poniedziałek, 14 września 2015

Fragment "Anatomii uległości" - Z okazji 800 polubień fanpage...

"– Czego się pan napije? – uśmiecham się do Adama Hardinga.
Co za ciacho... Jestem pod wrażeniem. Wysoki: co najmniej metr dziewięćdziesiąt, świetnie zbudowany. Aż się ślinię, widząc apetycznie zaokrąglone bicepsy, opięte rękawami marynarki szytej na miarę. Na pewno ciut młodszy ode mnie, ale to akurat zaleta, włosy dosyć długie, kolor bliżej nieokreślony? Coś pomiędzy miodem a karmelem. Ciepły jasny brąz? Opadają swobodnie, kończąc się kilka centymetrów poniżej płatków uszu. Silnie zarysowana, męska szczęka i wydatne kości policzkowe, dosyć duży nos z niewielkim garbem, pełne usta, no i te oczy. Błękitne, lodowate, niebieskie tak bardzo, że aż wydają się nieprawdziwe. „Może nosi kontakty?” – Zachodzę w głowę, czy ludzkie oczy mogą mieć tak nienaturalnie czysty kolor.
– Poproszę o coś zimnego – odpowiada ich właściciel bardzo męskim głosem, niskim i gardłowym, aż przechodzi mnie dreszcz. Naprawdę  jest niesamowicie pociągający.
Przez interkom proszę Lizę, moją nową asystentkę, o dwie szklanki i butelkę schłodzonej wody perrier. Dziewczyna spisuje się coraz lepiej, tym razem udaje się jej dosyć szybko uwinąć z zamówieniem i nie narobić przy okazji żadnych strat.
Wnosi wszystko na tacy, układa na biurku i bezszelestnie opuszcza biuro. Zauważam, że mój klient nawet nie zerknął na asystentkę, co wprawia mnie w bardzo dobry humor. Mam dosyć zachwytów nad tą nieopierzoną niunią. Od kiedy się pojawiła, niektórzy koledzy z naszej kancelarii ewidentnie sfiksowali, zwłaszcza ci zbliżający się do czterdziestki, z wydatnymi brzuszkami i przerzedzoną czupryną. Owszem, ładna z niej dziewczyna, zgrabna i bardzo sympatyczna, ale to jeszcze dzieciak, ma zaledwie osiemnaście lat.
– Ciekawe wnętrze – Harding rozgląda się z zainteresowaniem.
– Dziękuję. – Nalewając wodę, znów się uśmiecham.
Rzeczywiście, moje biuro nieco różni się od pozostałych. Jest dosyć chłodne w wystroju, wyłącznie ono nie posiada tej paskudnej boazerii szpecącej całą kancelarię. Białe ściany, okno przysłonięte roletą w stalowym odcieniu, posadzka z granitowych płyt wypolerowanych do połysku, biurko z blatem wykonanym z oszronionego szkła – całość tchnie profesjonalizmem.
– Córka? – Adam Harding podnosi zdjęcie, jedyny osobisty akcent, jaki można tu znaleźć. – Śliczna, podobna do mamy.
– Siostrzenica – parskam śmiechem.
Komplement jest tak płytki, że aż mnie bawi. Tak samo bawi mnie mina mężczyzny, gdy to mówię.
– Przepraszam.
Wyraźnie jest zakłopotany, bo zbyt szybko odkłada ramkę.
– W porządku. Do rzeczy, panie Harding. Obawiam się, że nie mam dobrych wiadomości. To stara sprawa, przedawniona, a nawet gdyby była aktualna, i tak nic by to nie dało. Urząd federalny nie popełnił najmniejszego błędu. – Przesuwam w jego stronę teczkę z ekspertyzą.
– Wiem – mężczyzna nawet nie zerka na dokumenty.
– Słucham?
– Pójdziemy na kawę? – Nachyla się nad biurkiem.
Mam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze. Co za dupek! Wkręca mnie? A może to jakiś żart ze strony chłopaków? Zemścili się, bo cisnęłam po nich, gdy ślinili się za Lizą? Niemożliwe. Myślę gorączkowo, co jest grane. Ekspertyza zajęła mi dwa popołudnia, kosztowała prawie osiem tysięcy i była zaliczkowana, widziałam ksero czeku załączone do dokumentów.
– Chyba się przesłyszałam – stwierdzam po chwili, starając zachować olimpijski spokój.
– Nie przesłyszałaś się – cedzi słowa, wpatrując się we mnie. – Chciałbym. Zaprosić. Cię. Na kawę.
– Nie wierzę – kręcę głową ze zdumienia.
– Zakładam, że z nikim się nie spotykasz, a nawet gdyby tak było, rzuć tego gościa.
– Dlaczego?
Prawie natychmiast uświadamiam sobie, że palnęłam głupstwo i w dodatku nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. To chyba niebywały tupet Hardinga, powoduje, że mój mózg chwilowo się zawiesił.
– Bo mam ochotę wypić z tobą kawę.
„A potem cię przelecieć…” – dopowiada męski głos w mojej głowie.
Parskam śmiechem, a potem tak samo jak mój klient nachylam się nad blatem. Nasze nosy dzieli odległość może dziesięciu centymetrów. Zdecydowanie oboje przekroczyliśmy już strefę komfortu.
– Panie Harding proszę mnie teraz uważnie posłuchać. Po pierwsze: nie przypominam sobie, kiedy przeszliśmy na „ty”, po drugie, nie umawiam się na kawę z dupkami, którzy marnują tyle kasy na tak żałosny i nieskuteczny podryw, a po trzecie, pana ojciec na pewno się wkurzy, gdy zobaczy, jak jego synalek trwoni ciężko zarobione rodzinne pieniążki i zakręci kurek z nimi, a ja nie zamierzam panu stawiać.
– Już mi postawiłaś. Przed chwilą. – Uśmiecha się, i po sekundzie zbliża jeszcze bardziej twarz. Na wargach czuję jego oddech.
– Proszę wyjść, bo wezwę ochronę – podnoszę się z krzesła, starając zrobić to w miarę wolno i spokojnie.
– Jasne. – Harding też wstaje i coś kładzie na biurku. – To jest moja wizytówka, gdybyś… zmieniła zdanie.
Nie widzę, czy to faktycznie wizytówka, bo mój wzrok spoczywa w zupełnie innym miejscu. Przełykam ślinę. Zważywszy na okoliczności, widok jest dosyć osobliwy: środek dnia, biuro kancelarii podatkowej i bardzo przystojny, choć nieco nachalny klient z potężną erekcją, którą rzekomo ja spowodowałam.
– Proszę wyjść.
– Chyba jednak do czegoś przyda się ta ekspertyza. – Adam Harding zabiera plastikową teczkę i przykłada ją do brzucha,  zasłaniając rozporek.
Wychodzi z biura bez pożegnania, zostawia otwarte drzwi.
– Chryste! Co za dupek! – mamroczę, gdy odgłos jego irytująco samczych kroków cichnie w korytarzu. – Co! Za! Cham! – Moje słowa brzmią jak krótkie strzały.
Wypijam duszkiem wodę ze szklanki, a później resztę, która została w butelce. Przypominam sobie całą scenę i nagle zaczyna mnie to bawić. Śmieję się do siebie jak wariatka. W  taki sposób jeszcze nikt mnie nie podrywał. Szkoda, że to kolejny gówniarz, któremu tatuś ułatwił start w życie. Nie wierzę, żeby tak młody koleś sam doszedł do wszystkiego. Muszę to sprawdzić, mimo wszystko facet zaimponował mi pomysłowością.
„Adam Harding” – wklepuję w wyszukiwarkę.
– Jest – mamroczę do siebie. – Dwadzieścia osiem lat, biznesmen, branża spożywcza… Tyle to wiem i bez wujaszka google… ziemniaki, kukurydza, pszenica? Trochę banalnie, ale w sumie, ludzie zawsze będą jeść… W dwa tysiące dwunastym firma HAC podpisała umowę z jedną z największych sieci fastfoodów… o kurcze, duża rzecz, naprawdę duża rzecz… Współudziałowiec w… o… w tej też? Niesamowity koleś – wydymam usta z podziwem. – Absolwent Uniwersytetu Columbia, zakończył studia z rewelacyjnymi notami, był członkiem CBS? No, no, CBS, grubo... stracił rodziców, gdy miał osiemnaście lat, przejął wówczas opiekę nad czteroletnią siostrą Ruby Harding… – przełykam ślinę. – Ups...
Zamykam z trzaskiem laptopa.
– No tak. To nie było miłe, panno Duvall, ale wybaczam.
Podnoszę wzrok. „Kurwa! Dopadła mnie wybiórcza głuchota, czy cały czas byłeś na korytarzu? A może zdjąłeś buty?” – rozważam, jak to możliwe, że nie zauważyłam jego powrotu.
Adam Harding stoi w progu mojego biura i lekko się uśmiecha. Czuję, jak na moje policzki wypełza rumieniec-gigant. Zastanawiam się, czy jest widoczny – wprawdzie mam na sobie warstwę podkładu i pudru, ale to zwykłe kosmetyki, a nie makijaż sceniczny, czyli… na pewno jest widoczny! „Ja pierdolę, co za pieprzona, niezręczna sytuacja, panno Duvall!” – wyklinam w duchu.
– Cieszy mnie pani zainteresowanie moją skromną osobą. Przepraszam, że znów panią nachodzę, zapomniałem zabrać papiery – wskazuje brodą segregator z dokumentami źródłowymi sprawy 1274/FB/A32, stojący obok mojego biurka. – Mogę?
– Ależ tak, proszę. – Wzruszam ramionami.
Mężczyzna wchodzi do biura i podnosi ciemnozielony segregator.
– Bardzo przepraszam, panie Harding – wstaję z fotela i uśmiecham się blado. – Nie wiedziałam, że pana rodzice… przykro mi.
– Jeszcze wielu rzeczy pani o mnie nie wie – jego głos znów brzmi niewiarygodnie podniecająco.
– Jeszcze raz przepraszam.
Jest mi głupio. Zachowałam się beznadziejnie, pozwalając temu facetowi aż tak się sprowokować i teraz próbuję za wszelką cenę wybrnąć z sytuacji.
– A może zmieniła pani zdanie? – Lekko przekrzywia głowę.
– Panie Harding, gdybym teraz zgodziła się pójść z panem na tę nieszczęsną kawę, wyszłabym na ciężką idiotkę, a ja bardzo tego nie lubię. Obraziłam pana, choć na swoje wytłumaczenie mam to, że pan też nie do końca zachował się właściwie. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie, gdy po prostu powiemy sobie „Do widzenia”. A co do opłaty za ekspertyzę, ja przygotowałam opracowanie i bez problemów zwrócę panu na konto część, która jest moim honorarium. To jakieś sześćdziesiąt pięć procent całej sumy, nie będzie pan aż tak stratny. Niestety, reszty pan nie odzyska, to stałe koszty kancelarii. – Oddycham z ulgą. Jakoś udało mi się opanować i wygłosić to wszystko w miarę spokojnym tonem.
– Tylko to panią powstrzymuje, panno Duvall? Nie chce pani wyjść na idiotkę? – Harding patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Myślę, że ta rozmowa naprawdę nie ma sensu. Proszę zabrać dokumenty, zwrócę pieniądze i zapomnijmy o sprawie. – Marsową miną staram się zatrzeć znów pojawiające się uczucie zakłopotania.
– Spotyka się pani z kimś?
„Powiedzieć prawdę? Skłamać? Zaraz oszaleję!”.
 – Moje życie prywatne naprawdę nie powinno pana zajmować. – Wybieram wariant dyplomatyczny.
– Panno Duvall, nie istnieje na tym świecie nic, co interesowałoby mnie bardziej w tym momencie.
Parskam śmiechem. „Co to za sformułowanie? Skąd urwał się ten koleś?” – Unoszę brwi. „Zachowuje się, jakby przeczytał poradnik o podrywaniu. Masz pecha, ja też przeczytałam i to wszystkie…” – kiwam głową z politowaniem, a potem podejmuję błyskawiczną decyzję. 
– Wobec tego zaspokoję pana ciekawość. Nie spotykam się aktualnie z żadnym mężczyzną, ale odzyskaną wolnością cieszę się zbyt krótko, abym dla pana z niej zrezygnowała. Panie Harding, bardzo proszę o opuszczenie mojego biura.
– Panno Duvall, nawet pani nie wie, jak ucieszyła mnie ta wiadomość.
Mój klient kładzie segregator na biurku, podchodzi do drzwi i zamyka je od środka, po czym wraca i staje przede mną. To wszystko trwa może dziesięć sekund, nawet nie jestem w stanie zaprotestować, gdy nagle obejmuje mnie w pasie, nachyla się i przysuwa twarz tak blisko, że znów czuję jego oddech na ustach.
– Boisz się mnie?
– Nie… – odpowiadam, starając się nie szczękać zębami.
– Dlaczego?
– Nie boję się facetów – oświadczam.
Choć mówię prawdę, w tym momencie nie jestem tego taka pewna, chyba właśnie trafiłam na tak zwany wyjątek od reguły. – Proszę mnie puścić. – Zwieszam głowę, oddycham ciężko, widzę, jak bluzka na moich piersiach podnosi się i opada coraz szybciej. Czarny, koronkowy biustonosz prześwituje przez otwór między dwoma guziczkami jedwabnej koszuli. Od razu wyobrażam sobie Hardinga rozpinającego perłowe guziki i zdzierającego ze mnie wszystko. Jeszcze sekunda i rzucę się na mojego klienta, i to będzie absolutna katastrofa. Ostrożnie opieram dłonie o jego klatkę piersiową i próbuję lekko go odepchnąć, ale jedyne, co rejestruje moje ciało, to twarde mięśnie wyczuwalne nawet przez marynarkę. – Proszę…
– Pocałuj mnie – słyszę stanowczy głos.
„Cholera!!! Niech to szlag!!! Niech cię szlag, Adamie Hardingu, ciebie i twój twardy kutas naciskający właśnie na moje podbrzusze”. Mięknę jak wosk do depilacji, co za idiotyczna sytuacja. „Trzydzieści pięć procent podatku federalnego od dochodu w wysokości…” – próbuję się ratować. Przywołuję przed oczy tabelę ze stawkami, ale mój uparty gość nie odpuszcza.
– Pocałuj mnie! – mówi jeszcze głośniej.
Czuję, jak bardzo gorące są jego ręce, cienki materiał nie stanowi żadnej bariery. Mam wrażenie, że jestem kompletnie naga. Nie wytrzymuję. Zamykam oczy, unoszę twarz i delikatnie kieruję usta w miejsce, skąd dociera do mnie ciepły oddech. Po sekundzie jego wargi stykają się z moimi. Są miękkie i zaskakująco suche, ale nie szorstkie i spękane, raczej miłe w dotyku i gładkie. Wodzę po nich czubkiem języka, powoli smakując to miejsce.
Adam Harding otwiera usta i zaczyna mnie całować, zachłannie i mocno. Gryzie mnie w dolną wargę, a potem niechcąco uderzamy się zębami. Wreszcie czuję smak jego śliny. Jest słodka. Gdy już ledwo stoję, nagle przerywa pocałunek.
– Czy pójdzie pani ze mną na kawę, panno Duvall? – Oddycha ciężko i to jeszcze bardziej mnie nakręca... "




Wszelkie prawa zastrzeżone. Materiał ten jest ograniczony prawami autorskimi oraz innymi prawami i nie może być kopiowany, publikowany i rozprowadzany w żadnej formie.

13 komentarzy:

  1. Oczekiwanie na premierę będzie bardzo ale to bardzo nieznośne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I dlaczego ......zostali tylko czekanie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. I dlaczego ......zostali tylko czekanie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny kawałek, od razu chce się więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Noo, no moja droga podsycasz apetyt...
    Z chęcią przeczytam... :)
    Daj następny fragment :D ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy 900 polubieniach na fanpage i 100 obserwatorach bloga :D
      I wstawiam, przyrzekam!
      ;)

      Usuń
  6. Oczekiwanie na premierę mnie wykończy. Już się nie mogę doczekać całości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też :D (oczekiwanie). W tym tygodniu zaczyna się korekta :) (ten fragment jeszcze przed).

      Usuń
  7. Noooooo ja chcę więcej!!!!! Zaklepuje egzemplarzyk nie ma co.
    Mogę mieć delikatną sugestię, przyczepić się?
    "Poproszę o coś zimnego – odpowiada ich właściciel bardzo męskim głosem, niskim i gardłowym, aż przechodzi mnie dreszcz. Naprawdę jest niesamowicie pociągający"
    Nie lepiej by było zmienić na "odpowiada ich właściciel niskim i gardłowym głosem" bez męskim troszkę wcześniej już użyłaś tego słowa i to już byłoby powtórzenie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julito dziękuję za komplementy :)
      A co do powtórzeń, to akurat fragment z surowego pliku ;)
      Dopiero w tym tygodniu rozpoczynają prace redaktorskie i korektę.
      Mam nadzieję, że we właściwym tekście już nic takiego się nie ostanie.

      Usuń