poniedziałek, 6 marca 2017

Kryształowe serca - rozdział 11

Rozdział 11


Chociaż rozmowa z Nikołajem Stołypinem okazała się całkiem interesująca, bo panowie rozprawiali o wyścigach konnych i o swoich stadninach, a przecież Karim miał takową w Kazachstanie, i tak nie mógł się oprzeć, żeby co jakiś czas dyskretnie zerknąć na zegarek. Za każdym razem zdawało mu się, że już dawno minęło wyznaczone pół godziny „wolności” Fabiany, a tu jak na złość, minuty wlekły się niczym godziny. W końcu Stołypin parsknął śmiechem, powiedział coś o byciu młodym i zakochanym i uwolnił Karima od swojego towarzystwa.
– Czas wypić toast za naszego ukochanego solenizanta, a pan, panie Kasymow powinien iść poszukać tej pięknej dzierlatki, bo a nuż wpadnie w czyjeś sidła. – Poklepał go krzepiąco po ramieniu. – Ja też idę znaleźć moją Lidkę, choć nie liczę, że jest dla kogoś pokusą. – Zaśmiał się rubasznie i pożegnał skinieniem głowy.
Karim z ulgą opuścił salę, energicznie przeszedł przez hol, nawet nie licząc, że spotka tam Fabianę. Mógł powiedzieć, że już dosyć dobrze ją poznał, więc od razu skierował się ku wyjściu z rezydencji. Stanął na szczycie schodów i rozejrzał na boki.
– Ech... mam nadzieję, że jesteś z tyłu domu, bo jak nie... – Zmarszczył brew.
Najpierw sprawdził ogród przy zachodnim skrzydle, żeby z niepokojem stwierdzić, że Fabiany tam nie ma. Starał się nie dać po sobie poznać, że jest zdenerwowany, więc choć nogi rwały się do biegu, a w głowie obrzucał gospodarza stekiem obelg za ten gigantyczny teren posesji, szedł powoli wzdłuż pałacu, myśląc, że jest kompletnym durniem. Przecież minął raptem kwadrans, jak Fabiana go opuściła. Z drugiej strony wiedział, że w ciągu piętnastu minut można uciec, znaleźć środek transportu i wtedy szukaj wiatru w polu.
Aż westchnął, gdy ją zobaczył. Nie miał wątpliwości, że to Fabiana. Tylko ona założyła na tę uroczystość długą, czerwoną suknię. Stała i z kimś rozmawiała, niewątpliwie z jakimś mężczyzną. Z każdym krokiem zauważał coraz więcej detali: towarzysz Fabiany jest młody, ubrany bardzo nieformalnie i ma dosyć wysoki, przenikliwy głos, bo Karim słyszał go już z kilkudziesięciu metrów. Nagle kiwnął na Fabianę ręką, ta do niego podeszła i...
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że stoją nad brzegiem basenu.
Przyspieszył.   
Podbiegł...
Nogi same go poniosły.
Widział, jak ona nachyla się nad basenem, stoi przy krawędzi, a ten ktoś kładzie dłoń na jej plecach, jakby chciał ją wepchnąć...
– Vivian! – krzyknął rozpaczliwie. – Nie!!!
Dopadł ich w sekundę, może dwie. Jakieś dwie kobiety, które przechadzały się po drugiej stronie basenu, aż zamarły z wrażenia, gdy Karim z impetem wpadł między tę śliczną blondynkę w czerwonej sukni a zupełnie do niej nie pasującego młodzieńca w pomiętej polówce.
– Patrz! – Jedna chwyciła drugą za ramię. Patrz, co on wyprawia. – Nie spuszczała oka z tajemniczego mężczyzny, z czarną przepaską na oku.
Karim popchnął Fabianę, aż upadła na posadzkę przy basenie, a co do Erica, ten od razu wylądował w wodzie. Próbował wygramolić się ze środka, klnąc na czym świat stoi, ale gdy podpłynął do krawędzi niecki i oparł dłonie, żeby wyskoczyć z wody, Karim nadepnął mu na rękę.
– Co robisz, debilu?! – wrzasnął. Odpłynął dwa metry od brzegu i z przerażeniem patrzył na napastnika, który właśnie skupił swoją uwagę na tej miłej Polce. – Ja nie mogę, co za gnój... – wymamrotał do siebie Eric.
Miał nadzieję, że zaraz ktoś wezwie na pomoc ochroniarzy, żeby zrobili porządek z tym chamem,  ale nikt się nie kwapił. Widocznie wszyscy uznali, że lepiej się nie wtrącać. Zresztą kto by się odważył? Nagle wszyscy goście, którzy kręcili się wokół basenu, dyskretnie opuścili to miejsce. Został tylko dryfujący w wodzie Eric i ta dwójka.
– Miałaś wrócić!!! – wrzeszczał Karim, stojąc przed Fabianą. Przed chwilą podniósł ją niczym szmacianą lalkę, a teraz trzymał mocno za ramiona i potrząsał, bezlitośnie wbijając palce w jej delikatne ciało. – Miałaś wrócić! – powtórzył. – Czemu zawsze muszę cię szukać!
– Boli... – jęknęła, gdy jeszcze silniej zacisnął dłonie.
– Mnie też boli, gdy ciągle muszę wyciągać cię z kłopotów! – Nie popuścił nawet na gram.
– Nie... – zacięła się. Chciała powiedzieć, że nie minęło obiecane pół godziny, ale ślepa furia w jego wzroku skutecznie pozbawiła ją głosu. Bała się popatrzeć, czy z Erickiem wszystko w porządku, zakładając, że to może rozsierdzić, już i tak wściekłego Karima. Nagle usłyszała, że coś zachlupotało po przeciwnej stronie basenu, a potem do jej uszu dotarło francuskie przekleństwo i coś, co zabrzmiało jak: „Bydle. Prawdziwe bydle.”
– Koniec! Wracamy do domu! – Karim szarpnął ją za rękę.
Wlókł Fabianę za sobą, zmierzając ku bramie tak energicznie, że musiała podbiegać co kilka kroków. Obcas lewej szpilki zbyt mocno wbił się w miękką murawę. Jej but został tam, błyskając złotym wnętrzem, jak pantofelek Kopciuszka. Szła za Karimem, starając się nie utykać. Ostre kamyczki na podjeździe zraniły stopę, ale nie czuła bólu.
Tego bólu nie.
Dotarli na jacht. Zeszła na dół, do saloniku. Znalazła jakiś kąt. Kącik. Dziurę, gdzie mogła się schronić. Oczywiście pozornie. Siadła zaraz przy ścianie. Skuliła się na wybitej skórą kanapie, zdjęła drugą szpilkę i oburącz przycisnęła do piersi, jak tarczę, amulet, który miał ją uchronić przed złem. „To od Aliji. Czeka na mnie w domu. Przygotuje mi kąpiel, a potem pójdę spać.” – pomyślała, wbijając wzrok w mały bulaj.
– Gdzie twoje buty? – zapytał Karim, który dopiero teraz dołączył do niej. Nie odpowiedziała. Kurczowo ściskała ocalałą szpilkę od Manolo Blahnika i wpatrywała się w czerń nocy, ignorując to, co odbijało się w szybce. „Nie słuchaj go. Nie patrz na niego. Jego tu nie ma” – powtarzała, żeby nie wybuchnąć płaczem. – Jesteś głucha?! Gdzie masz buty?! – Doskoczył do niej. Chciał znów postawić ją do pionu, dosłownie i w przenośni, gdy nagle zauważył, że cała drży. Spojrzał na jej stopy i dostrzegł krew. – Co u diaska? – Kucnął, chwycił jej nogę i podniósł. – Kurwa jego mać! – zaklął, widząc jaka jest poraniona.
– Zgubiłam but – wyszeptała, nie patrząc na Karima.
– No przecież widzę! – warknął, wściekły. – Możesz dostać tężca, albo innego gówna! Czemu nie powiedziałaś, że ci spadł?!
– Zgubiłam but – powtórzyła. Zamknęła oczy. Spod powiek zaczęły nieśmiało uciekać pierwsze krople łez. – Dostałam je od Aliji. Kupiła mi za swoje pieniądze. Powiedziała, że to prezent od niej. A ja go zgubiłam.
– Kurwa mać! Kupię ci nowe, sto par nowych pierdolonych butów! Nie rozumiesz, że to nieważne!? – Zerwał się na równe nogi. Wyrzucił w górę ręce i na moment wzniósł wzrok ku niebu. – Mam nadzieję, że na nic nie zachorujesz. Poczekaj – polecił. Podszedł do barku, odkręcił butelkę stolicznej, a z szufladki pod kontuarem wyjął czystą ściereczkę. – Trzeba to obmyć. Będzie szczypało – uprzedził, przysiadając obok i biorąc jej nogę na kolano.
– Zgubiłam prezent od Aliji – powtórzyła jak mantrę.
– Mam go odzyskać? – Nagle Karim domyślił się, że Fabiana nie odpuści. Czuł, że przegiął. Zrobił z siebie kompletnego durnia, prawdziwego furiata, ale najbardziej nie mógł sobie wybaczyć, że widział w jej oczach paniczny strach. – Mam iść i poszukać tego buta? – Nachylił się.
– Kim jest Viviane? – odpowiedziała mu cichym pytaniem...

***
Co z tego, że później zachował się jak dżentelmen? Opatrzył jej stopę, poprosił kapitana Jugnota, żeby jej towarzyszył, a sam pobiegł do rezydencji Igora, żeby odnaleźć zgubiony but. Dopłynęli do mariny w Cap Martin, zacumowali, a Karim zaniósł Fabianę do samochodu i tak samo – w jego silnych ramionach – pokonała drogę między autem a swoją sypialnią.
Przez cały ten czas nie odezwała się do niego ani słowem. Posadził ją na łóżku, przyklęknął przed nią i spytał, czy się na niego gniewa. Odwróciła głowę, żeby spojrzeć w tarasowe okna. Zamiast czerni otulającej zatokę ujrzała tylko odbicie siebie samej i Karima, człowieka, który stanowił dla niej coraz większą zagadkę, choć wcale tego nie chciała. Bóg jej świadkiem, że starała się o nim zapomnieć, traktować go jak Rachata czy Gastona, ale to było niemożliwe. Zwłaszcza, gdy spała. W snach potrafiła znacznie szybciej dotrzeć do niewygodnej prawdy, niż na jawie. Kontrolowała myśli, ale gdy śniła, wszystko wyglądało inaczej.
„Dlaczego taki jesteś? – zadawała mu bezgłośnie pytania. – Raz dobry, czuły, troskliwy? A za chwilę zmieniasz się w kogoś, kogo boję się tak bardzo, że tracę rozum, oddech...”
– Gniewasz się? – powtórzył. – I słusznie. Trochę przesadziłem.
„Przesadziłeś?!” – żachnęła się w myślach. Odruchowo potarła ramię. Nie musiała patrzeć, żeby wiedzieć, że na skórze pojawiły się siniaki, ślady po tej jego lekkiej „przesadzie”.
– Nie odezwiesz się? – powiedział, kładąc dłoń na jej kolanie.
W końcu popatrzyła na niego. Powoli zsunęła jego dłoń i zapytała dobitnie:
– Kim. Jest. Viviane.
– Viviane – powtórzył, podobnie jak ona przybierając oznajmujący ton.
– Viviane.
Nagle ciszę sypialni zakłócił delikatny dźwięk dzwonka telefonu. Karim przez moment próbował go zignorować, ale gdy ktoś zadzwonił ponownie, przeprosił Fabianę, wstał i wyszedł na taras. Wrócił po kilku minutach. Jego twarz, już i tak zmęczoną, przeszywał co chwilę delikatny skurcz mięśni.
– Muszę pilnie wyjechać – oznajmił i wyszedł.
– Krzyż na drogę – westchnęła Fabiana.
Opadła plecami na łóżko, zamknęła oczy i pomyślała, że już nigdy, przenigdy, nie odezwie się do Karima ani słowem. „Dobrze, że wyjechał. Odetchnę. Muszę złapać dystans, potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć i może nawet zapomnę o tym uczuciu. Tylko dlaczego już mi go brak? – zawyła w duszy. – Skąd ta przeklęta pustka i tęsknota?”

***
– O, kochana! Jeśli myślisz, że tym razem pozwolę ci na te twoje smutki i głodówki, jesteś w grubym błędzie! – Alija stała nad Fabianą, a jej oczy ciskały gromy.
Była niemożebnie zła. Prawda taka, że najbardziej na Karima, ale Chan wyjechał. Postanowiła więc rozmówić się z Fabianą, bez względu na to, że jej pani wyglądała jak kupka nieszczęścia: nie zdjęła sukienki, nie zmyła makijażu, a śliczna wieczorowa fryzura zmieniła się we wronie gniazdo. Leżała w rozbebeszonej pościeli, na poduszce wymazanej kosmetykami, a obok niej leżały brudne z trawy buty.
– Naprawdę, nic mi nie jest – odburknęła Fabiana.
Może gdyby jej wygląd robił lepsze wrażenie, Alija łatwiej by uwierzyła, że nic się nie stało, ale to wszystko, co zastała po otwarciu drzwi sypialni i pobieżnym rzucie oka, sugerowało coś innego.
– Co ten... – nagle zacięła się, zauważając siniaki na obu ramionach Fabi. – Co ten zapchlony pies ci zrobił?! Zabiję go, jak wróci! Przysięgam! – Usiadła przy niej i nachyliła się, żeby dokładnie zobaczyć sinofioletowe placuszki po palcach Karima. – Zabiję go! Co się stało?! Mów zaraz!
– Nic. Błagam, daj mi spokój – odparła Fabiana i odwróciła się do niej plecami.
– Nie dam ci spokoju.
– To nie dawaj.
– Fabi... – jęknęła Alija. – Proszę, tylko nie to... Porozmawiaj ze mną. Co się stało? Uderzył cię?
– Nie.
– To skąd te sińce?
– Chwycił mnie za ramiona.
Fabiana prawie niezauważalnie pokręciła głową, żałując że to powiedziała. Jakie miało znaczenie, co zrobił jej Karim. To i tak nic nie zmieniało. Zawsze gardziła mężczyznami, którzy stosowali przemoc wobec kobiet i musiała mieć wyjątkowego pecha, bo ostatnio tylko tacy stawali na jej drodze.
– Za ramiona? A co z twoją stopą? – Nic się nie ukryło przed czujnym spojrzeniem Aliji.
– Skaleczyłam się, bo wracałam z przyjęcia w jednym bucie. I wcale nie przez alkohol – dodała sarkastycznie. – Byłam trzeźwa jak szczygieł. Uwierz. Trzeźwa, posłuszna, miła i punktualna.
– Fabi... – zabrzmiało groźnie.
– Ech... – burknęła Fabiana, czując, że nie wygra z uporem Aliji. Usiadła i zerknęła na nią z niechęcią. – Stałam przy basenie, gadałam z takim jednym chłopakiem, który tam był, z obsługi. Pokazywał mi lustra na dnie basenu i wtedy wpadł Karim, wepchnął Ericka, czyli tego chłopaka, do basenu, a mnie...
– O matko – przerwała jej Alija. Złapała się za usta i potrząsnęła głową.
– Karim. Ma. Coś. Z głową – wycedziła Fabiana. – Zrobił mi awanturę, bo stałam i patrzyłam na dno basenu! Wyobrażasz sobie? Szarpał mną, wrzeszczał. Najpierw pozwolił mi wyjść do ogrodu, a za chwilę przybiegł tam, pchnął mnie na ziemię, potem postawił na baczność i zjechał jak psa, potem wlókł za sobą, właśnie wtedy zgubiłam szpilkę – doprecyzowała. – A na jachcie? Czule się mną zajął, opatrzył stopę, nawet wrócił po buta, zaniósł mnie do samochodu, przyniósł tutaj, a na okrasę powiem, że gdy pędził do nas, wykrzykiwał imię jakiejś Viviane. Przykro mi to stwierdzić, ale twój ukochany Chan jest p i e r d o l n i ę t y – oznajmiła, akcentując ostatnie słowo. – Pierdolnięty na całego. Schizofrenia? – Spojrzała na lewe ramię, gdzie prawa, silniejsza dłoń Karima, zostawiła po sobie wyjątkowo malownicze ślady.
– Viviane... – powtórzyła szeptem Alija.
– Owszem. Oczywiście ty też mi nie powiesz, kim jest tajemnicza Viviane i dlaczego Karimowi tak odbiło. Dlatego daruj sobie to swoje fałszywe współczucie, te kłamstewka i niedopowiedzenia i zostaw mnie samą – fuknęła, nadal skupiając wzrok wyłącznie na swoim ciele. Przesunęła się na brzeg materaca, zgięła nogę i położyła stopę na kolanie, żeby ją pooglądać. Nie było źle. Do podbicia wbił się ostry kamyczek, Karim wyjął go i zdezynfekował to miejsce. Już wytworzył się mały strupek. Skóra wokół nie bolała, ale i tak Fabiana postanowiła, że posmaruje rankę maścią z antybiotykiem. Miała taką, z „poprzedniego” życia. – Jeszcze tu jesteś? – burknęła do Aliji, z zainteresowaniem wpatrując się w spód stopy.
– A żebyś wiedziała, że ci wszystko powiem! – Nagle Alija zerwała się z łóżka, stanęła na środku pokoju i wycelowała w Fabianę wskazujący palec. – A żebyś wiedziała.
– Już się boję – parsknęła Fabiana. Opuściła nogę na dywanik i spojrzała na Aliję nieco kpiąco. – Więc? – Przechyliła głowę.
– Viviane to...
– To...
– Była żona Karima – wykrztusiła z trudem Alija.
– Żona? – zapytała Fabiana, zaskoczona obrotem sprawy.
– Tak.
– I co z nią?
– Nie żyje. Przecież powiedziałam, że to jego była żona.
– Umarła? Jezu... – jęknęła Fabiana. Nagle spostrzegła, że czoło Aliji pokryło się lekkim szronem wilgoci. – Będziesz miała kłopoty?
– Pewnie tak, ale mam to gdzieś. Chan może mnie zwolnić, choćby dzisiaj – odparła z mocą. – Zaoszczędziłam trochę kasy, starczy na minimum pół roku życia we Francji. Mam francuskie obywatelstwo, poradzę sobie sama. Znajdę pra...
– Jak ci Karim pozwoli – weszła jej w słowo Fabiana.
– Masz rację. – Nagle Alija poczuła, jak uchodzi z niej cała para. Oklapła, niczym przekłuty balon, myśląc, że jest beznadziejna, skoro nie potrafiła nigdy postawić się Chanowi. – Ciebie uprowadził siłą, ale ja? Boję się życia, samodzielności. Niewolnica na własne życzenie. Tchórz! Jestem tchórzem – powiedziała z goryczą.
– Nieprawda. Nie jesteś tchórzem. Sorry za tamto. Nie powinnam była tak do ciebie mówić. Przepraszam.
– Nic się nie stało. Masz rację, już najwyższy czas, żebym była wobec ciebie szczera. Tym bardziej, że... – Alija znacząco wskazała brodą na miejsce, w którym kiedyś wisiała kamera. Przysunęła wózek ze śniadaniem bliżej łóżka i usiadła przy Fabianie. – Zjedz coś. Kiepsko wyglądasz. – Zaśmiała się cicho i musnęła jej policzek pomazany tuszem do rzęs.
– Zaraz. – Fabiana położyła rękę na przygarbionych plecach Aliji i przytuliła ją. – Nie jesteś żadnym tchórzem. Wręcz przeciwnie, trzeba mieć sporo odwagi, żeby żyć z takim szefem.
– Jesteś kochana – odparła Alija.
– To ty jesteś kochana. Pić mi się chce. – Fabiana sięgnęła po filiżankę, żeby nie poddać się wzruszeniu, które ją ogarnęło na widok poczerwieniałych oczu Aliji. Napełniła ją po brzeg gorącym naparem. Upiła kilka małych łyczków i odstawiła, żeby wystygło. – I pomyśleć, że kiedyś nie znosiłam czaju. To co z tą Viviane? Powiesz mi coś jeszcze? – Jej głos zdawał się brzmieć spokojnie, ale tylko na pozór. Musiała przyznać, że coś ukłuło ją w sercu, gdy usłyszała słowo „żona”. Ukłuło tak boleśnie, że ciągle to czuła. – Dawno zmarła?
– Dwa lata temu.
– Och! – Fabiana odruchowo przytknęła dłoń do ust. – Dwa lata temu? Niedawno. – Zagryzła kącik ust, myśląc, że to trochę usprawiedliwia dziwne zmiany nastroju u Karima. – Ile miała lat?
– Była bardzo młoda. Młodsza od Chana.
– Okropne. – Fabiana poczuła, jak jej ciało pokrywa się gęsią skórką. – Wypadek?
– Opowiem ci wszystko, ale...
– Mam o tym zapomnieć?
– Tak. To się zdarzyło pół roku po ich ślubie – zaczęła Alija. – Oczywiście wzięli cywilny ślub, ze względu na różne wyznania – doprecyzowała. – Karim zaplanował wyjazd na urlop. Viv go uprosiła, bo spędzali ze sobą zbyt mało czasu. Wtedy też ciągle wyjeżdżał. Wiecznie interesy i interesy. – Zerknęła porozumiewawczo na Fabianę. – Polecieliśmy na Filipiny, na wyspę Palawan. Puerto Princessa... – rozmarzyła się na chwilę – piękne miejsce.
– Polecieliśmy? – Fabiana sprowadziła ją z powrotem do Cap Martin.
– Tak. Chan z żoną, ja i Seryk, jego brat. Służyłam Viv, jak teraz służę tobie – wyjaśniła.
– A Seryk? Dla towarzystwa?
– Tak. Głównie mojego. – Alija blado się uśmiechnęła. – Chan zawsze mówił, że chce nas wyswatać, ale Seryk nigdy mi się nie podobał. Nie był w moim guście. – Wzruszyła ramionami. – Kto wie, po co zabrał go ze sobą.
– A ty mu się podobasz?
– Nie. Nigdy mu się nie podobałam – odparła Alija. Fabi już miała na końcu języka pytanie, co się z nim stało, skoro Alija wyraża się o bracie Karima w czasie przeszłym, ale postanowiła spokojnie poczekać na rozwój historii. – Byliśmy tam już ponad tydzień, gdy zdarzył się ten okropny wypadek. Od rana wisiało coś w powietrzu, wszyscy byli nerwowi. Mieszkaliśmy w małej willi z basenem. Miałam osobny pokój, zaraz naprzeciw apartamentu Chana i Viv, słyszałam jak się kłócą. Zresztą kłócili się już wcześniej, ale wtedy starałam się wychodzić, żeby tego nie słyszeć. Czasami Seryk dotrzymywał mi towarzystwa, a czasami sama spacerowałam po okolicy, albo szłam na plażę. Pięknie tam jest. Raj.
– Tu też jest pięknie – powiedziała Fabiana. Napełniła swoją filiżankę czajem i podała Aliji.
– Wieczorem znów się zaczęli sprzeczać, słyszałam ich przez dwoje drzwi i korytarz, tak byli głośno. Na szczęście obsługa przywiozła jedzenie i nakryła stół do kolacji, więc skończyli wrzeszczeć. Zeszliśmy na dół do jadalni, nawet coś zdążyłam zjeść, ale z minuty na minutę było coraz gorzej.
– Awanturowali się przy stole? – Fabiana uniosła brwi.
– Nie kłócili się, ale te spojrzenia... – Alija pokręciła głową. – W końcu Seryk powiedział, że jedzie do centrum do jakiegoś klubu nocnego, a ja wymówiłam się bólem głowy i wróciłam do pokoju. Zażyłam coś na sen i odpłynęłam. Zawsze nastawiałam budzik na szóstą rano, żeby wstać, oporządzić się i o ósmej już być gotową, ale nie zdążył mnie obudzić. Przed piątą rozpętało się piekło. – Upiła trochę czaju, bo zaschło jej w gardle. – Usłyszałam krzyki Chana dobiegające z ogrodu, wybiegłam na mały balkonik i wtedy ją zobaczyłam.
– Viviane?
– Tak. Basen był zaraz pod moimi oknami, może pięć metrów od ściany budynku. Niewielki, prostokątny, niezbyt głęboki. W ogóle z niego nie korzystaliśmy, bo komu by się chciało pływać w takiej sadzawce? – Zaśmiała się blado, opierając na Fabianie szkliste spojrzenie. – Panienka Viv leżała na dnie, a Karim stał nad nim i przeraźliwie krzyczał. Potem skoczył do wody, wyciągnął Viviane, ale wiadomo było, że panienka już nie żyje. Nigdy nie zapomnę, jak klęczał, tuląc ją i płacząc. Patrzył w niebo, krzyczał jej imię, a potem znów dociskał twarz do jej mokrych włosów i tulił jak dziecko... – wyszeptała. Po jej policzkach płynęły łzy. – Przyjechał ambulans, dwóch sanitariuszy i lekarz. Od razu stwierdzili, że Viv nie żyje. Lekarz powiedział, że zmarła kilka godzin wcześniej, zresztą wszystko się nagrało. Gdyby nie monitoring, niewiadomo jakby się to skończyło.
– Alibi?
– Tak. Nikt z nas go nie miał. Mimo nagrania, policja przesłuchała wszystkich. Viviane po kolacji wróciła z Chanem do apartamentu. Ponoć znów się posprzeczali i stwierdziła, że wybiera się do centrum, do Seryka. Ale nie dotarła. Plątała się po ogrodzie, zaszła na chwilę do domu, potem widać było, że zabrała jakiś alkohol. Piła prosto z butelki i chodziła bez celu. Podeszła do basenu i potknęła się. Tam była kratownica z odpływem, a Viviane chodziła w klapkach na szpileczce. Obcas wpadł w jedną z dziurek, Viv straciła równowagę i wpadła do wody.
– Nie usłyszałaś?
– Nie. Spałam jak zabita. Zamknęłam okna, bo noc była wyjątkowo parna i duszna. Nie słyszałam... – Alija się stropiła. – Nigdy sobie tego nie wybaczę. Tylko ja miałam sypialnię od tej strony ogrodu.
– Utopiła się przez alkohol? Czy nie umiała pływać? – Fabiana nie potrafiła zrozumieć, jak to możliwe.
– Nie była pijana. Widziałam to nagranie, piła wino, zdążyła opróżnić może ćwierć butelki? A pływała doskonale. Panienka Viv startowała w zawodach, w pływaniu synchronicznym. Jej team zdobył brązowy medal na ostatniej olimpiadzie.
– Więc?
– Upadając, uderzyła głową w metalową barierkę przy schodkach do basenu. To była naprawdę sadzawka, raczej dla dzieci niż dla kogoś, kto pływa zawodowo. Viviane uderzyła w nią skronią i straciła przytomność. Zanim ją odzyskała... Gdyby ktoś był przy tym, zobaczył, na pewno dałoby się ją uratować. – Alija otarła łzy. – Sekcja wykazała tylko lekki wstrząs mózgu. Przecież to nic strasznego.
„Nic, pod warunkiem, że nie leżymy twarzą w wodzie” – pomyślała wstrząśnięta do głębi Fabiana. Już zrozumiała wszystko: wczorajsze zachowanie Karima, brak basenu przy rezydencji... Prawie wszystko, bo jeszcze kilka pytań cisnęło się na usta.
– Dlaczego Karim nie poszedł za nią? Pozwolił jej jechać do klubu? Nie sprawdził, gdzie się podziewa? – Przymrużyła oczy.
– Nie wiem. Nigdy go o to nie spytałam. Nie miałam odwagi. – Alija dolała czaju do filiżanki i opróżniła ją duszkiem, choć napar nadal był gorący. – Nikt nie miał odwagi. Chan oszalał. Pozwał firmę, do której należała ta willa. Puścił ich z torbami, choć nie uczynili nic złego. Nie oglądali na bieżąco nagrań z kamer usytuowanych przy willach, ze względu na prawo do intymności osób, które w nich przebywały.
– Wobec tego, po co je zamontowali?
– Przydawały się właśnie w takich sytuacjach, jak wypadek Viviane. Ponoć kilka lat wcześniej, mieli jakieś problemy z gośćmi i stąd dyskretny monitoring.
– To straszne. – Fabiana ścisnęła drżącą dłoń Aliji. – Straszny wypadek. Głupia śmierć. Taka młoda dziewczyna...
– Czasami mała, z pozoru nieważna decyzja, potrafi zmienić całe nasze życie. Gdyby Chan poszedł jej poszukać, albo ja nie wzięłabym tabletki na sen, Seryk nie wybrał się do tego klubu... – zawiesiła głos. – Cokolwiek, decyzja któregoś z nas, Chana, Seryka, moja... Byłoby inaczej.
– Nie obwiniaj się. – Fabiana pogłaskała ją po dłoni.
– Do dziś nie mogę się z tym pogodzić. Viv była taka pełna życia. Jakby czuła, że umrze młodo. Była jak... – Alija zamilkła, szukając właściwego słowa – jak szczeniaczek. Wesoła, trochę hałaśliwa. Wszędzie jej było pełno. Uwielbiała tańczyć i śpiewać, choć akurat to ostatnie niezbyt dobrze jej wychodziło. Nie miała głosu. – Parsknęła pod nosem. – Lubiła się stroić, chodzić na zakupy, jeździła na pokazy mody do Włoch. Pierwsze wrażenie? Płocha i próżna, ale nikomu to nie przeszkadzało. Chan obsypywał ją prezentami. Lubiła małe pieski, więc kupił jej dwa takie maleńkie psiaki, rasy chihuahua. Mówił, że są głupie, ale nigdy przy panience, bo od razu na niego krzyczała. Fluffy i Daisy. Zabierała je wszędzie ze sobą, nawet spały z panienką.
– I z Karimem? – Fabiana nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
– Chan jadł jej z ręki. – Zaśmiała się Alija. – Dosłownie i w przenośni. Czasami Viv zbiegała do kuchni, do Sary, i piekła dla niego tartę z owocami. Jedli ją potem w łóżku, a rano Chan śmiał się, że wszędzie ma okruchy ciasta.
– Musiał ją bardzo kochać – westchnęła Fabiana, dusząc w sobie uczucie zazdrości.
– Wszyscy ją lubili. A Chan? Szalał za nią. Nazajutrz po jej śmierci ogolił głowę i przez trzy dni tkwił przy tym basenie i się modlił. Ech... – Alija przełknęła ślinę. – Nie jadł, nie spał, nie dopuszczał do siebie nikogo. Siedział jak otępiały, nie reagował, nie chciał nikogo widzieć, ani z nikim rozmawiać. Gdy wróciliśmy z Filipin, kazał zasypać basen. Wszystko, co wiązało się z panienką, zniknęło. Jej ubrania, obrazy, zdjęcia, wszyściuteńko. Dobrze, że Avril zapobiegawczo zabrała pieski i dała je komuś, jakiejś swojej sąsiadce – westchnęła. – Chyba nie chcę o tym mówić, to takie...
– Świeże?
– O tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo. – Alija popatrzyła na twarz Fabiany i poczuła, jak ból ściska jej serce. – Mam nadzieję, że kiedyś Chan znów pokocha równie mocno jakąś kobietę.
– Ciężko mu będzie znaleźć taką samą.
– Nie żywisz już do niego urazy? – zapytała z troską Alija.
– Nie wiem – odpowiedziała szczerze Fabiana. – Nie wiem. Ta smutna historia wiele tłumaczy, ale... – spuściła wzrok na posiniaczone ramię. – On mnie tu przetrzymuje, więzi. Czasami jest gwałtowny i brutalny, nie tylko wobec mnie, ale ciebie i innych. Boję się go. Ty też się boisz. Czy to jest dobre? Czy da się żyć pod jednym dachem z człowiekiem, przed którym czujesz paniczny strach? To nie jest normalne. To zabija. Zabija wszystkie dobre uczucia. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Ledwie w moim sercu zakiełkuje jakaś sympatia do niego, on ją depcze.
– Coś ci powiem, ale nie pytaj, jeśli nie zrozumiesz do końca. Są dwie najgorsze sytuacje, które mogą spotkać człowieka: bezsilność i jej przeciwieństwo: pełna władza i kontrola, zwłaszcza ta nad cudzym życiem. Gdy w rękach dzierżysz czyjś los i dokonujesz wyboru za tego człowieka, może dopaść cię coś na kształt obłędu, jakiegoś szaleństwa. Ludzki umysł jest zbyt słaby, żeby podejmować ostateczne decyzje, a...
– Mówisz o Karimie? – przerwała jej Fabiana, czując na plecach zimne liźnięcie strachu.
– Mówię ogólnie. – Alija wyraźnie się speszyła. Czuła, że zabrnęła za daleko w obronie Chana, ale nie mogła wycofać słów, które padły. – Chcę powiedzieć, że najważniejsze są intencje. Tylko dlatego cierpliwie znoszę wyskoki Karima. Bo patrzę na intencje.
– Jedno muszę przyznać – odpowiedziała po chwili Fabiana. – Od kiedy go znam... Nie wiem, jak to wyrazić? – zaśmiała się. – Mam wrażenie, że zajął część mojego mózgu. Jakby kontrolował mój rozum, narzucał myślenie o sobie. Boże! – Plasnęła się w czoło. – Bredzę.
– A serce? – Alija przymrużyła oczy.
– Serce?
– Tak. Czy zajął część twojego serca?
– A nawet jeśli, jakie to ma znaczenie? – odpowiedziała po namyśle Fabiana. – Gdy widzę, jak obchodzi się z kobietami, jak traktuje ciebie, mnie. A Sandrine? Tę dziewczynę, która przyszła tu ulżyć jego żądzom? Potraktował ją jak rzecz. Jak można kochać takiego człowieka?
– Niektórych ciężko kochać, ale nienawidzić jeszcze trudniej – stwierdziła filozoficznie Alija.
– A być obojętnym?

– Wobec Chana? Niemożliwe...