"– Czego się pan napije? – uśmiecham się do Adama Hardinga.
Co za ciacho... Jestem pod wrażeniem. Wysoki: co najmniej metr
dziewięćdziesiąt, świetnie zbudowany. Aż się ślinię, widząc apetycznie
zaokrąglone bicepsy, opięte rękawami marynarki szytej na miarę. Na pewno ciut
młodszy ode mnie, ale to akurat zaleta, włosy dosyć długie, kolor bliżej
nieokreślony? Coś pomiędzy miodem a karmelem. Ciepły jasny brąz? Opadają
swobodnie, kończąc się kilka centymetrów poniżej płatków uszu. Silnie
zarysowana, męska szczęka i wydatne kości policzkowe, dosyć duży nos z
niewielkim garbem, pełne usta, no i te oczy. Błękitne, lodowate, niebieskie tak
bardzo, że aż wydają się nieprawdziwe. „Może nosi kontakty?” – Zachodzę w
głowę, czy ludzkie oczy mogą mieć tak nienaturalnie czysty kolor.
– Poproszę o coś zimnego – odpowiada ich właściciel bardzo męskim głosem,
niskim i gardłowym, aż przechodzi mnie dreszcz. Naprawdę jest niesamowicie pociągający.
Przez interkom proszę Lizę, moją nową asystentkę, o dwie szklanki i
butelkę schłodzonej wody perrier. Dziewczyna spisuje się coraz lepiej, tym
razem udaje się jej dosyć szybko uwinąć z zamówieniem i nie narobić przy okazji
żadnych strat.
Wnosi wszystko na tacy, układa na biurku i bezszelestnie opuszcza biuro.
Zauważam, że mój klient nawet nie zerknął na asystentkę, co wprawia mnie w
bardzo dobry humor. Mam dosyć zachwytów nad tą nieopierzoną niunią. Od kiedy
się pojawiła, niektórzy koledzy z naszej kancelarii ewidentnie sfiksowali,
zwłaszcza ci zbliżający się do czterdziestki, z wydatnymi brzuszkami i
przerzedzoną czupryną. Owszem, ładna z niej dziewczyna, zgrabna i bardzo
sympatyczna, ale to jeszcze dzieciak, ma zaledwie osiemnaście lat.
– Ciekawe wnętrze – Harding rozgląda się z zainteresowaniem.
– Dziękuję. – Nalewając wodę, znów się uśmiecham.
Rzeczywiście, moje biuro nieco różni się od pozostałych. Jest dosyć
chłodne w wystroju, wyłącznie ono nie posiada tej paskudnej boazerii szpecącej
całą kancelarię. Białe ściany, okno przysłonięte roletą w stalowym odcieniu,
posadzka z granitowych płyt wypolerowanych do połysku, biurko z blatem
wykonanym z oszronionego szkła – całość tchnie profesjonalizmem.
– Córka? – Adam Harding podnosi zdjęcie, jedyny osobisty akcent, jaki
można tu znaleźć. – Śliczna, podobna do mamy.
– Siostrzenica – parskam śmiechem.
Komplement jest tak płytki, że aż mnie bawi. Tak samo bawi mnie mina
mężczyzny, gdy to mówię.
– Przepraszam.
Wyraźnie jest zakłopotany, bo zbyt szybko odkłada ramkę.
– W porządku. Do rzeczy, panie Harding. Obawiam się, że nie mam dobrych
wiadomości. To stara sprawa, przedawniona, a nawet gdyby była aktualna, i tak
nic by to nie dało. Urząd federalny nie popełnił najmniejszego błędu. – Przesuwam
w jego stronę teczkę z ekspertyzą.
– Wiem – mężczyzna nawet nie zerka na dokumenty.
– Słucham?
– Pójdziemy na kawę? – Nachyla się nad biurkiem.
Mam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze. Co za dupek! Wkręca mnie? A
może to jakiś żart ze strony chłopaków? Zemścili się, bo cisnęłam po nich, gdy
ślinili się za Lizą? Niemożliwe. Myślę gorączkowo, co jest grane. Ekspertyza
zajęła mi dwa popołudnia, kosztowała prawie osiem tysięcy i była zaliczkowana,
widziałam ksero czeku załączone do dokumentów.
– Chyba się przesłyszałam – stwierdzam po chwili, starając zachować
olimpijski spokój.
– Nie przesłyszałaś się – cedzi słowa, wpatrując się we mnie. –
Chciałbym. Zaprosić. Cię. Na kawę.
– Nie wierzę – kręcę głową ze zdumienia.
– Zakładam, że z nikim się nie spotykasz, a nawet gdyby tak było, rzuć
tego gościa.
– Dlaczego?
Prawie natychmiast uświadamiam sobie, że palnęłam głupstwo i w dodatku
nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. To chyba niebywały tupet Hardinga,
powoduje, że mój mózg chwilowo się zawiesił.
– Bo mam ochotę wypić z tobą kawę.
„A potem cię przelecieć…” – dopowiada męski głos w mojej głowie.
Parskam śmiechem, a potem tak samo jak mój klient nachylam się nad
blatem. Nasze nosy dzieli odległość może dziesięciu centymetrów. Zdecydowanie oboje
przekroczyliśmy już strefę komfortu.
– Panie Harding proszę mnie teraz uważnie posłuchać. Po pierwsze: nie
przypominam sobie, kiedy przeszliśmy na „ty”, po drugie, nie umawiam się na
kawę z dupkami, którzy marnują tyle kasy na tak żałosny i nieskuteczny podryw,
a po trzecie, pana ojciec na pewno się wkurzy, gdy zobaczy, jak jego synalek
trwoni ciężko zarobione rodzinne pieniążki i zakręci kurek z nimi, a ja nie
zamierzam panu stawiać.
– Już mi postawiłaś. Przed chwilą. – Uśmiecha się, i po sekundzie zbliża
jeszcze bardziej twarz. Na wargach czuję jego oddech.
– Proszę wyjść, bo wezwę ochronę – podnoszę się z krzesła, starając
zrobić to w miarę wolno i spokojnie.
– Jasne. – Harding też wstaje i coś kładzie na biurku. – To jest moja
wizytówka, gdybyś… zmieniła zdanie.
Nie widzę, czy to faktycznie wizytówka, bo mój wzrok spoczywa w zupełnie
innym miejscu. Przełykam ślinę. Zważywszy na okoliczności, widok jest dosyć
osobliwy: środek dnia, biuro kancelarii podatkowej i bardzo przystojny, choć
nieco nachalny klient z potężną erekcją, którą rzekomo ja spowodowałam.
– Proszę wyjść.
– Chyba jednak do czegoś przyda się ta ekspertyza. – Adam Harding zabiera
plastikową teczkę i przykłada ją do brzucha,
zasłaniając rozporek.
Wychodzi z biura bez pożegnania, zostawia otwarte drzwi.
– Chryste! Co za dupek! – mamroczę, gdy odgłos jego irytująco samczych
kroków cichnie w korytarzu. – Co! Za! Cham! – Moje słowa brzmią jak krótkie
strzały.
Wypijam duszkiem wodę ze szklanki, a później resztę, która została w
butelce. Przypominam sobie całą scenę i nagle zaczyna mnie to bawić. Śmieję się
do siebie jak wariatka. W taki sposób
jeszcze nikt mnie nie podrywał. Szkoda, że to kolejny gówniarz, któremu tatuś
ułatwił start w życie. Nie wierzę, żeby tak młody koleś sam doszedł do
wszystkiego. Muszę to sprawdzić, mimo wszystko facet zaimponował mi
pomysłowością.
„Adam Harding” – wklepuję w wyszukiwarkę.
– Jest – mamroczę do siebie. – Dwadzieścia osiem lat, biznesmen, branża
spożywcza… Tyle to wiem i bez wujaszka google… ziemniaki, kukurydza, pszenica?
Trochę banalnie, ale w sumie, ludzie zawsze będą jeść… W dwa tysiące dwunastym
firma HAC podpisała umowę z jedną z największych sieci fastfoodów… o kurcze,
duża rzecz, naprawdę duża rzecz… Współudziałowiec w… o… w tej też? Niesamowity
koleś – wydymam usta z podziwem. – Absolwent Uniwersytetu Columbia, zakończył
studia z rewelacyjnymi notami, był członkiem CBS? No, no, CBS, grubo... stracił
rodziców, gdy miał osiemnaście lat, przejął wówczas opiekę nad czteroletnią
siostrą Ruby Harding… – przełykam ślinę. – Ups...
Zamykam z trzaskiem laptopa.
– No tak. To nie było miłe, panno Duvall, ale wybaczam.
Podnoszę wzrok. „Kurwa! Dopadła mnie wybiórcza głuchota, czy cały czas
byłeś na korytarzu? A może zdjąłeś buty?” – rozważam, jak to możliwe, że nie
zauważyłam jego powrotu.
Adam Harding stoi w progu mojego biura i lekko się uśmiecha. Czuję, jak
na moje policzki wypełza rumieniec-gigant. Zastanawiam się, czy jest widoczny –
wprawdzie mam na sobie warstwę podkładu i pudru, ale to zwykłe kosmetyki, a nie
makijaż sceniczny, czyli… na pewno jest widoczny! „Ja pierdolę, co za
pieprzona, niezręczna sytuacja, panno Duvall!” – wyklinam w duchu.
– Cieszy mnie pani zainteresowanie moją skromną osobą. Przepraszam, że
znów panią nachodzę, zapomniałem zabrać papiery – wskazuje brodą segregator z
dokumentami źródłowymi sprawy 1274/FB/A32, stojący obok mojego biurka. – Mogę?
– Ależ tak, proszę. – Wzruszam ramionami.
Mężczyzna wchodzi do biura i podnosi ciemnozielony segregator.
– Bardzo przepraszam, panie Harding – wstaję z fotela i uśmiecham się
blado. – Nie wiedziałam, że pana rodzice… przykro mi.
– Jeszcze wielu rzeczy pani o mnie nie wie – jego głos znów brzmi
niewiarygodnie podniecająco.
– Jeszcze raz przepraszam.
Jest mi głupio. Zachowałam się beznadziejnie, pozwalając temu facetowi aż
tak się sprowokować i teraz próbuję za wszelką cenę wybrnąć z sytuacji.
– A może zmieniła pani zdanie? – Lekko przekrzywia głowę.
– Panie Harding, gdybym teraz zgodziła się pójść z panem na tę
nieszczęsną kawę, wyszłabym na ciężką idiotkę, a ja bardzo tego nie lubię.
Obraziłam pana, choć na swoje wytłumaczenie mam to, że pan też nie do końca
zachował się właściwie. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie, gdy po prostu
powiemy sobie „Do widzenia”. A co do opłaty za ekspertyzę, ja przygotowałam
opracowanie i bez problemów zwrócę panu na konto część, która jest moim
honorarium. To jakieś sześćdziesiąt pięć procent całej sumy, nie będzie pan aż
tak stratny. Niestety, reszty pan nie odzyska, to stałe koszty kancelarii. –
Oddycham z ulgą. Jakoś udało mi się opanować i wygłosić to wszystko w miarę
spokojnym tonem.
– Tylko to panią powstrzymuje, panno Duvall? Nie chce pani wyjść na
idiotkę? – Harding patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Myślę, że ta rozmowa naprawdę nie ma sensu. Proszę zabrać dokumenty,
zwrócę pieniądze i zapomnijmy o sprawie. – Marsową miną staram się zatrzeć znów
pojawiające się uczucie zakłopotania.
– Spotyka się pani z kimś?
„Powiedzieć prawdę? Skłamać? Zaraz oszaleję!”.
– Moje życie prywatne naprawdę nie
powinno pana zajmować. – Wybieram wariant dyplomatyczny.
– Panno Duvall, nie istnieje na tym świecie nic, co interesowałoby mnie bardziej
w tym momencie.
Parskam śmiechem. „Co to za sformułowanie? Skąd urwał się ten koleś?” – Unoszę
brwi. „Zachowuje się, jakby przeczytał poradnik o podrywaniu. Masz pecha, ja
też przeczytałam i to wszystkie…” – kiwam głową z politowaniem, a potem
podejmuję błyskawiczną decyzję.
– Wobec tego zaspokoję pana ciekawość. Nie spotykam się aktualnie z
żadnym mężczyzną, ale odzyskaną wolnością cieszę się zbyt krótko, abym dla pana
z niej zrezygnowała. Panie Harding, bardzo proszę o opuszczenie mojego biura.
– Panno Duvall, nawet pani nie wie, jak ucieszyła mnie ta wiadomość.
Mój klient kładzie segregator na biurku, podchodzi do drzwi i zamyka je
od środka, po czym wraca i staje przede mną. To wszystko trwa może dziesięć
sekund, nawet nie jestem w stanie zaprotestować, gdy nagle obejmuje mnie w
pasie, nachyla się i przysuwa twarz tak blisko, że znów czuję jego oddech na ustach.
– Boisz się mnie?
– Nie… – odpowiadam, starając się nie szczękać zębami.
– Dlaczego?
– Nie boję się facetów – oświadczam.
Choć mówię prawdę, w tym momencie nie jestem tego taka pewna, chyba
właśnie trafiłam na tak zwany wyjątek od reguły. – Proszę mnie puścić. – Zwieszam
głowę, oddycham ciężko, widzę, jak bluzka na moich piersiach podnosi się i
opada coraz szybciej. Czarny, koronkowy biustonosz prześwituje przez otwór
między dwoma guziczkami jedwabnej koszuli. Od razu wyobrażam sobie Hardinga rozpinającego
perłowe guziki i zdzierającego ze mnie wszystko. Jeszcze sekunda i rzucę się na
mojego klienta, i to będzie absolutna katastrofa. Ostrożnie opieram dłonie o jego
klatkę piersiową i próbuję lekko go odepchnąć, ale jedyne, co rejestruje moje
ciało, to twarde mięśnie wyczuwalne nawet przez marynarkę. – Proszę…
– Pocałuj mnie – słyszę stanowczy głos.
„Cholera!!! Niech to szlag!!! Niech cię szlag, Adamie Hardingu, ciebie i
twój twardy kutas naciskający właśnie na moje podbrzusze”. Mięknę jak wosk do depilacji,
co za idiotyczna sytuacja. „Trzydzieści pięć procent podatku federalnego od
dochodu w wysokości…” – próbuję się ratować. Przywołuję przed oczy tabelę ze
stawkami, ale mój uparty gość nie odpuszcza.
– Pocałuj mnie! – mówi jeszcze głośniej.
Czuję, jak bardzo gorące są jego ręce, cienki materiał nie stanowi żadnej
bariery. Mam wrażenie, że jestem kompletnie naga. Nie wytrzymuję. Zamykam oczy,
unoszę twarz i delikatnie kieruję usta w miejsce, skąd dociera do mnie ciepły
oddech. Po sekundzie jego wargi stykają się z moimi. Są miękkie i zaskakująco
suche, ale nie szorstkie i spękane, raczej miłe w dotyku i gładkie. Wodzę po
nich czubkiem języka, powoli smakując to miejsce.
Adam Harding otwiera usta i zaczyna mnie całować, zachłannie i mocno.
Gryzie mnie w dolną wargę, a potem niechcąco uderzamy się zębami. Wreszcie
czuję smak jego śliny. Jest słodka. Gdy już ledwo stoję, nagle przerywa
pocałunek.
– Czy pójdzie pani ze mną na kawę, panno Duvall? – Oddycha ciężko i to
jeszcze bardziej mnie nakręca... "
Wszelkie prawa
zastrzeżone. Materiał ten jest
ograniczony prawami autorskimi oraz innymi prawami i nie może być
kopiowany, publikowany i rozprowadzany w żadnej formie.