Od dzisiaj, w każdy wtorek i piątek, spodziewajcie się jednego rozdziału mojej nowej powieści "Kryształowe serca".
Miłej lektury :)
Prolog
Słyszała wszystko.
Każde słowo. Jakby to ona je wypowiadała.
Dźwięki wpadały,
odskakiwały od metalowych ścianek bagażnika i dudniły w jej głowie. Do końca
łudziła się, że ktoś ich uratuje. Że ktoś uratuje Karima. Gdy padł strzał,
poczuła jak pęka jej serce, a czas na chwilę staje w miejscu. Zaskowyczała
cicho z żalu i mocniej ścisnęła mały śrubokręt, który odnalazła w jakiejś
szczelinie, jeszcze w czasie jazdy tutaj. Tylko to jej zostało – nędzna
namiastka broni. „Zabiję go” – postanowiła, choć nie miała pojęcia, jak to
zrobi. Poprawiła chustkę, żeby mocniej przylegała do głowy i wsunęła pod nią
śrubokręt. Wbił się w wysokiego koka. Drżące opuszki palców przebiegły po
krawędzi czarnego jedwabiu. Musiała sprawdzić, czy nic nie wystaje.
Była gotowa.
Rozdział 1
– Fabi! Mamy klienta!
Duża rzecz! – W głosie Alka wybrzmiewała euforia. – Nie spieprz tego! A w
ogóle, gdzie ty do cholery jesteś?!
– Na uczelni –
wyjaśniła ze stoickim spokojem Fabiana. – Właśnie wyrwałeś mnie z wykładu.
– Przyjeżdżaj natychmiast!
– ryknął do słuchawki. – Masz pół godziny.
– Aha. To raczej nic z
tego. – Dziewczyna zerknęła na naścienny zegar, wiszący w holu uniwersytetu.
Pomyślała, że zanim dotrze do domu, żeby wziąć prysznic, umyć włosy, założyć
elegancką bieliznę i chociaż prowizorycznie umalować, te nędzne dwa kwadranse
już miną. – Alek, daj spokój. Nie pierwszy klient, nie ostatni. – Ziewnęła, bo
spała zaledwie cztery godziny, kując na kolejny egzamin DELF.
– Mam na imię Aleksander,
nie Alek. I mamy umowę – przypomniał niezbyt miłym tonem. – Łap taksówkę i
widzę cię tu najpóźniej o dziesiątej. Masz dwadzieścia minut – rzucił i
rozłączył się.
– Dupek – westchnęła
Fabiana.
Z wyrachowaniem
zwracała się do niego posługując się znienawidzonym zdrobnieniem „Alek”. Jej
też wydawało się beznadziejne, jakieś takie dupkowate i delikatnie mówiąc,
niezbyt męskie. Zresztą Alek nie był ani męski, ani damski. Ni pies, ni wydra.
Nie miał partnerki, przyjaciela też nie, nie licząc starego jamnika Lucyfera,
który z reguły przesypiał całe dnie w wiklinowym koszu ustawionym na kuchennym
zapleczu pracowni. Aleksander Osiejka snobował na artystę i hipstera. Nosił
szale kominy i cienkie płaszcze za kolano, a w lewym uchu miał kolczyk, na
szczęście nie tunel. Tego Fabiana na pewno by nie zniosła, strasznie obrzydzały
ją takie upiększenia.
Wysłała SMS–a Julicie,
że musi zerwać się z zajęć i szybko wybiegła z budynku. Z ulicy Chodakowskiej,
gdzie mieściła się SWPS na Białostocką, na Szmulowiźnie, nie jechało się długo.
Uczelnię Fabiany i apartament Alka dzieliła niewielka odległość, ale
wystarczająca żeby zdążyć w taksówce nieco się ogarnąć. Fabiana wyjęła szczotkę
i nerwowymi ruchami przeczesała włosy. Jak na złość, puszyły się i
elektryzowały, bo już tydzień temu skończyła się jej odżywka do kręconych
włosów, a „pożyczony” od Tymka uniwersalny szampon typu dwa w jednym, okazał
się być do wszystkiego i do niczego zarazem.
– Ech... – jęknęła do
siebie, gdy rudoblond włosy uparcie oblepiały jej bladą twarz.
Szybko potarła
policzki, żeby nadać im nieco zdrowszy wygląd i kilka razy zagryzła wargi. Nie
chciała zaprezentować się jak marzanna czy inna topielica, jak często określał
ją Tymon. Zwłaszcza ostatnio pozwalał sobie na coraz śmielsze i chamskie uwagi.
Raniły ją te słowa, a
przecież tak się starała. Już od ponad dwóch miesięcy, niemalże trzech, żyli z
jej pieniędzy, bo Tymek stracił pracę zaraz po Nowym Roku. Pracował w firmie
myjącej okna i elewacje. Przecież to lubił: wspinać się i łazić po górach.
Wydał krocie, a raczej jego starzy, na specjalistyczny sprzęt dla jedynaka, na
te wszystkie uprzęże, odpowiednie buty i akcesoria. Niestety Tymon lęku
wysokości nie miał, za to ten przed ciężką harówą – owszem. Szukał nowej pracy,
ale kiepsko mu szło. Fabiana nie potrafiła tego pojąć. „Mieszkamy w Warszawie!
W mieście, w którym najłatwiej znaleźć pracę! – żaliła się przyjaciółkom. – A
on mówi, że nie ma dla niego pracy! Może grać chałtury, w pubach ciągle są
ogłoszenia, że potrzebują muzyków, ale przecież Tymuś nie zniży się do poziomu
grania do kotleta – sarkała. – Ukończył te swoje uczelnie, brał nauki u
mistrzów, ma ambicje i dla niego taka praca to prostytucja”.
Nie poruszała tego tematu
zbyt często, bo Tymon natychmiast się obrażał. Pozostawało jej skarżyć się
Julicie albo Zuzce. I utrzymywać faceta, z którym kiedyś wiązała tyle
nadziei.
– Jesteśmy – oznajmił
taksówkarz.
Fabiana wysupłała
ostatnią pięćdziesiątkę z portfela, znów się skrzywiła, myśląc, że wczoraj
wybrała dwie stówy, a zostało jej tylko dwadzieścia złotych. „Może Alek da mi
jakąś zaliczkę?” – spekulowała, wysiadając z samochodu. Poprawiła poły
cienkiego kożuszka i pospiesznym krokiem skierowała się w stronę wejścia do
odnowionej niedawno kamienicy. Już prawie weszła do środka, gdy kątem oka
zauważyła stojącą nieopodal, czarną limuzynę. Nie była w stanie dostrzec
kierowcy, zaledwie cień sylwetki słabo przenikał przez zaciemnioną szybę. „To
pewnie ten klient!” – zaśmiała się w duchu, choć akurat mogła mieć rację.
Większość jej klientów była dobrze sytuowana, ale z reguły nie widziała ich na
oczy. Takie sprawy jak wynajęcie fotomodelki, załatwiały za nich inne osoby.
Jeszcze raz ukradkiem
zerknęła na wypasioną furę i weszła do kamienicy.
– Jest nasz gwiazda! –
powitał ją z emfazą Alek. Nachylił się i syknął do ucha, że wygląda jak postrach
i że zaraz go szlag trafi, po czym szybko przyjął na twarz wyraz nieskrywanego
entuzjazmu. – Cudownie, że już jesteś!
Wprowadził ją do
głównego pomieszczenia niczym żywą lalkę i dla dodania efektu okręcił dwa razy,
żeby zaprezentować kupcowi „towar”. Klientem Alka i Fabiany okazała się być
niska, przysadzista kobieta, na oko czterdziestoletnia, w doskonałych ciuchach
i z równie „doskonałym” ciemnym wąsikiem, który dodawał jej wizerunkowi
dzikiego wyrazu.
– Fabiana Czekaj, moja
muza i modelka – przedstawił ją kobiecie, która natychmiast się uśmiechnęła,
obnażając przy okazji pokaźny garnitur złotych zębów.
– Dżamila Tujakbaj –
powiedziała i wyciągnęła prawą dłoń, od razu skwapliwie uściśniętą przez nieco zaskoczoną
Fabianę.
– Pani Dżamaja...
– Dżamila – poprawiła
Alka klientka.
– Pani Dżamila
chciałaby cię zobaczyć w bieliźnie – przeszedł od razu do rzeczy fotograf. – I
bez obuwia.
– Rozumiem. Proszę dać
mi pięć minut – odpowiedziała Fabiana.
Wyszła do sąsiadującego
z salonem pomieszczenia, szybko zdjęła ciuchy i z ulgą skonstatowała, że Alek
przygotował dla niej komplet klasycznej, bezszwowej i cielistej bielizny, która
idealnie nadawała się do prezentacji. Poprawiła włosy, znów potarła policzki,
choć to było niepotrzebne. Pod koniec marca wrócił lekki mróz i on znacznie
lepiej okrasił jej twarz naturalnymi rumieńcami. Podkreślały zieleń jej oczu i
te kilka dziewczęcych piegów zdobiących wąski, zgrabny, choć odrobinę zadarty
nosek.
Wyszła cicho z
przebieralni i stanęła na środku salonu, żeby tajemnicza Dżamila mogła
pooglądać „towar” bez przeszkód. Kusiło ją spytać, o jaką stawkę toczy się gra
i co ma prezentować, ale czuła, że kontrakt będzie atrakcyjny. Wystarczyło
popatrzeć na Alka. Gdyby mógł, padłby klientce do stóp, żeby je też ozłocić,
jak zęby. Trajkotał jak oszalały, co chwilę niczym lew, odrzucał długą złocistą
grzywę, pstrykał palcami i wtrącał do słowotoku włoskie słówka. „Palant” –
pomyślała Fabiana, słysząc kolejną „bella ragazzę”[1].
– Jestem bardzo
zadowolona – powiedziała Dżamila. – Dziewczyna jest taka, jak na zdjęciach.
Ładna i niezbyt wysoka. – Podeszła do Fabiany i przez chwilę oceniała ją
wzrokiem. – Kiedy mogłabyś jechać?
– Jechać? – Fabiana
popatrzyła na Alka i z powrotem skupiła wzrok na klientce.
– No tak, jechać. Na
Ukrainę. Kontrakt jest na zdjęcia w Odessie. Trzy tygodnie, może miesiąc.
– W Odessie? – Jasne,
niemalże niewidoczne brwi Fabiany uniosły się nieznacznie. – Nie miałam nigdy
zdjęć na Ukrainie. W ogóle nie jeżdżę za granicę. Zdjęcia robimy tutaj. –
Rozejrzała się wokół.
– Ale jakie to ma
znaczenie?! – żachnął się Alek. – Fabi, nie rób cyrku. To doskonały kontrakt.
Zero golizny, najwyżej topless, ale z zasłoniętymi piersiami. Hotel, dojazd,
wyżywienie, wszystko sponsorowane. Do tego wolny czas, możesz zwiedzić Odessę.
Full wypas. A jaka stawka?! – przeciągnął głos. – Wiesz, jaka stawka?!
Wytrzeszczał oczy,
jakby chciał przekazać swojej modelce, że musi się zgodzić. Fabiana znów
pożałowała ich bezterminowej umowy sprzed dwóch lat. Nie miała wtedy grosza
przy duszy, matka odmówiła pomocy i Alek ze swoją ofertą pojawił się niczym
gwiazdka z nieba. „Odkrył” ją w jednej z warszawskich dyskotek, wsparł
minimalną krajową zadatku, zrobił zdjęcia, przygotował portfolio i załatwiał
klientów.
I pobierał swoją dolę.
Niestety. Umowa była prosta: gdy Fabiana załatwiła zlecenie na swoje usługi fotomodelki,
wtedy Alek otrzymywał dwadzieścia pięć procent jej wynagrodzenia, a gdy on był
naganiaczem, zabierał połowę. Właśnie dlatego tak mu zależało. Dla niego taki
kontrakt, to czysty pieniądz za „nicnierobienie”. Oprócz Fabiany usidlił
podobnie jeszcze trzy dziewczyny, ale to ona przynosiła mu najwięcej zysków. Ze
swoją oryginalną urodą nie narzekała na brak zleceń. Jej jasna cera był
promienna i przejrzysta, spod mlecznej skóry prześwitywały naczynia krwionośne,
na dnie bladozielonych, wodnistych oczu skrywała się tajemnica i melancholia, a
włosy? Długie, bujne i falujące, otaczały delikatną twarz złocistorudą chmurą,
sprawiając, że każdy kto mijał Fabianę na ulicy, jeszcze długo nie mógł wymazać
z pamięci jej obrazu.
– Nie wiem jaka stawka
i nie interesuje mnie to – oznajmiła stanowczo Fabiana. – Nie pojadę na
Ukrainę. Przepraszam, że Alek pochopnie to pani obiecał.
– Fabi! – wrzasnął
cienkim falsecikiem, niczym chłopak przechodzący mutację. – Przepraszam na
moment! – zwrócił się do klientki, uprzednio chwyciwszy swoją niesubordynowaną
podopieczną za ramię. Zawlókł ją prędko na zaplecze i wysyczał: – Tysiąc
zielonych za każdy dzień zdjęciowy, co najwyżej trzy godziny dziennie. Minimum
dwadzieścia takich dni. Jeszcze nie kapujesz o co toczy się gra? Dwadzieścia
patyków. Dziesięć dla mnie, ale dziesięć dla ciebie.
– Boli... – jęknęła
Fabiana, bo kościste palce Alka prawie przebiły jej delikatną skórę.
– Sorki – burknął, luzując
natychmiast uchwyt. – Musisz się zgodzić. Rozumiesz? Ta baba płaci żywą
gotówką. Zaliczka pięć tysięcy zielonych. Zrobi przelew i jeszcze dzisiaj
będziemy mieć kasę na kontach.
– Nie. Nie pojadę na
Ukrainę.
– Pamiętasz, co jest w
umowie? – spytał, nawet nie dbając, żeby jego głos brzmiał koncyliacyjnie.
– Alek, to mi śmierdzi,
jarzysz? Cała ta sprawa mi śmierdzi. – Nachyliła się, żeby nikt poza nimi nie
słyszał jej słów. – To jest zbyt piękne. Targowała się zanim przyjechałam?
– Ona? Nie. Za to ja
się targowałem. Chciała dać połowę tej kwoty – oświadczył i wydął usta niczym
pięciolatka.
– Nieważne. Nigdzie nie
jadę. Zapomnij. – Fabiana wyszarpnęła rękę i wyszła z garderoby. Dogonił ją
cichy syk Alka: „Jeśli odmówisz, pozwę cię o połowę mojego honorarium”, ale
zignorowała to. Wiedziała, że to ona przysparza mu najwięcej kasy i na pewno
nie będzie na tyle śmiały, żeby zarżnąć kurę znoszącą złote jajka.
Co było ciut
zaskakujące, tajemnicza Dżamila, o nazwisku, które fotograf i modelka już dawno
zapomnieli, bez większych problemów przyjęła odmowę. Pożegnała się i wyszła,
zostawiając swoją wizytówkę, gdyby jednak panna „Fabianna” się rozmyśliła.
– Doskonale mówi po
polsku jak na Ukrainkę – stwierdziła Fabi, gdy zamknęły się za nią drzwi.
– Boże! Czy to ważne?! –
jęknął Alek. Już mu przeszła złość, chociaż ciągle nie mógł pogodzić się z
rozczarowaniem. Nie, żeby pilnie potrzebował pieniędzy, ale kasa zawsze się
przydaje, zwłaszcza zarobiona bez najmniejszego wysiłku. – Idź sobie. Nie mogę
na ciebie patrzeć – fuknął, przeczesując bezwiednie włosy. – Do maja nic ci nie
załatwię, zobaczysz jak to jest być bez pieniędzy. Może ci przejdą te
wielkopańskie maniery.
– Może przejdą. – Fabiana
wzruszyła ramionami.
Wróciła do garderoby,
założyła własne ciuchy i przysiadła na brzegu starego fotela, który wstawił tam
kiedyś Alek. Przez chwilę rozważała, czy podjęła dobrą decyzję. Kusił ją szybki
i łatwy zarobek, ale nie była na tyle głupia i naiwna, żeby nie wiedzieć, jak
czasami kończą się wyjazdy do krajów, w których cywilizacja i poziom
bezpieczeństwa istotnie różnią się od polskich. A gdyby trafiła do jakiejś
agencji towarzyskiej? Albo ktoś zmusiłby ją do pornografii? Co wtedy? Pokręciła
głową, myśląc że ten wyjazd był zbyt ryzykowny. „Dobrze zrobiłam” – uznała w
duchu.
– Nie dąsaj się –
powiedziała Alkowi, gdy wyszła z przebieralni. Cmoknęła go w policzek i
zmierzwiła jego już i tak rozczochrane włosy. – Po prostu się boję. Tam jest
wojna – dodała z przekąsem. – Chcesz mnie narazić na niebezpieczeństwo?
O to samo spytała wieczorem
Tymona. Ku jej zdumieniu, gdy opowiedziała chłopakowi całą sytuację, zareagował
zupełnie inaczej, niż przewidziała. Był wyraźnie rozczarowany. Wkurzyła się.
– Zależy ci tylko na
mojej kasie?! – zapytała, a gdy podkreślił, że „na naszej kasie”, bo przecież
mieli wspólne konto, aż nią zatrzęsło. Oderwała się od kuchennego blatu, na
którym szykowała właśnie sałatkę z brokułów i spojrzała na Tymka. Jej oczy
ciskały gromy. – Czy ty się słyszysz? Alek chciał mnie wysłać na Ukrainę! Jego
jeszcze jakoś rozumiem, bo jestem dla niego tylko źródłem pieniędzy, ale ty?!
– Uspokój się –
stwierdził Tymon. W jego głosie zadźwięczały protekcjonalne nuty. – To nie
Pakistan czy Syria. Mogłaś powiedzieć, że pojedziesz z kimś, na przykład ze mną
– zasugerował. – Zwiedzilibyśmy Odessę. Mają tam przepiękną filharmonię,
budynek to prawdziwa perełka architektury, wzorowana na weneckim Pałacu Dożów.
– Aha – westchnęła Fabi
i wywróciła oczami. Irytował ją spokój Tymona, ale jeszcze bardziej
zdenerwowała się na siebie. Nie pomyślała o takim rozwiązaniu, a przecież mogła
chociaż spróbować spytać tę złotozębną Dżamilę, czy może jechać z kimś. –
Zostawiła wizytówkę. Może zadzwonię i zapytam, czy mogę cię zabrać.
– Zadzwoń.
Fabiana szybko
załatwiła numer od Alka, który aż się zapalił do tego pomysłu. Promyk nadziei
zgasł niestety szybciej niż przewidzieli. Dżamila nie odbierała telefonu, a gdy
Fabiana wysłała jej wiadomość, w której przedstawiła swoją propozycję wyjazdu w
towarzystwie chłopaka, odpisała po godzinie, że niestety ale oferta jest
nieaktualna.
– Jestem głupia... –
jęknęła Fabiana, tuląc się do Tymka. Przed chwilą skończyli się kochać. Leżała
z przyklejonym do jego torsu policzkiem i słuchała coraz spokojniej bijącego
serca. – Straciłam taką okazję.
– Jeszcze będziesz
miała nie takie fajne okazje – odparł, głaszcząc ją po wilgotnych z potu
włosach.
Nie był do końca
szczery. Z trudem opanował gniew, gdy usłyszał co zrobiła. Sprzedał sprzęt
wspinaczkowy i pamiątkowe szachy z kości nosorożca, które ofiarował mu dziadek
na osiemnastkę, oszczędności też już nie miał, a stary wykręcał się od
wypłacenia kolejnej zapomogi, tłumacząc, że taki dorosły chłop jak Tymek,
powinien sam się utrzymać. „Opłacaliśmy twoje studia, kursy, całą naukę,
wyjazdy, mieszkanie, instrumenty... – wymieniał. – Najwyższy czas wziąć życie w
swoje ręce. Masz dwadzieścia siedem lat. Nawet na kodeks rodzinny i opiekuńczy
już się nie łapiesz!”
Ale nie to było
najgorsze. Choć próbował nie myśleć o zobowiązaniach, pewni ludzie nie
pozwalali mu o nich zapomnieć. Codziennie dostawał SMS–a z aktualną wartością
długu, który zaciągnął jeszcze w ubiegłym roku. Odsetki już dawno przekroczyły
kwotę pożyczonego kapitału. Znów podjechał do Ursynowa i w lombardzie zostawił
altówkę, ostatnią cenną rzecz, którą posiadał, ale to wystarczyło na spłatę
zaledwie jednej trzeciej długu. Fabiana ciągle dopytywała, kiedy odzyska od
kolegi altówkę, a on nie miał odwagi, żeby wyznać prawdę. Coraz cichszy głos
sumienia mówił, że jest nie fair wobec Fabiany, a Tymon robił wszystko, żeby
całkiem go zagłuszyć.
***
Fabiana już od kilku
miesięcy czuła się przemęczona. Za dużo wzięła sobie na głowę, i nie chodziło
tylko o naukę języków, studia, korepetycje których udzielała i co jakiś czas
pojawiające się zlecenia od Alka lub od zaprzyjaźnionego tłumacza przysięgłego.
Najgorsza była świadomość, że w jej związku źle się dzieje. Wiedziała, że Tymek
lubi czasami rozpuścić trochę kasy na automatach, czy postawić coś w zakładach
sportowych, ale ostatnie odkrycie zupełnie ją zdruzgotało. Dwa dni po nieudanej
wizycie u Alka postanowiła, że przejdzie się po mieście i poszuka jakiejś pracy
dla Tymona, który tym czasem wybrał się do rodziców z nadzieją, że wysępi od
nich jakieś wsparcie.
Znalazła kilka ofert,
odpisała numery telefonów, a w ostatniej knajpie ogarnęła ją taka senność, że
musiała zamówić kawę. Poprosiła również o szarlotkę na ciepło i lody. Od rana
nic nie jadła, więc to nie dziwne, że słaniała się na nogach. Chciała zapłacić
kartą i...
– Bardzo mi przykro,
ale nie ma środków – oznajmiła młodziutka kelnerka.
– Słucham? To
niemożliwe – stwierdziła Fabiana. Jeszcze raz przyłożyła kartę i spojrzała z
trwogą na twarz dziewczyny, którą na szczęście trochę kojarzyła, bo nie
pierwszy raz była w tej kawiarni. – Przepraszam, widocznie jeszcze nie doszła
wypłata – wytłumaczyła.
Przetrzepała całą
torebkę i udało jej się uzbierać konieczną sumę, ale na napiwek już nie
starczyło. Czuła jak fala wstydu krasi jej policzki i czoło, aż do nasady
włosów. Płonęła nie tylko z zażenowania, ale i gniewu. Żeby nie dość było tych
emocji, gdy dotarła pieszo pod dom, zadzwonił telefon. Wyjęła go z torebki i
spojrzała na numer.
– Dżamila... –
wyszeptała do siebie. Instynktownie rozejrzała się wokół.
Tak, nie było
wątpliwości. Znów zauważyła ten samochód... To była ta sama limuzyna, która
stała wtedy pod kamienicą Alka. Fabiana zawsze miała doskonałą pamięć do liczb
i numer rejestracyjny się zgadzał. Aż nią zatrzęsło ze strachu, a wzdłuż
kręgosłupa przebiegł dreszcz. Zbliżała się ósma wieczór, już dawno zapadł zmierzch,
a ulice pokryte błotem pośniegowym nie odbijały nawet dziesięciu procent
światła z ulicznych latarni. I jak na nieszczęście, poza nią na ulicy nie było
żywego ducha. Zamierzała... Nie miała pojęcia, co zamierzała, bo drzwi limuzyny
nagle się otwarły i ze środka wysiadła Dżamila.
– Dobry wieczór –
przywitała się, poprawiając wielką futrzaną czapę, która zsunęła się na czoło.
Zęby błysnęły upiornym metalicznym blaskiem. – Panna Fabianna?
– Dobry wieczór –
wykrztusiła z trudem. Mimo tego uśmiechu nie czuła się zbyt pewnie. Podeszła do
samochodu na nogach jak z waty. – Skąd ma pani mój adres? – zapytała, ukradkiem
zerkając w stronę bocznej szyby, za którą wyraźnie odcinał się jakiś jasny
kształt.
– Pan Aleksander mi
dał. Widzę, że panią zdenerwowałam – powiedziała ze swoim wschodnim zaśpiewem. –
Pani wybaczy. Ja chciałam tylko powiedzieć, że gdyby panna się zdecydowała na
wyjazd do Odessy, podwoję stawkę, ale samej jechać, bez narzeczonego.
– Nie pojadę sama. –
Fabiana odruchowo przycisnęła do piersi torebkę, jakby ta mała rzecz była jej
tarczą przed przenikliwym spojrzeniem Dżamili.
– Tak sądziłam. To ja
już pojadę. Niepotrzebnie tu przyjechałam. – Machnęła ręką. Coś wyleciało z jej
dłoni, jakiś biały, niewielki przedmiot.
Kilkanaście sekund
później Fabiana została sama, stojąc i dygocząc z wrażenia i strachu.
Potrząsnęła głową, bo nagle zdało się jej, że to były jakieś halucynacje.
Spuściła wzrok na chodnik. Podniosła kulkę z papieru, rozwinęła ją drżącymi
palcami. Poza jej adresem skreślonym charakterystycznym pismem Alka nie
zauważyła niczego. Zmięła papier i rzuciła z powrotem na ziemię.
Nigdy nie zamykała się
w mieszkaniu pod nieobecność Tymona, ale tym razem przekręciła oba klucze w
zamkach górnym i dolnym. Założyła łańcuch i dlatego Tymek nie mógł wejść do
mieszkania. Obudził ją o trzeciej w nocy, wykończony podróżą i zły, że nic nie
ugrał poza marnymi pięcioma stówkami, które z łaską pożyczył mu ojciec.
Podkreślił wyraźnie, że to pożyczka, nie darowizna i ojciec oczekuje zwrotu do
końca czerwca.
Znów ją okłamał,
wręczając pięć wymiętych banknotów. Ojciec dał mu tysiąc, ale połowę sumy Tymon
przegrał na automatach. Zajęło mu to niecałą godzinę po wyjściu z dworca.
Dziękował Bogu, że postawił połowę. Można powiedzieć, że czuł dumę, bo przecież
mógł przegrać wszystko.
– Po co mi to dajesz? –
Fabiana przysiadła na brzeżku kanapy i popatrzyła na pieniądze. W końcu rzuciła
je na ławę i westchnęła głośno. – Tymek, płaciłam dzisiaj kartą i... – Zwiesiła
głowę. – Musisz coś z tym zrobić. Tak się nie da żyć. Spróbuję załatwić ci
jakąś terapię. Zuzka mówiła, że jej matka pracuje w ośrodku leczenia uzależnień
i ostatnio dostali spory grant z unii, właśnie na leczenie osób uzależnionych
od haza...
– Ale o czym ty
gadasz?! – nie pozwolił jej skończyć. Oburzył się wyraźnie. Gdy tylko Fabiana
wspominała o pieniądzach natychmiast czuł, jak jego serce przyspiesza. Miał
dość jej ciągłych wyrzutów, tych płaczliwych westchnięć, wzroku zbitego psa.
Przecież to kontrolował, nie postawił całej sumy, którą otrzymał od ojca. –
Czego się czepiasz do cholery?! – wrzasnął. – Przywiozłem kasę? Przywiozłem.
Gdybym był hazardzistą, już dawno by jej nie było! – Podniósł banknoty i przez
krótki moment trzymał je w trzęsącej się dłoni. – Masz! – krzyknął i rzucił jej
w twarz. – I nie życzę sobie, żebyś gadała o mnie z tymi idiotkami!
Wypadł z pokoju.
Myślała, że pójdzie gdzieś, że znów nie będzie go całą noc, ale tym razem się
myliła. Po chwili usłyszała, że bierze kąpiel. Wróciła do łóżka i po prostu
zasnęła. Chyba zmęczenie wygrało ze stresem. Obudził ją Tymon. Jeszcze było
ciemno. Dopiero po chwili dotarł do niej zapach nieprzetrawionego alkoholu.
Mieli w barku napoczętą butelkę whisky, która stała tam już prawie rok. Dostali
ją, jak i wiele innych rzeczy, włącznie z komodą z IKEA, na parapetówkę, choć
Fabiana wyraźnie prosiła wtedy przyjaciół: „żadnych prezentów, bo to nie nasze
mieszkanie, tylko wynajęte”.
Nie lubiła whisky,
zresztą żadnego alkoholu nie lubiła, Tymon podobnie. To też ją w nim ujęło, że
nie palił, sporadycznie wypił piwo i nigdy nie sięgał po żadne narkotyki, nawet
po zioło, powszechnie uważane za coś zupełnie nieszkodliwego. Niestety, zapomniał
powiedzieć, że lubi grać.
– Śmierdzisz... –
fuknęła, gdy zbliżył się do niej. – Okropnie. Nie znoszę zapachu whisky –
przypomniała mu.
– Milusia jesteś –
wymamrotał pod nosem. Wiedział, że jest pijany i sam nie czuł się z tym
komfortowo. W zasadzie to miał ochotę iść do łazienki, wsadzić sobie dwa palce
do gardła i wyrzygać to gówno, ale bardziej chciało mu się seksu. Zawsze po
przegranej czuł potrzebę ulżenia sobie, a Fabiana lubiła seks i nigdy nie
odmawiała. – Mam ochotę porządnie cię zerżnąć – wyartykułował swoje pragnienia.
Wsunął dłoń pod cienką koszulkę, żeby odnaleźć małe, jędrne piersi Fabiany.
Zawsze go podniecały. Godzinami mógłby je trzymać w dłoniach, ściskać i
przygryzać maleńkie skurczone brodawki.
– Tymon? – Fabiana na
moment straciła głos. Nigdy tak do niej nie mówił. Nienawidziła, gdy mężczyzna
zachowywał się ordynarnie w łóżku. Odepchnęła jego rękę, usiadła i zakryła
piersi dłońmi. – Idź stąd. Cuchniesz i jesteś pijany – ostudziła jego miłosne
zapędy, niestety bez skutku.
– Ho ho, niezła damulka
się z ciebie zrobiła – wybełkotał. Wysunął rękę, żeby złapać ją za ramię.
Szarpnął mocno, aż mimowolnie krzyknęła z bólu.
– Przestań! – Próbowała
się wyrwać z jego uścisku, ale przecież był od niej znacznie wyższy, silniejszy
i cięższy.
Chwilę później znów
leżała na wznak, a jej ukochany Tymek, chłopak z którym była od trzech lat,
który był jej pierwszym facetem, zamienił się w potwora z najgorszych
koszmarów. Jedną dłonią zatkał jej usta, a drugą podnosił koszulkę. Nie mogła
nawet drgnąć, bo przywalił ją swoim ciężarem. Próbowała wierzgać, lecz bez
sukcesu. Trzymał ją zbyt mocno. W końcu udało się jej ugryźć go w dłoń, którą
trzymał przy jej ustach. Musiało go zaboleć, bo prawie natychmiast dostała w
twarz.
– Nie przeżyjesz
pierdolona suko, jak jeszcze raz mnie ukąsisz – ostrzegł. – I radzę ci, zamknij
się, bo cię uciszę na zawsze.
– Tymek... – wychlipała
– Tymek, kochanie... przestań... – kwiliła, ale on jej nie słuchał.
Ciemność pokoju
przeszył trzask rozrywanej tkaniny koszulki. Ciche łkanie Fabiany zdawało się
nie mieć końca, tak samo jak głośne posapywania Tymona, jego ciężki oddech i co
chwilę rzucane przekleństwa. Zanim skończył gwałcić swoją dziewczynę,
usłyszała, że jest wyrachowaną szmatą, że liczą się dla niej tylko pieniądze i
że jej praca w modelingu to zwykła kurwiarka.
Nie przestała płakać.
Płakała, gdy Tymon stoczył się z niej i prawie natychmiast zasnął. Płakała, gdy
poszła do łazienki, żeby z przerażeniem odkryć, jak wygląda jej twarz. Wiodła
palcem po spuchniętej powiece, po sińcu który powoli zaczynał zabarwiać na
fioletowo skórę pod okiem, po pękniętej wardze. Płakała, gdy się ubierała, a potem
gdy wchodziła na posterunek policji i w ostatnim momencie stamtąd uciekła.
Wróciła do domu, weszła
pod lodowaty prysznic, a jej gorące łzy zmieszały się z wodą...
Jak można w takim momencie zakończyć. Buu...
OdpowiedzUsuńZapowiada się świetnie! I chce więcej!
Irenko, już w piątek kolejny rozdział :)
UsuńBardzo się cieszę, że Ci się podoba!
Nie lubię Tymona. Nawet więcej, ale chciałam być kulturalna
OdpowiedzUsuńNo cóż, ja go też nie lubię :P
UsuńNo nie wiem co powiedzieć. Znam Pani całą twórczość i jest to całkiem co innego. Czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mogłam Cię zaskoczyć ;) I mam nadzieję, że jeszcze nie raz i nie dwa, zaskoczę :P
Usuń