Rozdział 4
Rozmowa z Karimem
prawie niczego nie wyjaśniła, nie rozwiała wątpliwości i nie dała odpowiedzi na
pytania nadal kłębiące się w jej głowie. Wróciła do pokoju, gdzie czekał na nią
aparat telefoniczny. Domyślała się co w nim znajdzie. Karim na pewno zlecił zablokowanie
wszelkich rozmów, poza tymi do mamy. Ale najpierw musiała sprawdzić, co
znajduje się na jej poczcie mailowej. Uruchomiła Outlooka i ze zdumieniem
odczytała „swoje” wiadomości z soboty. Oczywiście, to nie ona je wysłała. Ktoś
musiał włamać się na konto i za nią je napisać. Złożył do dziekanatu wniosek o
roczny urlop, wypowiedział umowę mieszkania, a nawet, co ją kompletnie
zszokowało, skutecznie rozwiązał nieszczęsną umowę z Alkiem.
Wśród maili, które
odebrała, był marcowy wyciąg z jej banku. Ludzie Karima wpłacili tam dwadzieścia
tysięcy złotych, a później tytułem półrocznego czynszu przelali część pieniędzy
na konto człowieka, który wynajmował Fabianie mieszkanie. Otrzymała
potwierdzenie z firmy zajmującej się przeprowadzkami. Informowali, że zabiorą
jej osobiste rzeczy w dniu czternastego kwietnia i będą je przechowywać w
swoich magazynach do końca bieżącego roku. Zgodnie z umową potwierdzili odbiór
kluczy, które mieli przekazać kurierem Fedex właścicielowi mieszkania. Ze łzami
w oczach czytała mail od Alka, dziękował jej za dotychczasową współpracę i
życzył powodzenia. „Nie spodziewałem się, że moja ukochana gwiazdka Fabi zabłyśnie
aż tak daleko” – pisał. Nie miała pojęcia o co mu chodzi, jedynie spekulowała,
że ktoś musiał sporo zapłacić za ten entuzjazm i przyjazne słowa.
Długo analizowała treść
wiadomości i doszła do wniosku, że w pewnym sensie Karim zlikwidował i zamknął
jej życie. Dotąd myślała, że to przez Tymona ją porwano. Teraz nie była już
tego taka pewna. Nawet gdyby miała stanowić „odszkodowanie” za jego ewentualne
długi, przecież nie mogły być aż tak duże, żeby przewyższyć sumę wydatków
poniesionych przy „amputacji” jej dotychczasowego życia.
Z tego wszystkiego
odechciało się jej zadzwonić do matki. Znów przypomniała sobie przykre i
gorzkie słowa, które wyrzekła: „Musisz wybrać, albo ja, albo ten twój Tymek.
Jeszcze kiedyś zapłaczesz przez niego, zobaczysz”. Okazały się prorocze, co
jeszcze mocniej ją dobiło. Po co miała się z nią kontaktować, skoro jak
słusznie zauważył Karim, już ponad rok nie rozmawiały ze sobą. Sprawdziła
jedynie, czy w telefonie zapisano numer jej komórki.
Nie opuściła pokoju do
wieczora. Błąkała się między tarasem a łóżkiem, trochę czytała, obejrzała jakiś
film, ale w głowie ciągle szalały myśli i przypuszczenia co do powodów jej
uprowadzenia z Polski. W końcu postanowiła twardo, że musi natychmiast przestać
o tym myśleć, bo oszaleje. Nazajutrz rano, zaraz po śniadaniu, spytała Aliję,
czy Karim jest w domu. Kiedyś powiedziała jej, że pan często wyjeżdża,
zdecydowanie więcej czasu spędza poza domem, więc miała nadzieję, że i tym
razem przyjechał tylko na moment.
– Karim? Zostaje do
jutra – odpowiedziała. – A czemu pytasz?
– Chciałam trochę
rozejrzeć się po domu, zobaczyć jak tu żyjecie.
– Chyba żyjemy –
podkreśliła ostatnią sylabę Alija. – Też tu mieszkasz. Możesz swobodnie
spacerować i zwiedzać, nikomu nie przeszkadzasz, zwłaszcza Karimowi –
zapewniła. – Jeśli chcesz, oprowadzę cię. Rezydencja jest duża, ma trzy poziomy
i naprawdę można się zgubić.
– Wolę sama. Nie
gniewaj się – powiedziała Fabi.
– Pamiętasz, że nie
wolno zbliżać się do jurty?
– Czyli?
– Dużego białego
namiotu w ogrodzie. To prywatna przestrzeń Karima.
– W porządku. Zresztą
nie wybieram się tam.
Później trochę
żałowała, że zrezygnowała z zaoferowanej pomocy. Wprawdzie nie zabłądziła, ale
byłoby milej zwiedzać wielkie domiszcze z kimś, kto znał domowników, a raczej
służbę, kręcącą się wszędzie. Fabi naliczyła osiem osób i dała sobie spokój. Rachat,
Azat, Digara a może Dariga, Jerżan, Rusłan? Każdy grzecznie się przedstawiał.
Lecz i tak nie pamiętała już imion tych wszystkich ludzi, którzy na jej widok
przystawali lub przerywali sobie pracę i gapili się na nią jak na kosmitę. To
było najbardziej deprymujące. Te ich dziwne spojrzenia i jakiś strach?
Przerażenie? Coś malowało się w ich oczach, choć wszyscy starali się nad tym zapanować.
Nie potrafiła sobie
tego w żaden sposób wytłumaczyć. W pierwszej chwili pomyślała, że może niezbyt
dokładnie zamaskowała siniec pod okiem, ale już prawie całkiem zniknął, więc
skąd taka reakcja? Dlaczego? Gubiła się wśród tych zagadek. Zeszła na parter,
skrzętnie ominęła kilka drzwi, bo za jednymi z nich znajdował się gabinet
Karima i przypadkiem trafiła do biblioteki. Pomieszczenie zachwycało swoim
przepychem, mahoniowy parkiet lśnił niczym lodowa tafla, a w idealnie czystych
szybkach witryn odbijały się obrazy zdobiące ściany. Od razu widać było, że raczej
nikt z niego nie korzysta. Stylizowana kanapa obita zielonym welurem wyglądała
jak nowa. Ani jeden włosek tkaniny nie mówił, że ktoś wygodnie się tu mościł,
żeby czytać jakąś książkę wybraną z setek woluminów.
Zajrzała również do
kuchni. Przynajmniej tutaj tętniło życie. Między białymi szafkami i
szafeczkami, wielkim murowanym piecem a wyspą z zamontowaną płytą indukcyjną,
kręciły się dwie urocze panie. Poznała Sarę, czyli główną kucharkę oraz Avril,
jej pomocnicę. Ta druga była rodowitą Francuzką, podobnie jak Gaston, czyli
ogrodnik i Emil, jeden z pokojowych, który również kelnerował, i jako jedyna
nie wybałuszyła oczu na jej widok. Fabiana przystała na propozycję Sary,
starszej, zażywnej kobiety, opasanej długim, błękitnym fartuchem, by została na
chwilę w kuchni, to dostanie coś pysznego do jedzenia. Miała spytać, gdzie jest
Alija, ale nie zdążyła, bo Avril podała jej półmisek z gorącymi pierogami.
– Bardzo smaczne – pochwaliła,
siedząc przy ogromnym, długim stole i pałaszując pierogi. Zgłodniała, spacerując
już od trzech godzin.
– Ze szpinakiem i
parmezanem – powiedziała Avril i uśmiechnęła się do niej, ukazując aparat
ortodontyczny, czym nieświadomie spowodowała nagły przypływ wspomnień u Fabiany.
„Będę za nimi tęsknić –
pomyślała o swoich przyjaciółkach, o Zuzce, która odkąd sięgała jej pamięć, też
nosiła taki aparat na zębach. Szybko przełknęła kilka pierożków, które nagle
straciły swój wspaniały smak i bez żalu opuściła królestwo Sary i Avril.
– Miałaś rację, ten
dom, to istny zamek – powitała Aliję, gdy przywiozła jej podwieczorek. – A tak
w ogóle, gdzie byłaś cały dzień?
– Skorzystałam z
wolnego czasu i odwiedziłam fryzjera. Nie widać? – Potrząsnęła głową. Czarne,
idealnie wyprostowane pasma włosów rozsypały się na ramionach.
– Szczerze? Nie
poznałam. Masz piękne włosy, zawsze i nieustająco – obdarzyła ją komplementem
Fabiana.
Chwilę porozmawiały o
rezydencji, Alija powiedziała, że razem z nią na stałe pracuje tu dwanaście
osób, część z nich mieszka w niewielkim budynku usytuowanym po zachodniej
stronie posesji, a część dojeżdża do pracy z centrum Cap Martin lub z Mentony,
małego miasteczka na wschód od półwyspu.
– Karim musi być
milionerem, skoro stać go na takie życie – stwierdziła Fabiana. – Jest
biznesmenem? W jakiej branży? – Zerknęła na Aliję, żeby wysondować jak
zareaguje na to, o co już dawno chciała spytać.
– Jest biznesmenem –
potaknęła natychmiast Alija. – Nie znam się szczególnie dobrze na biznesie i nie
wiem czym dokładnie zajmuje się mój pan, ale to coś związane z paliwami – powiedziała, racząc Fabianę uprzednio
przygotowanym gładkim kłamstewkiem. – Energetyka, węgiel i tak dalej. Kaukaz
obfituje w złoża prawie wszystkich pierwiastków. Nasz rodzinny kraj to
prawdziwa tablica Mendelejewa, znajdziesz tam wszystko. Rodzina Karima posiada
spore obszary na południowym wschodzie Kaukazu. Stąd to bogactwo. – Uśmiechnęła
się i beztrosko rozejrzała po sypialni, ale Fabiana wyczuła w tym jakiś
fałsz.
– Musiał być bardzo
zaradny i sprytny, żeby w tak młodym wieku dorobić się równie wielkiej fortuny –
powiedziała z ironią, a w głowie dodała: „i równie groźnych wrogów”.
– Owszem. Jest bardzo
sprytny, ale też pracowity i wytrwały.
– A skąd tak dobrze zna
francuski?
– Mieszka we Francji
od... od bardzo dawna – wybrnęła, żeby nie zdradzić zbyt wiele. – Poza tym ma
ucho do języków. Mówi po angielsku i włosku. I oczywiście po rosyjsku – dodała
z dumą.
– A może on ci się
podoba? – Zachichotała Fabiana i przekrzywiła głowę, żeby z rozbawieniem
podziwiać rumieńce, które nagle pojawiły się na policzkach Aliji. – Chyba jest
kawalerem, a ty panną, więc?
– To niedorzeczne –
skwitowała prawie natychmiast Alija, ale ją też ogarnęła ta niespodziewana
wesołość. – Karim gustuje w zupełnie innych kobietach.
– Zważywszy na jego
wygląd, wystrój jego gabinetu i zaproszenie na konsumpcję baranich oczu, chyba
nie mam odwagi spytać w jakich. – Fabiana wydęła usta, a potem parsknęła
śmiechem, bo to wszystko, co działo się w jej życiu od ponad tygodnia już dawno
ją przerosło.
– A może napijemy się
kumysu?
– E... a co to? –
Fabiana zmarszczyła czoło, próbując usilnie odnaleźć w zakamarkach pamięci
słowo, które kiedyś na pewno słyszała. – To jakiś alkohol?
– Tak, ale bardzo
słabiutki, kilka procent. Najwyżej osiem. To napój z kobylego mleka.
– Z końskiego? Hm...
raczej się nie skuszę.
– Och, nie bądź taka
płochliwa. Przy okazji przyniosę coś na kolację.
Alija wróciła z wielką
misą pierożków i butelką pełną czegoś, co przypominało wizualnie maślankę. Rozlała
trochę do dwóch małych czarek i podniosła jedną.
– Na zdrowie –
powiedziała czystą polszczyzną.
– Znasz polski? –
spytała zaskoczona Fabiana.
– Tylko kilka słów.
Pij, to bardzo smaczne i zdrowe.
– Spróbuję – odparła
Fabi, wąchając zawartość czarki. Ostrożnie ją przechyliła i upiła mały łyczek
końskiej „maślanki”. – Nie chcę cię obrazić, ale... – Skrzywiła się i
otrzepała.
– Dopij do końca. –
Mrugnęła wesoło Alija. – Kumys świetnie działa na żołądek, ma sporo witamin i
jest smaczny.
– Polemizowałabym. Zdecydowanie
wolę nasz kefir z krowiego mleka.
Co ją bardzo
zaskoczyło, po pierwszej czarce poszło już jak z płatka. Opróżniły całą
butelkę, a potem długo rozmawiały o kaukaskiej kuchni i niektórych zwyczajach.
Alija opowiedziała pokrótce historię Kazachstanu, zwłaszcza z ostatnich stu
lat, a Fabiana słuchała z uwagą. Musiała przyznać, że Alija potrafi
interesująco opowiadać. Zainteresowała ją ta swoista mozaika z ze starych i
współczesnych zwyczajów, panujących wśród ludzi zamieszkujących Kazachstan i
tych, którzy od lat żyli w Europie.
– Karim to taki nasz
wódz, czasami określany słowem kagan
lub Chan. Tak właśnie na niego mówimy. Chan. Jego bezpośredni podwładni, na
przykład Radik, to żabgu, jego
pomocnicy w innych krajach to tudunowie,
a taka dziewczyna jak ja, służąca, to chyba kara
budun, czyli zwykły lud – zażartowała Alija.
– A niewolnicy? Byli na
dworze chana? – spytała Fabi i poprawiła poduszkę pod plecami. Już dawno
przeniosły się z Aliją z niezbyt wygodnych foteli na jej łóżko.
– Niewolnicy? Byli.
Nazywali się tatowie.
– Tatowie? Dziwna nazwa.
– A żabgu nie jest dziwne?
– Też dziwne. Niestety,
nie jestem żabgu. Jestem... – Fabiana
zmarszczyła czoło. – Tatową?
– Jesteś gościem
Karima, nie niewolnicą – zaoponowała Alija. – Niewolnicy musieli pracować, a
ty...
– A ja nic nie robię. –
Parsknęła pod nosem Fabi. – Jeszcze trochę i zwariuję z nadmiaru wypoczynku. Powiedz,
jaki on jest? Długo się znacie? To twoja rodzina?
– Karim? Przecież
widziałaś. To nie moja rodzina, nie mamy wspólnych przodków przynajmniej sześć
pokoleń wstecz, a znam Karima od dziecka.
– Zbywasz mnie. –
Fabiana pokręciła głową.
– Nieprawda.
Odpowiedziałam na wszystkie twoje pytania.
– A co lubi? Ma jakieś
hobby? – zadawała pytania, pozornie nieistotne, ale przecież każda, nawet
najbardziej błaha informacja mogła jej dużo powiedzieć.
– Hobby? – Alija wydęła
malinowe usta. – Co lubi Karim? Pasjonuje się jeździectwem, ma swoje konie, ale
nie tutaj, tylko w Kazachstanie, lubi polować z orłami przednimi i z
sokołami... – Zmarszczyła nos, myśląc co mogłaby jeszcze zdradzić Fabianie,
żeby nie narazić się na gniew Chana. – Lubi obserwować rajdy samochodowe. Gdy
zaczynają się mistrzostwa Formuły jeden, potrafi wyjechać do Monako i siedzieć
tam przez tydzień.
– A te wszystkie szable
i inne noże? Widziałam w jego gabinecie – wyjaśniła Fabi.
– E... to taka kolekcja.
Czasami Chan walczy z Radikiem albo Rachatem, ale to zwykłe wygłupy. –
Wzruszyła ramionami.
– A co stało się z jego
okiem? A ta okropna blizna?
– Nie wiem dokładnie,
ale to pamiątka po jakiejś bójce. Ktoś napadł na Karima przed laty i zranił go
nożem, stąd szrama.
– Twój Chan – podkreśliła z emfazą Fabi – nie
wygląda mi na takiego, który dałby się łatwo pociąć nożem.
– Pod warunkiem, że napastnik
był jeden, nie trzech – powiedziała Alija i prawie od razu poprawiła się
nerwowo na miejscu.
– Trzech? Napadło na
niego trzech nożowników? No tak, to bardzo często spotykana sytuacja w życiu
biznesmena zajmującego się handlem paliwami. I węglem – dodała z przekąsem
Fabiana.
– Zmieńmy temat –
powiedziała Alija i zaniepokojona spojrzała dyskretnie w narożnik sypialni.
Zielone światełko zamrugało do niej ostrzegawczo.
– Jasne – odparła
Fabiana. – Co proponujesz?
– Jak dbasz o włosy? Są
takie piękne – zagaiła Alija.
Pogawędziły trochę o
kosmetykach, zdradzając sobie sekrety pielęgnacji, a potem nastała północ i
trzeba było iść spać.
– Może nie będzie tu aż
tak źle... – powiedziała do siebie Fabiana, kładąc wypełnioną myślami głowę na
poduszce.
***
– Nie możesz się z nią aż
tak spoufalać – oświadczył Karim, stojącej przed nim niemalże na baczność,
Aliji. – Chyba zapomniałaś o czym rozmawialiśmy tydzień temu? Szkoda, że masz
aż tak kiepską pamięć. – Zmarszczył czoło.
– Przepraszam za ten
kumys. Nie sądziłam, że to będzie jakiś...
– Nie chodzi mi o
kumys! – Karim walnął pięścią w blat biurka, aż wszystko nań podskoczyło, podobnie
jak jego pracownica, którą wezwał do siebie wczesnym rankiem, zaraz po
obejrzeniu nagrań z kamery usytuowanej w sypialni Fabiany. – Chcecie pić kumys,
to pijcie! Byle byście się nie pochorowały. Mówiłem wyraźnie: żadnych dyskusji
o mnie, o moich sprawach, o moich gustach, o tym co lubię, a czego nie, czym
się zajmuję i tak dalej. Masz to ucinać w zarodku, a nie pleść trzy po trzy.
Pojęłaś?!
– Przepraszam –
powtórzyła Alija.
Jej twarz płonęła
ogniem, a ciało oblewały co chwilę fale potu. Czasami tak bardzo bała się
Karima, że odbierało jej rozum ze strachu. Gdyby mogła odejść i na zawsze o nim
zapomnieć, zrobiłaby to już dawno. Sęk w tym, że znajdowała się w niewiele lepszym
położeniu, niż jej podopieczna. Już dawno straciła wolność i nadzieję, że
kiedyś ją odzyska. Tak mogło stać się dopiero wtedy, gdy jej pan tego sobie
zażyczy.
– Nie płacę ci za to,
żebyś mnie przepraszała – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Wystarczy nie
popełniać błędów, wtedy przeprosiny są zbędne. Powtórzę raz jeszcze, Fabiana
nie jest twoją przyjaciółką. Masz być miła, sympatyczna, pomocna, ale przede
wszystkim musisz pamiętać, że pracujesz dla mnie. Dla mnie!
– Rozumiem. – Alija
skłoniła głowę.
– Nie dopuść, żebym
zaczął żałować, że rok temu nie odesłałem cię z powrotem do kraju – powiedział,
mając na myśli zapadłą wioskę, skąd pochodziła Alija. – Twoi bracia na pewno
serdecznie by cię przywitali. – Przymrużył oko.
I ona i on, dobrze wiedzieli,
że Alija nie miałaby tam życia. Straszył ją, lecz w głębi serca czuł, że nigdy
by tak nie postąpił. Alija była najmłodszym dzieckiem starego Czokana i jedyną
córką. Jego żona zmarła przy jej porodzie. Co dziwne, starzec kochał ją
znacznie bardziej niż trzech swoich synów. Gdy nie spłacał długów Karimowi, ten
zabrał mu dziecko, ale złożył obietnicę, że odda dziesięcioletnią ówcześnie dziewczynkę
po wyrównaniu rachunków. Umieścił Aliję w prywatnej szkole z internatem, żeby
pozbyć się problemu. W międzyczasie Czokan próbował uregulować ogromną sumę
pożyczki, którą zaciągnął jeszcze u ojca Karima. Niestety kolejne interesy okazały
się być chybione, a stary zmarł wkrótce potem. Dług przeszedł na braci Aliji.
Póki pracowała dla Karima, żyli spokojnie. Gdyby wróciła...
Synowie Czokana
wiedzieli, jak żyje się w Europie. Najstarszy, Asan, głowa rodziny, już dawno zapowiedział,
że dla Aliji nie ma powrotu. Żaden porządny człowiek nie wziąłby jej za żonę,
na zwyczajową opłatę kalym też nie
mogli liczyć. Mogli ją sprzedać komuś, żeby służyła mu jako Tokal, druga żona, ale
tacy bogacze szukali dziewic, a jaką gwarancję mieli synowie Czokana, że ktoś
nie naruszył niewinności ich pięknej siostry? Poza tym mieszkała w domu obcego
mężczyzny. Odpowiadał im status quo i nie zamierzali go zmienić.
– Czy mogę odejść? –
spytała. Zbierało się jej na płacz, a okazywania słabości Karim nienawidził
jeszcze mocniej niż niesubordynacji.
– Idź. I pamiętaj, co
ci mówiłem – powiedział spokojnym tonem.
Już mu przeszło. Karim łatwo
wybuchał, ale ogień gniewu gasł równie szybko jak się pojawiał. Zwłaszcza w
stosunku do kobiet starał się prędko go ugasić. Mawiał, że kobiece łzy potrafią
rozpuścić nawet najtwardszą skałę, a co dopiero ludzkie serce. Nawet gdy to
serce biło w piersi wojownika.
Spojrzał na ekran
monitora. Do wyjazdu zostało równe pięć godzin. Nagle poczuł dojmujący ciężar w
piersiach. Brakowało mu dotyku, ciepła ludzkiej skóry, zapachu rozgrzanego
ciała. Już od dwóch tygodni nie miał żadnej kobiety, a widok Fabiany jeszcze
bardziej pogłębił tę tęsknotę. Wezwał
Radika. Godzinę później do drzwi sypialni Karima zapukała cicho wysoka,
szczupła blondynka.
Przedstawiła się jako Sandrine,
ale Karim nie zwrócił na to uwagi. Nie musiał znać jej imienia, w zasadzie
mogła w ogóle się nie odzywać. Weszła do pomieszczenia, kołysząc lekko
biodrami. Znała upodobania stałego klienta madame Yvette, choć jeszcze nigdy
nie świadczyła dla niego usług. Pracowała u madame, która pod swoim dachem zgromadziła
najpiękniejsze dziewczyny w całym półświatku Cap Martin. Rekrutowała je przez
Internet, szukając pięknych, inteligentnych i wykształconych studentek w
krajach byłego bloku wschodniego. Czeszki, Polki, Białorusinki... – wszystkie
starannie wyselekcjonowane i traktowane bardzo dobrze. Niestety ich kariera u
madame Yvette nie trwała zbyt długo. Ot, dwa lata, góra trzy i opuszczały
rajski zakątek, a ich miejsce zajmowały kolejne dziewczęta.
Właśnie dlatego mimo
wygórowanych cen jej przybytek cieszył się sporą popularnością wśród
najbogatszych mieszkańców i bywalców Cap Martin.
– Rozbieraj się –
wychrypiał Karim. – Szybko. – Nie spuszczał z niej oka, dopiero gdy zupełnie
naga położyła się obok niego, usiadł żeby zrzucić buty i rozpiąć suwak czarnych
bojówek. – Rozłóż nogi – polecił.
Przyklęknął między
nimi, zbliżył twarz do łona prostytutki i zaciągnął się mocno, niczym
narkotykiem. Bez skutku próbował odnaleźć właściwą nutę, tę wątłą nić znajomego
zapachu, którą czuł zawsze, gdy był z Viviane. Przeciągnął językiem po
starannie wydepilowanych płatkach waginy. Nie dbał o to, że nie powinien tak
robić. Przecież to była zwykła dziwka, kobieta, której nie znał i nie darzył
żadnym uczuciem. Była tylko ciałem. Pięknym i młodym ciałem. W jej oczach
próżno mógł dopatrywać się choć cienia fascynacji, jaką widział nieraz w
seledynowych tęczówkach Viviane.
Dziewczyna jęknęła, gdy
delikatnie zacisnął zęby na jednej z warg sromowych. Nie był brutalny, a jej
reakcję wywołał raczej krótki paroksyzm rozkoszy, niż ból. Jeszcze raz
przeciągnął językiem przez zaróżowioną szczelinę. Wtulił w nią nos i przez
chwilę oddychał ciepłym powietrzem bijącym od ciała Sandrine. Jego dłonie
leniwie przesuwały się po jej udach.
– Jesteś taka piękna –
wyszeptał niemalże bezgłośnie. Starał się wyłączyć niepotrzebne w tej chwili
zmysły. Nie patrzył, nie słuchał. Dotykał, wciągał zapach kobiecego ciała i
smakował, pragnąc ponad wszystko natrafić na nutę wspomnienia, które pomogłoby
na chwilę wrócić do przeszłości. Niestety, znów poniósł porażkę. Viviane
zniknęła, a on zapomniał jak pachniały jej jasne, złocistorude loczki otulające
łono i jak smakowała jej bladoróżowa kobiecość.
Wyprostował się. Z
tylnej kieszeni spodni wyjął prezerwatywę. Założył ją wprawnym ruchem, starając
się nie patrzeć na twarz leżącej przed nim dziewczyny. Nie dostrzegał jej
urody, gdy mówił przed chwilą, że jest piękna. To nie dla niej przeznaczone
były te słowa. Opadł na Sandrine, wszedł w nią nie bacząc na to, czy jest
gotowa go przyjąć.
– Obejmij mnie mocno – powiedział.
– Mocniej! Jakbyś chciała mnie udusić.
Ścisnęła ręce wokół
jego głowy. Oplotła nogami ciało Karima, czując że jeszcze chwila i to ją udusi
ten wielki umięśniony i hojnie uposażony mężczyzna. Musiała przyznać, że mimo
widocznego kalectwa i szramy szpecącej twarz, jest bardzo atrakcyjny. Nie miała
okazji podziwiać jego muskulatury, bo nie zdjął niczego oprócz ciężkich,
wojskowych butów, ale kontakt z jego mocnym, twardym jak skała ciałem, w
zupełności wystarczał, żeby ją sobie wyobrazić.
Lędźwie Karima
poruszały się coraz szybciej, wbijał się w nią głębiej i głębiej. Rzadko
doznawała spełnienia z klientami, mogła na palcach jednej ręki policzyć te spotkania,
a dzisiaj właśnie tak się stało. I to ona była pierwsza. Aż straciła dech, gdy
fala gorącej krwi wypełniła całe jej jestestwo, a przez łono przetoczyły się
pierwsze, intensywne skurcze. Jeszcze mocnej docisnęła je do ciała Kasymowa.
Przylgnęła całą sobą, wygięta w łuk i wstrząsana spazmami spełnienia.
Leżeli obok siebie,
oddychając coraz spokojniej. Karim wysunął rękę, żeby zdjąć zużytą prezerwatywę
i rzucić ją gdzieś na podłogę przy łóżku. Wlepiając wzrok w sufit, zapiął zamek
spodni, poprawił koszulkę, a na koniec głośno ziewnął.
– Byłeś świetny –
wyznała zgodnie z prawdą Sandrine. Tym razem nie musiała kłamać i udawać, że klient
doprowadził ją na skraj szaleństwa. Liczyła, że za chwilę przeżyje powtórkę,
ale spotkało ją rozczarowanie.
– Idź już – odparł,
nadal na nią nie patrząc.
– Mamy jeszcze trochę
czasu – bąknęła nieśmiało. Nie uśmiechało się jej tak szybko wracać do agencji.
Madame Yvette lubiła, gdy klient domawiał kolejne godziny.
– Mój kierowca zapłaci
ci za drugą godzinę. – Karim domyślił się, o co chodzi. – Idź już, Sandrine –
dodał, przypomniawszy sobie jej imię. Pierwszy i ostatni raz zwrócił się tak do
niej, bo poczuł nagle falę smutku i żalu, że ten szybki i krótki seks był
zaledwie namiastką tego, czym powinna być miłość między kobietą a mężczyzną.
– Do widzenia –
pożegnała się dziewczyna.
Został sam. Jeszcze
bardziej pusty w środku i pozbawiony życia niż przedtem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz