przodem do nich, przysłuchiwała się tej krótkiej wymianie zdań.
– Pokaż jej telefon – polecił Grubas. Chwilę później Fabiana trzymała w ręce aparat Tymona. Poznała go od razu, bo sama go kupiła, razem ze skórzanym etui, ozdobionym monogramem „T.K.” – Otwórz wiadomości i skrzynkę nadawczą. Już kapujesz, dlaczego będziesz miła i posłuszna? – zapytał. – I żadnych głupich pytań. W swoim czasie wszystkiego się dowiesz. Dotarło?
– Tak – odparła.
Zabrał jej aparat. I tak nie mogłaby z niego skorzystać, bo obraz rozpłynął się w łzach. Nie miała śmiałości spytać, gdzie jest Tymon i co z nim zrobili. Żałowała, że była na tyle naiwna i głupia, że nie poszła na policję. Przecież ktokolwiek mógł wysłać te SMS-y. Teraz już wiedziała, że to najgorszy błąd w jej życiu. Jedyne, czego nie potrafiła zrozumieć, to powodów porwania jej i Tymona. „Czy chodzi o pieniądze? Tymek zadarł z jakąś mafią?”
– Jak się uspokoisz, zadzwonisz do koleżanek – powiedział Grubas, zaraz po tym jak ruszyli.
– Dobrze.

Nie pamiętała zbyt wiele z następnych godzin. Musiały poczekać na lot do Nicei, miały więc trochę czasu. Była jak zombie, szła gdzie jej kazano, mówiła co jej polecono, piła herbatę, którą jej kupiono. Nawet informacja, że spędzi we Francji nieco więcej czasu niż tydzień, nie wzbudziła w niej żadnych emocji. W kawiarni Fabiana wysłała SMS-a do Julity z informacją, że wylatuje do Mediolanu, bo złapała tam niezłe zlecenie. Chwilę później Julita oddzwoniła. Rozmawiały krótko. Kłamstwa, którymi nakarmiła najbliższą przyjaciółkę kosztowały Fabianę sporo cierpień. Zaraz potem Anka odebrała jej aparat i stwierdziła, że należy się jej pochwała za opanowanie.
– Tylko tak dalej, a nie spotkają cię żadne przykrości – obiecała i krzepiąco pogłaskała jej zimną dłoń. – Twojego damskiego boksera też, choć akurat jemu by się przydały. Nieźle cię urządził. – Spojrzała fachowym wzrokiem na twarz podopiecznej. Cały makijaż spłynął wraz ze łzami, obnażając smutną prawdę.
– Nie zrobicie mu nic złego? – spytała Fabiana matowym głosem. – Proszę, nie róbcie mu krzywdy.
– Nie bój się. Swoją drogą, gdyby on martwił się o ciebie chociaż w połowie, jak ty o niego... – Pokręciła głową Anka. 
Pożegnały się w Nicei. Anka klepnęła ją w ramię i rzuciła: „Jesteś w dobrych rękach”. Miała na myśli kolejnego osiłka, niskiego, z dosyć ciemną karnacją, czarną jak smoła szczeciną i imieniem, lub ksywką Radik. Zauważyła, że jest zwalisty niczym słup ogłoszeniowy, bez żadnych wcięć i zwężeń, po prostu człowiek kloc. Nie mówił po polsku, ale podobnie jak Fabiana, doskonale władał francuskim i trochę gorzej angielskim. Ostatecznie stanęło na tym pierwszym. Wziął walizkę, którą wręczyła mu Anka i udali się do samochodu. I to było ostatnie wspomnienie z tej koszmarnej nocy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz