Rozdział 2
Nie miała siły, żeby
wstać. Dziękowała Bogu, że jest czwartek, jedyny dzień w środku tygodnia, w
którym nie musi nigdzie wychodzić. W końcu powoli podniosła powieki. Zalała ją
fala ulgi, gdy zauważyła, że jest sama. Usiadła na łóżku i przez chwilę
nasłuchiwała, czy Tymon jest w domu. Cisza dzwoniła w uszach, ale prócz niej
Fabiana ciągle słyszała te okrutne słowa, które padły zaledwie kilka godzin
temu. Otarła łzę toczącą się po policzku. „Co mam teraz zrobić?” – zadała sobie
pytanie.
Z trudem dowlokła się
do łazienki. Wszystko ją bolało. Wprawdzie Tymon uderzył ją tylko w twarz, ale
przecież broniła się przed gwałtem. Teraz jej mięśnie drżały, nie nawykłe do
takiego wysiłku, a całe ciało opanował ćmiący ból i słabość. Bała się zobaczyć
w lustrze jakich spustoszeń dokonała ciężka dłoń Tymona. Na szczęście nie było
tak tragicznie, jak się spodziewała. Opuchlizna powieki prawie całkiem
zniknęła, siniec mogła zamaskować podkładem, a na wargę przykleić mały
plasterek i wytłumaczyć, że to opryszczka.
Niestety na ziejącą z
oczu pustkę i wielką ranę w sercu nie wynaleziono żadnego opatrunku. Fabiana zdawała
sobie sprawę, że to już koniec. Kochała Tymka ponad wszystko, ale jak mogła
zapomnieć o tym, co zrobił? Siedząc w kuchni i patrząc tępo na kubek ze
stygnącą kawą, myślała że chyba pierwszy raz w życiu nie wie, co ma zrobić.
Nigdy nie czuła tak wszechogarniającej bezradności. I żalu do losu.
Nagle ciszę poranka zakłócił
szczęk zamka do drzwi. Natychmiast ją zmroziło. Strach i co dziwne, wstyd, bo
to wyłącznie Tymon powinien był się wstydzić, opanowały całe jej jestestwo.
Strwożona popatrzyła w stronę korytarza. Chwile później w drzwiach kuchni
pojawił się sprawca jej cierpień. Gardło wypełniła gula, gdy rzuciła nań
wzrokiem; dłonie pokryły się mgiełką wilgoci, a wzdłuż kręgosłupa spłynęła
kropla zimnego potu.
– Fabi... – wystękał
Tymon. Podszedł do niej niepewnym krokiem i przyklęknął. – Nie mam nic na swoje
usprawiedliwienie – wyszeptał, patrząc z przerażeniem na bladą, lśniącą
wilgocią łez, twarz Fabiany.
– Nie chcę, żebyś mnie
przepraszał. To już koniec, Tymek – wykrztusiła.
– Zrobię wszystko, co
chcesz, tylko...
– Wyprowadź się jeszcze
dzisiaj, zaraz – przerwała mu. Nie chciała na niego patrzeć, na tę znajomą,
kiedyś tak ukochaną twarz, na jego gęste, ciemnobrązowe włosy, które uwielbiała
przeczesywać palcami, na policzki pokryte dwudniowym zarostem, tyle razy
obcałowane przez nią, a teraz zapadnięte niczym powłoka balonu, z którego
powoli uchodzi powietrze. – Słyszałeś? Wyprowadź się stąd.
– Wyrzucasz mnie? –
zapytał, nie mogąc uwierzyć, że nie da mu szansy, a przecież każdy na nią
zasługuje, zwłaszcza gdy zdarzyło mu się zrobić coś złego tylko jeden, jedyny
raz.
– Nie wyrzucam. Sam
stąd odejdziesz – odpowiedziała, strącając z kolana jego dłoń, bo przed
momentem bezwiednie ją tam położył. Wstała, żeby wylać kawę do zlewu. Nie
musiała jej pić, jej serce i tak waliło jak oszalałe.
– W porządku – dobiegło
zza jej pleców. – To twoje mieszkanie.
Miała odruchowo
zaprzeczyć, powiedzieć jak zawsze: „Moja umowa, lecz mieszkanie nasze wspólne”,
ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Musiała przyznać, że nawet w tak
koszmarnej chwili była w stanie poczuć coś pozytywnego: ulgę i radość. Ucieszyła
się. Tak. Naprawdę się ucieszyła, że Tymon ustąpił, choć ciężko w takiej
sytuacji, w jakiej się znalazła, odczuwać jakąkolwiek radość. Odetchnęła, że
nie musi z nim walczyć, że przyjął do wiadomości jej wolę i co najważniejsze,
nie błagał o wybaczenie, nie tłumaczył się i nie obiecywał poprawy. Niemalże beznamiętnie
patrzyła jak pakuje dwie wielkie sportowe torby, a gdy skończył, przyniosła mu
te pięć stów, które dotychczas leżały na podłodze, tam gdzie wczoraj je rzucił.
– Weź, to przecież
twoja kasa – uzasadniła, gdy nie chciał ich przyjąć.
– Nie. Potraktuj to
jako częściowy zwrot tego, co wybrałem z naszego... z twojego konta – poprawił
się szybko.
– Gdzie jedziesz? –
zapytała, stojąc przy drzwiach i patrząc, jak Tymon sznuruje buty.
– Nie wiem – odparł, nie
podnosząc wzroku.
– Zadzwonisz?
– Nie wiem – powtórzył.
Przekręciła klucze w
obu zamkach i wróciła do łóżka. Najchętniej nie wyszłaby z niego przez
najbliższe sto lat, ale oprócz Tymona w jej życiu były przecież przyjaciółki.
Julita nie należała do grona osób, które łatwo odpuszczają i gdy Fabiana nie
odpowiadała na telefony i nie pojawiła się w piątek na zajęciach, po prostu do
niej przyjechała. Stała pół godziny i waliła uparcie w drzwi. Poskutkowała
dopiero głośno wykrzyczana groźba Julity, że zaraz dzwoni na policję i straż,
żeby wyważyli drzwi.
– Już więcej nie chcę o
tym mówić – powiedziała Fabiana, po krótkiej, najbardziej lakonicznej jak się
dało, relacji o tym, co zdarzyło się w nocy ze środy na czwartek.
– Boże, Fabunia... –
jęknęła Julita i znów mocno przytuliła przyjaciółkę. – Nie chcesz, nie mów. Ani
jednym słówkiem już do tego nie wrócimy – obiecała. – A może mam zostać z tobą
przez jakiś czas? – zaproponowała, myśląc, że takie wsparcie będzie dobre.
– Nie. Dzięki, ale nie –
odparła Fabiana.
– Okej, ale... Jutro
wybieramy się z Zuzką i Agnieszką do Multipubu, a ty idziesz z nami.
– Nigdzie nie idę.
– Daj spokój! Żyjesz
jak mniszka, tylko uczelnia i praca, praca i uczelnia. Tak nie można. –
Zerknęła na nią ze współczuciem.
– Kiedyś tak żyłam. Do
dzisiaj. Od teraz wszystko się zmieni – oświadczyła z mocą Fabiana.
Było jej wstyd, że tak
rzadko wychodziła gdzieś z przyjaciółkami. Powodem był Tymon i jego maniakalna
zazdrość. Pozwalał jej na pracę u Alka tylko dlatego, że przynosiła do domu
niezłą kasę. Mimo to bacznie sprawdzał jakie robili zdjęcia, a gdy trafiały się
takie w samej bieliźnie, kręcił nosem. Nie pomagały tłumaczenia, że te zdjęcia
to pewna forma sprzedaży marzeń, kupowanych później przez kobiety razem z tą
piękną bielizną. Tymon powtarzał, że byłoby najlepiej, gdyby Fabiana skupiła
się wyłącznie na udzielaniu korepetycji. Naturalnie dzieciom i to tym
najmłodszym.
– Zobaczysz, wszystko
się zmieni – powtórzyła.
– Oby tak było. To co,
idziemy do pubu?
– Do pubu nie. Błagam,
nie mam siły na takie rozrywki – jęknęła Fabiana.
– Wobec tego ja tu
zostaję – oznajmiła Julita tonem nie znoszącym sprzeciwu. – A teraz zrobię ci
coś na śniadanie.
Fabiana znała doskonale
charakter, a raczej charakterek Julity, również dlatego, że obie miały trochę
podobnych cech, były uparte i silne. Nadszedł wieczór, a Julita w najlepsze
gospodarzyła w mieszkaniu przyjaciółki.
– Zgoda. Niech ci
będzie – poddała się Fabiana. Wolała przemęczyć się kilka godzin w towarzystwie
koleżanek, niż mieć na karku Julitę. – Ale nie idę do żadnego Multipubu, bo naprawdę
nie mam nastroju do takich miejsc. Możemy pojechać do Janek, iść na jakiś film.
– Może być.
– I nikomu ani słowa o
Tymku.
– Nikomu ani słowa –
obiecała Julita, dla powagi pokazując dwa złożone palce. – Jeszcze jedno,
uważam... – chciała powiedzieć, że Fabiana popełniła błąd, rezygnując ze
zgłoszenia gwałtu na policji, ale zmęczone spojrzenie bladozielonych oczu nie
pozwoliło jej skończyć. Nie znosiła Tymona, już dawno go uznała, całkiem
słusznie i obiektywnie, za „pieprzonego dyktatora”, który kontrolował Fabianę i
koncertowo nią manipulował. Szlag ją trafiał, gdy widziała przyjaciółkę, która
tańczyła jak on jej zagrał. „No way,
laska – myślała wtedy – nic z tego nie będzie. Wywal różowe okulary i przejrzyj
na oczy”.
– Będę u ciebie o ósmej
– powiedziała Fabiana, modląc się w duchu o jak najszybsze zostanie samej.
Niemal wypchnęła Julitę za drzwi, o które oparła się ulgą, kiedy na schodach
ucichło stukanie wysokich szpilek.
Tymon nie dał znaku
życia przez całe dwa dni. Przypuszczała, że pojechał do Płocka, do rodziców, bo
gdzie mógł się udać? W Warszawie nie miał zbyt wielu kumpli, a Maciek, jedyny
jego dobry przyjaciel, pożyczył altówkę i już od miesiąca migał się z oddaniem,
więc uznała, że to ostatnia osoba, którą poprosiłby o pomoc. Fabiana odnalazła
rozładowany telefon, podłączyła go i niecierpliwie czekała, aż się uruchomi.
Nie dostała żadnej wiadomości, prób połączenia też nie było. Długo myślała, czy
lepiej zadzwonić, czy wysłać SMS-a, w końcu wybrała numer Tymona i przystawiła
aparat do ucha. Głośne bicie serca przeplatało się z sygnałem, by po chwili
zostać zagłuszone przez informację, że Tymon Kapela nie może teraz odebrać
telefonu. Wysłała mu SMS-a, najkrótszego, z prośbą o znak życia i że wszystko u
niego w porządku.
Nazajutrz rano
wspomnienia koszmarnej nocy zostały wyparte przerażającym lękiem, że stało się
coś złego. Fabiana miała zapisany numer do rodziców Tymona. Rozważała, czy tam
zadzwonić, bo gdzieś na poziomie intuicji czuła, że nie dotarł do rodzinnego
domu. Mimo to musiała sprawdzić swoje podejrzenia. Potrafiła być dobrą aktorką,
więc udała, że przez przypadek wybrała numer „przyszłej-niedoszłej” teściowej.
– Musimy się spotkać –
zaświergotała pani Kapelowa. – Tak dawno cię nie widziałam. Mówiłam ostatnio
Tymusiowi, że powinien był cię zabrać ze sobą.
Ta rozmowa dała jej
stuprocentową pewność, że coś musiało się stać. Coś bardzo złego. Aż ścisnęło
jej serce, gdy Kapelowa kazała natrzeć uszu jej synalkowi, bo miga się od
uczciwej pracy. Potaknęła, że tak zrobi, równocześnie myśląc gorączkowo, czy
powinna zdradzić prawdę tej przemiłej, kochającej kobiecie. „Zadzwonię do Maćka
i wtedy pomyślę, co dalej” – postanowiła.
Odczekała do popołudnia
i zadzwoniła. Ta druga rozmowa była jeszcze gorsza od pierwszej. Ugięły się pod
nią nogi, gdy usłyszała, że Maciek nie widział Tymona już od miesiąca i że
czeka na zwrot długu.
– Pożyczyłeś mu
pieniądze? – spytała, czując jak fala gorącej krwi przetacza się po jej
obolałym ciele.
– Ta... – potwierdził Maciej. – Niedużo, dwie stówki,
ale jednak. Obiecał, że odda za tydzień, a tu minął luty, marzec się kończy a
kasy ani widu, ani słychu. Nie odbiera moich telefonów, a w domu nie chciałem
was nachodzić – wytłumaczył.
– Może najpierw oddaj
mu instrument – wypaliła Fabiana, trochę urażona tonem głosu Maćka, gdy
wyartykułował niezbyt sympatycznie, że nie jest instytucją charytatywną.
– E... Instrument? –
zapytał Maciek. W jego głosie wyraźnie brzmiało zdziwienie.
– Pożyczył ci altówkę,
bo w twojej pękły dwie struny. Zapomniałeś?
– Co ?! – wypalił
natychmiast. – A po cholerę mi jego instrument? Nie pożyczałem żadnej altówki
od Tymka! Przecież on ma zupełnie inną niż moja. Jego jest do muzyki barokowej!
Barokowej! – powtórzył dosadnie. – Moja ma zupełnie inne struny! Dziewczyno,
instrument to bardziej osobista rzecz niż nie przymierzając, własna kobieta! –
zażartował, rozbawiony bezpodstawnym oskarżeniem Fabiany. – Niezły kit ci
pocisnął.
– Aha – bąknęła Fabi
przez skurczone gardło. – Przepraszam, może źle go zrozumiałam, a może pożyczył
komuś innemu – próbowała jakoś wybrnąć.
– Ta... – ponownie zaśmiał
się Maciek. – Prędzej ciebie by komuś pożyczył. Taka altówka to jak średniej
klasy samochód. Powiedz mu, jak go zlokalizujesz, że ma oddać pieniądze –
przypomniał.
Zanim skończyli
rozmawiać, Fabiana obiecała, że w przyszłym tygodniu odda Maćkowi dług i
poprosiła go o namiary na kolegów, u których ewentualnie mógłby zatrzymać się
Tymon. I znów historia się powtórzyła. Tymon przepadł. Tym razem miała znacznie
mniej wątpliwości i bardzo szybko postanowiła zgłosić to na policję. Próbowała
zracjonalizować swoje lęki, tłumaczyła: „Skoro ma włączony telefon, raczej nic
mu się nie stało”, ale to nic nie dało. Jakoś zamaskowała pamiątki widoczne na
twarzy, wzięła dowód osobisty i wyszła z mieszkania, rozglądając się uważnie na
boki i bezsensownie łudząc, że Tymon stoi pod budynkiem i czeka na nią.
Wlekła się noga za
nogą, myśląc czy na pewno jej wizyta na policji ma sens. Przecież ewentualne
zaginięcie powinni zgłosić rodzice, ktoś z najbliższej rodziny, a nie była
dziewczyna. Bała się, że policjanci ją przegonią, a co najgorsze, natychmiast
skontaktują się z płocką policją i wszystko się wyda.
Najbliższa komenda na Bemowie znajdowała się
na Raginisa. Dotarła w jej pobliże i przysiadła na moment na pokrytej brudem i
wilgocią ławce. Jeszcze raz spróbowała połączyć się z Tymonem. Odezwała się
automatyczna sekretarka.
– Tymon, proszę,
oddzwoń – nagrała drżącym głosem. – Zadzwoń, napisz SMS-a, cokolwiek. Bardzo
się martwię. Czekam pięć minut, jeśli się nie odezwiesz, idę na policję zgłosić
twoje zaginięcie.
To samo wysłała mu w
wiadomości. Minął kwadrans, a telefon milczał. Otarła łzy zgrabiałą z zimna
dłonią i podniosła się z ławki. I wtedy usłyszała piknięcie. Ręce latały jak
oszalałe, gdy otwierała SMS-a od Tymka. „Żyję, nic mi nie dolega” – tak
brzmiała odpowiedź. Natychmiast wybrała jego numer, żeby mu powiedzieć, że jest
okrutny tak długo trzymając ją w niepewności, ale wtedy przyszedł jeszcze jeden
SMS. „Nie dzwoń do mnie, bo nie odbiorę”.
– Co za gnojek... –
jęknęła, dociskając komórkę do serca.
Z jednej strony czuła ogromny
gniew i żal, bo napędził jej tyle strachu swoim milczeniem, a z drugiej
wszechogarniającą ulgę, że nic mu się nie stało. Gdyby go teraz dorwała w swoje
ręce, miałby się z pyszna. Schowała telefon do torebki i poczłapała w stronę
przystanku taksówek. Nie miała siły na powtórkę dwukilometrowego spaceru.
Pechowo, ani jedna taryfa nie czekała na klientów. Fabiana już zamierzała
zadzwonić do korporacji, gdy tuż przy chodniku zatrzymał się nieco
przyrdzewiały volkswagen combi. Od razu jej wcześniej rozluźnione nerwy i
mięśnie spięły się niczym struny. Na szczęście od strony pasażera siedziała
jakaś młoda kobieta, co od razu uspokoiło Fabianę.
– Przepraszam, jak stąd
dojechać na Bemowo? – krzyknęła przez okno, uprzednio opuściwszy szybę do
połowy.
– To jest Bemowo –
wyjaśniła Fabiana. – Jakaś konkretna ulica? – zapytała, podchodząc do
samochodu, który z bliska okazał się być jeszcze bardziej zaniedbany. Nad kołem
ział spory ubytek w karoserii, a biały lakier już dawno stracił połysk.
– Chcemy dojechać na
Kryształową, mąż ma mapę – powiedziała do Fabiany. – Może nam pani pokaże jak
najszybciej tam dojechać? – Wysunęła częściowo sporą płachtę z planem Warszawy.
Fabiana nachyliła się,
żeby cokolwiek zobaczyć, bo nie dość, że mapa pamiętała czasy sprzed jej
narodzin, to jeszcze zaczął siąpić śnieg z deszczem, a marniutka lampka pod
sufitem starego passata niewiele pomagała. Już miała wskazać ulicę, którą pasażerowie
białego gruchota powinni dotrzeć szybko do Kryształowej, gdy tylne drzwi po
prawej stronie nagle się otworzyły, a z wnętrza samochodu wyskoczył krępy
mężczyzna. Nawet się nie zorientowała kiedy, a już siedziała razem z nim na
tylnej kanapie. Samochód, choć wyglądał, jakby miał się zaraz rozlecieć, ruszył
z piskiem opon.
– Cicho... – warknął do
niej mężczyzna.
Niepotrzebnie. Zastygła
ze strachu. Miała wrażenie, że to jakiś sen. To nie działo się naprawdę.
Wytrzeszczone oczy wlepiła w tył głowy kobiety, która jeszcze przed momentem
pytała ją o drogę. Wyglądała przecież tak niepozornie, jak jedna z setek osób,
które przyjeżdżały do stolicy i nie potrafiły się tu odnaleźć, zwłaszcza gdy
ich samochody nie posiadały nawigacji, albo kierowcy odpowiednich umiejętności
poruszania się w gęstym tłoku warszawskich arterii. Gdyby Fabiana miała ją
wskazać na ulicy, nie potrafiłaby tego uczynić. Porywaczka nie wyróżniała się
niczym, ani urodą, ani szpetotą. Jej włosy, twarz, wszystko – zdawało się być
niewidzialne, przeciętne, mysie.
Ocknęła się z tego
swoistego stuporu kilka minut później. Osiłek trzymał ją za rękę i co kilka
sekund spoglądał to na nią, to w lewo, w boczne okno. W radiu grała zetka,
wycieraczki z głośnym skrzypieniem przesuwały się po szybie, a kierowca,
którego dosyć dobrze widziała po przekątnej, rozmawiał z pasażerką. Szybko
poznała jej imię: Anka, z kolei ta zwracała się do kierowcy per Lolek. Mówili
po polsku, głównie o pogodzie i o jakimś Krzyśku, który założył hodowlę
miniaturowych piesków. Lolek planował zakup takiego szczeniaka dla Mariolki,
kimkolwiek ona była.
Fabiana lubiła czytać
kryminały, filmy sensacyjne też były w jej guście, więc choć jej żołądek
ścisnął się w kulkę wielkości orzeszka, a dłoń, którą trzymał człowiek na razie
roboczo określony przez nią jako Grubas, opływała potem, starała się trzymać
fason. „Przede wszystkim zapamiętać jak najwięcej detali – pomyślała, z coraz
większym trudem panując nad sobą. – Nie histeryzować, żeby ich nie
rozwścieczyć, zapamiętać drogę...”
Najważniejsze było
wykorzystać jakąś szansę ucieczki, dlatego dyskretnie rozglądała się wokół,
starając się nie kręcić głową, a raczej „strzelać oczami”. Próbowała odtworzyć z
pamięci, gdzie i kiedy pojawią się kolejne światła, ale samochód zmierzał na
obrzeża miasta i postojów na czerwonym było coraz mniej.
– Proszę, jaka grzeczna
i spokojna. – Nagle Anka odwróciła się na fotelu i wystawiła głowę między
oparciami. – Nie zapytasz, gdzie jedziemy? – Kpiarski ton jej głosu uderzył w
Fabianę, niczym dłoń w policzek.
– Na Kryształową? –
odpowiedziała i parsknęła zduszonym śmiechem, bo z jej planów bycia miłą wobec
porywaczy niewiele wyszło.
Lolek chyba też nie
mógł się opanować i z jego gardła wydobyło się chrząknięcie, jasno wskazujące,
że rozbawiła go impertynencja dziewczyny.
– Daj jej spokój, Anka –
burknął Grubas i poprawił uścisk dłoni. – Patrz na drogę.
Znów zapadło milczenie.
W końcu Fabiana nie wytrzymała.
– Policja będzie mnie
szukać. Jutro miałam wyjść z przyjaciółkami do kina, będą do mnie dzwonić, a
gdy nie odbiorę, na pewno przyjdą zobaczyć co się stało. Wiem, że jesteście od
Dżamili, która parę dni temu była u mojego fotografa. Znajdą was – powiedziała
cicho.
– E tam... – padło z
ust Grubasa. – Znaleźliby, gdyby szukali. Może by znaleźli – dodał z przekąsem.
– Ale nie będą szukać, a ty będziesz grzeczna jak do tej pory. Lolek, zjedźże
na chwilę na pobocze – polecił.
Zatrzymali się na
jakimś parkingu. Fabiana rzadko bywała w tej dzielnicy Warszawy, ale trafnie
uznała, że to Raków. Dziwił ją własny spokój i opanowanie, jakby intuicyjnie
czuła, że wszelki opór czy próby ucieczki nie mają sensu. A może to stresy z
kilku ostatnich dni, najgorszych w jej życiu, odebrały jej siłę do walki? Na
rozmyślania o tym też nie miała już energii.
– Zaraz pojedziemy na
Okęcie – powiedział Grubas, patrząc jej prosto w oczy. – Polecisz z Anką do
Nicei, będziesz jej słuchać i robić to, co ci każe. A teraz zadzwonisz do którejś
z tych przyjaciółek i powiesz, że wyjeżdżasz na kilka dni. Wymyśl coś. I
żadnych numerów.
– Żadnych numerów –
powtórzyła jak automat.
– Żadnych – powiedziała
Anka, która znów odwrócona przodem do nich, przysłuchiwała się tej krótkiej
wymianie zdań.
– Pokaż jej telefon –
polecił Grubas. Chwilę później Fabiana trzymała w ręce aparat Tymona. Poznała
go od razu, bo sama go kupiła, razem ze skórzanym etui, ozdobionym monogramem
„T.K.” – Otwórz wiadomości i skrzynkę nadawczą. Już kapujesz, dlaczego będziesz
miła i posłuszna? – zapytał. – I żadnych głupich pytań. W swoim czasie
wszystkiego się dowiesz. Dotarło?
– Tak – odparła.
Zabrał jej aparat. I
tak nie mogłaby z niego skorzystać, bo obraz rozpłynął się w łzach. Nie miała
śmiałości spytać, gdzie jest Tymon i co z nim zrobili. Żałowała, że była na
tyle naiwna i głupia, że nie poszła na policję. Przecież ktokolwiek mógł wysłać
te SMS-y. Teraz już wiedziała, że to najgorszy błąd w jej życiu. Jedyne, czego
nie potrafiła zrozumieć, to powodów porwania jej i Tymona. „Czy chodzi o
pieniądze? Tymek zadarł z jakąś mafią?”
– Jak się uspokoisz,
zadzwonisz do koleżanek – powiedział Grubas, zaraz po tym jak ruszyli.
– Dobrze.
Nie pamiętała zbyt wiele
z następnych godzin. Musiały poczekać na lot do Nicei, miały więc trochę czasu.
Była jak zombie, szła gdzie jej kazano, mówiła co jej polecono, piła herbatę,
którą jej kupiono. Nawet informacja, że spędzi we Francji nieco więcej czasu
niż tydzień, nie wzbudziła w niej żadnych emocji. W kawiarni Fabiana wysłała
SMS-a do Julity z informacją, że wylatuje do Mediolanu, bo złapała tam niezłe
zlecenie. Chwilę później Julita oddzwoniła. Rozmawiały krótko. Kłamstwa,
którymi nakarmiła najbliższą przyjaciółkę kosztowały Fabianę sporo cierpień.
Zaraz potem Anka odebrała jej aparat i stwierdziła, że należy się jej pochwała
za opanowanie.
– Tylko tak dalej, a
nie spotkają cię żadne przykrości – obiecała i krzepiąco pogłaskała jej zimną
dłoń. – Twojego damskiego boksera też, choć akurat jemu by się przydały. Nieźle
cię urządził. – Spojrzała fachowym wzrokiem na twarz podopiecznej. Cały makijaż
spłynął wraz ze łzami, obnażając smutną prawdę.
– Nie zrobicie mu nic
złego? – spytała Fabiana matowym głosem. – Proszę, nie róbcie mu krzywdy.
– Nie bój się. Swoją
drogą, gdyby on martwił się o ciebie chociaż w połowie, jak ty o niego... –
Pokręciła głową Anka.
Pożegnały się w Nicei.
Anka klepnęła ją w ramię i rzuciła: „Jesteś w dobrych rękach”. Miała na myśli
kolejnego osiłka, niskiego, z dosyć ciemną karnacją, czarną jak smoła szczeciną
i imieniem, lub ksywką Radik. Zauważyła, że jest zwalisty niczym słup
ogłoszeniowy, bez żadnych wcięć i zwężeń, po prostu człowiek kloc. Nie mówił po
polsku, ale podobnie jak Fabiana, doskonale władał francuskim i trochę gorzej
angielskim. Ostatecznie stanęło na tym pierwszym. Wziął walizkę, którą wręczyła
mu Anka i udali się do samochodu. I to było ostatnie wspomnienie z tej koszmarnej
nocy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz