poniedziałek, 20 lutego 2017

Kryształowe serca - rozdział 4

Rozdział 4


Rozmowa z Karimem prawie niczego nie wyjaśniła, nie rozwiała wątpliwości i nie dała odpowiedzi na pytania nadal kłębiące się w jej głowie. Wróciła do pokoju, gdzie czekał na nią aparat telefoniczny. Domyślała się co w nim znajdzie. Karim na pewno zlecił zablokowanie wszelkich rozmów, poza tymi do mamy. Ale najpierw musiała sprawdzić, co znajduje się na jej poczcie mailowej. Uruchomiła Outlooka i ze zdumieniem odczytała „swoje” wiadomości z soboty. Oczywiście, to nie ona je wysłała. Ktoś musiał włamać się na konto i za nią je napisać. Złożył do dziekanatu wniosek o roczny urlop, wypowiedział umowę mieszkania, a nawet, co ją kompletnie zszokowało, skutecznie rozwiązał nieszczęsną umowę z Alkiem.
Wśród maili, które odebrała, był marcowy wyciąg z jej banku. Ludzie Karima wpłacili tam dwadzieścia tysięcy złotych, a później tytułem półrocznego czynszu przelali część pieniędzy na konto człowieka, który wynajmował Fabianie mieszkanie. Otrzymała potwierdzenie z firmy zajmującej się przeprowadzkami. Informowali, że zabiorą jej osobiste rzeczy w dniu czternastego kwietnia i będą je przechowywać w swoich magazynach do końca bieżącego roku. Zgodnie z umową potwierdzili odbiór kluczy, które mieli przekazać kurierem Fedex właścicielowi mieszkania. Ze łzami w oczach czytała mail od Alka, dziękował jej za dotychczasową współpracę i życzył powodzenia. „Nie spodziewałem się, że moja ukochana gwiazdka Fabi zabłyśnie aż tak daleko” – pisał. Nie miała pojęcia o co mu chodzi, jedynie spekulowała, że ktoś musiał sporo zapłacić za ten entuzjazm i przyjazne słowa. 
Długo analizowała treść wiadomości i doszła do wniosku, że w pewnym sensie Karim zlikwidował i zamknął jej życie. Dotąd myślała, że to przez Tymona ją porwano. Teraz nie była już tego taka pewna. Nawet gdyby miała stanowić „odszkodowanie” za jego ewentualne długi, przecież nie mogły być aż tak duże, żeby przewyższyć sumę wydatków poniesionych przy „amputacji” jej dotychczasowego życia.
Z tego wszystkiego odechciało się jej zadzwonić do matki. Znów przypomniała sobie przykre i gorzkie słowa, które wyrzekła: „Musisz wybrać, albo ja, albo ten twój Tymek. Jeszcze kiedyś zapłaczesz przez niego, zobaczysz”. Okazały się prorocze, co jeszcze mocniej ją dobiło. Po co miała się z nią kontaktować, skoro jak słusznie zauważył Karim, już ponad rok nie rozmawiały ze sobą. Sprawdziła jedynie, czy w telefonie zapisano numer jej komórki. 
Nie opuściła pokoju do wieczora. Błąkała się między tarasem a łóżkiem, trochę czytała, obejrzała jakiś film, ale w głowie ciągle szalały myśli i przypuszczenia co do powodów jej uprowadzenia z Polski. W końcu postanowiła twardo, że musi natychmiast przestać o tym myśleć, bo oszaleje. Nazajutrz rano, zaraz po śniadaniu, spytała Aliję, czy Karim jest w domu. Kiedyś powiedziała jej, że pan często wyjeżdża, zdecydowanie więcej czasu spędza poza domem, więc miała nadzieję, że i tym razem przyjechał tylko na moment.
– Karim? Zostaje do jutra – odpowiedziała. – A czemu pytasz?
– Chciałam trochę rozejrzeć się po domu, zobaczyć jak tu żyjecie.
– Chyba żyjemy – podkreśliła ostatnią sylabę Alija. – Też tu mieszkasz. Możesz swobodnie spacerować i zwiedzać, nikomu nie przeszkadzasz, zwłaszcza Karimowi – zapewniła. – Jeśli chcesz, oprowadzę cię. Rezydencja jest duża, ma trzy poziomy i naprawdę można się zgubić.
– Wolę sama. Nie gniewaj się – powiedziała Fabi.
– Pamiętasz, że nie wolno zbliżać się do jurty?
– Czyli?
– Dużego białego namiotu w ogrodzie. To prywatna przestrzeń Karima.
– W porządku. Zresztą nie wybieram się tam.
Później trochę żałowała, że zrezygnowała z zaoferowanej pomocy. Wprawdzie nie zabłądziła, ale byłoby milej zwiedzać wielkie domiszcze z kimś, kto znał domowników, a raczej służbę, kręcącą się wszędzie. Fabi naliczyła osiem osób i dała sobie spokój. Rachat, Azat, Digara a może Dariga, Jerżan, Rusłan? Każdy grzecznie się przedstawiał. Lecz i tak nie pamiętała już imion tych wszystkich ludzi, którzy na jej widok przystawali lub przerywali sobie pracę i gapili się na nią jak na kosmitę. To było najbardziej deprymujące. Te ich dziwne spojrzenia i jakiś strach? Przerażenie? Coś malowało się w ich oczach, choć wszyscy starali się nad tym zapanować.
Nie potrafiła sobie tego w żaden sposób wytłumaczyć. W pierwszej chwili pomyślała, że może niezbyt dokładnie zamaskowała siniec pod okiem, ale już prawie całkiem zniknął, więc skąd taka reakcja? Dlaczego? Gubiła się wśród tych zagadek. Zeszła na parter, skrzętnie ominęła kilka drzwi, bo za jednymi z nich znajdował się gabinet Karima i przypadkiem trafiła do biblioteki. Pomieszczenie zachwycało swoim przepychem, mahoniowy parkiet lśnił niczym lodowa tafla, a w idealnie czystych szybkach witryn odbijały się obrazy zdobiące ściany. Od razu widać było, że raczej nikt z niego nie korzysta. Stylizowana kanapa obita zielonym welurem wyglądała jak nowa. Ani jeden włosek tkaniny nie mówił, że ktoś wygodnie się tu mościł, żeby czytać jakąś książkę wybraną z setek woluminów.
Zajrzała również do kuchni. Przynajmniej tutaj tętniło życie. Między białymi szafkami i szafeczkami, wielkim murowanym piecem a wyspą z zamontowaną płytą indukcyjną, kręciły się dwie urocze panie. Poznała Sarę, czyli główną kucharkę oraz Avril, jej pomocnicę. Ta druga była rodowitą Francuzką, podobnie jak Gaston, czyli ogrodnik i Emil, jeden z pokojowych, który również kelnerował, i jako jedyna nie wybałuszyła oczu na jej widok. Fabiana przystała na propozycję Sary, starszej, zażywnej kobiety, opasanej długim, błękitnym fartuchem, by została na chwilę w kuchni, to dostanie coś pysznego do jedzenia. Miała spytać, gdzie jest Alija, ale nie zdążyła, bo Avril podała jej półmisek z gorącymi pierogami.
– Bardzo smaczne – pochwaliła, siedząc przy ogromnym, długim stole i pałaszując pierogi. Zgłodniała, spacerując już od trzech godzin.
– Ze szpinakiem i parmezanem – powiedziała Avril i uśmiechnęła się do niej, ukazując aparat ortodontyczny, czym nieświadomie spowodowała nagły przypływ wspomnień u Fabiany.
„Będę za nimi tęsknić – pomyślała o swoich przyjaciółkach, o Zuzce, która odkąd sięgała jej pamięć, też nosiła taki aparat na zębach. Szybko przełknęła kilka pierożków, które nagle straciły swój wspaniały smak i bez żalu opuściła królestwo Sary i Avril.
– Miałaś rację, ten dom, to istny zamek – powitała Aliję, gdy przywiozła jej podwieczorek. – A tak w ogóle, gdzie byłaś cały dzień?
– Skorzystałam z wolnego czasu i odwiedziłam fryzjera. Nie widać? – Potrząsnęła głową. Czarne, idealnie wyprostowane pasma włosów rozsypały się na ramionach.
– Szczerze? Nie poznałam. Masz piękne włosy, zawsze i nieustająco – obdarzyła ją komplementem Fabiana.
Chwilę porozmawiały o rezydencji, Alija powiedziała, że razem z nią na stałe pracuje tu dwanaście osób, część z nich mieszka w niewielkim budynku usytuowanym po zachodniej stronie posesji, a część dojeżdża do pracy z centrum Cap Martin lub z Mentony, małego miasteczka na wschód od półwyspu.
– Karim musi być milionerem, skoro stać go na takie życie – stwierdziła Fabiana. – Jest biznesmenem? W jakiej branży? – Zerknęła na Aliję, żeby wysondować jak zareaguje na to, o co już dawno chciała spytać.
– Jest biznesmenem – potaknęła natychmiast Alija. – Nie znam się szczególnie dobrze na biznesie i nie wiem czym dokładnie zajmuje się mój pan, ale to coś związane z paliwami –  powiedziała, racząc Fabianę uprzednio przygotowanym gładkim kłamstewkiem. – Energetyka, węgiel i tak dalej. Kaukaz obfituje w złoża prawie wszystkich pierwiastków. Nasz rodzinny kraj to prawdziwa tablica Mendelejewa, znajdziesz tam wszystko. Rodzina Karima posiada spore obszary na południowym wschodzie Kaukazu. Stąd to bogactwo. – Uśmiechnęła się i beztrosko rozejrzała po sypialni, ale Fabiana wyczuła w tym jakiś fałsz. 
– Musiał być bardzo zaradny i sprytny, żeby w tak młodym wieku dorobić się równie wielkiej fortuny – powiedziała z ironią, a w głowie dodała: „i równie groźnych wrogów”.
– Owszem. Jest bardzo sprytny, ale też pracowity i wytrwały.
– A skąd tak dobrze zna francuski?
– Mieszka we Francji od... od bardzo dawna – wybrnęła, żeby nie zdradzić zbyt wiele. – Poza tym ma ucho do języków. Mówi po angielsku i włosku. I oczywiście po rosyjsku – dodała z dumą.
– A może on ci się podoba? – Zachichotała Fabiana i przekrzywiła głowę, żeby z rozbawieniem podziwiać rumieńce, które nagle pojawiły się na policzkach Aliji. – Chyba jest kawalerem, a ty panną, więc?
– To niedorzeczne – skwitowała prawie natychmiast Alija, ale ją też ogarnęła ta niespodziewana wesołość. – Karim gustuje w zupełnie innych kobietach.
– Zważywszy na jego wygląd, wystrój jego gabinetu i zaproszenie na konsumpcję baranich oczu, chyba nie mam odwagi spytać w jakich. – Fabiana wydęła usta, a potem parsknęła śmiechem, bo to wszystko, co działo się w jej życiu od ponad tygodnia już dawno ją przerosło.
– A może napijemy się kumysu?
– E... a co to? – Fabiana zmarszczyła czoło, próbując usilnie odnaleźć w zakamarkach pamięci słowo, które kiedyś na pewno słyszała. – To jakiś alkohol?
– Tak, ale bardzo słabiutki, kilka procent. Najwyżej osiem. To napój z kobylego mleka.
– Z końskiego? Hm... raczej się nie skuszę.
– Och, nie bądź taka płochliwa. Przy okazji przyniosę coś na kolację.
Alija wróciła z wielką misą pierożków i butelką pełną czegoś, co przypominało wizualnie maślankę. Rozlała trochę do dwóch małych czarek i podniosła jedną.
– Na zdrowie – powiedziała czystą polszczyzną.
– Znasz polski? – spytała zaskoczona Fabiana.
– Tylko kilka słów. Pij, to bardzo smaczne i zdrowe.
– Spróbuję – odparła Fabi, wąchając zawartość czarki. Ostrożnie ją przechyliła i upiła mały łyczek końskiej „maślanki”. – Nie chcę cię obrazić, ale... – Skrzywiła się i otrzepała.
– Dopij do końca. – Mrugnęła wesoło Alija. – Kumys świetnie działa na żołądek, ma sporo witamin i jest smaczny.
– Polemizowałabym. Zdecydowanie wolę nasz kefir z krowiego mleka.
Co ją bardzo zaskoczyło, po pierwszej czarce poszło już jak z płatka. Opróżniły całą butelkę, a potem długo rozmawiały o kaukaskiej kuchni i niektórych zwyczajach. Alija opowiedziała pokrótce historię Kazachstanu, zwłaszcza z ostatnich stu lat, a Fabiana słuchała z uwagą. Musiała przyznać, że Alija potrafi interesująco opowiadać. Zainteresowała ją ta swoista mozaika z ze starych i współczesnych zwyczajów, panujących wśród ludzi zamieszkujących Kazachstan i tych, którzy od lat żyli w Europie.
– Karim to taki nasz wódz, czasami określany słowem kagan lub Chan. Tak właśnie na niego mówimy. Chan. Jego bezpośredni podwładni, na przykład Radik, to żabgu, jego pomocnicy w innych krajach to tudunowie, a taka dziewczyna jak ja, służąca, to chyba kara budun, czyli zwykły lud – zażartowała Alija.
– A niewolnicy? Byli na dworze chana? – spytała Fabi i poprawiła poduszkę pod plecami. Już dawno przeniosły się z Aliją z niezbyt wygodnych foteli na jej łóżko.
– Niewolnicy? Byli. Nazywali się tatowie.
Tatowie? Dziwna nazwa.
– A żabgu nie jest dziwne?
– Też dziwne. Niestety, nie jestem żabgu. Jestem... – Fabiana zmarszczyła czoło. – Tatową?
– Jesteś gościem Karima, nie niewolnicą – zaoponowała Alija. – Niewolnicy musieli pracować, a ty...
– A ja nic nie robię. – Parsknęła pod nosem Fabi. – Jeszcze trochę i zwariuję z nadmiaru wypoczynku. Powiedz, jaki on jest? Długo się znacie? To twoja rodzina?
– Karim? Przecież widziałaś. To nie moja rodzina, nie mamy wspólnych przodków przynajmniej sześć pokoleń wstecz, a znam Karima od dziecka.
– Zbywasz mnie. – Fabiana pokręciła głową.
– Nieprawda. Odpowiedziałam na wszystkie twoje pytania.
– A co lubi? Ma jakieś hobby? – zadawała pytania, pozornie nieistotne, ale przecież każda, nawet najbardziej błaha informacja mogła jej dużo powiedzieć.
– Hobby? – Alija wydęła malinowe usta. – Co lubi Karim? Pasjonuje się jeździectwem, ma swoje konie, ale nie tutaj, tylko w Kazachstanie, lubi polować z orłami przednimi i z sokołami... – Zmarszczyła nos, myśląc co mogłaby jeszcze zdradzić Fabianie, żeby nie narazić się na gniew Chana. – Lubi obserwować rajdy samochodowe. Gdy zaczynają się mistrzostwa Formuły jeden, potrafi wyjechać do Monako i siedzieć tam przez tydzień.
– A te wszystkie szable i inne noże? Widziałam w jego gabinecie – wyjaśniła Fabi.
– E... to taka kolekcja. Czasami Chan walczy z Radikiem albo Rachatem, ale to zwykłe wygłupy. – Wzruszyła ramionami.
– A co stało się z jego okiem? A ta okropna blizna?
– Nie wiem dokładnie, ale to pamiątka po jakiejś bójce. Ktoś napadł na Karima przed laty i zranił go nożem, stąd szrama.
– Twój Chan – podkreśliła z emfazą Fabi – nie wygląda mi na takiego, który dałby się łatwo pociąć nożem.
– Pod warunkiem, że napastnik był jeden, nie trzech – powiedziała Alija i prawie od razu poprawiła się nerwowo na miejscu.
– Trzech? Napadło na niego trzech nożowników? No tak, to bardzo często spotykana sytuacja w życiu biznesmena zajmującego się handlem paliwami. I węglem – dodała z przekąsem Fabiana.
– Zmieńmy temat – powiedziała Alija i zaniepokojona spojrzała dyskretnie w narożnik sypialni. Zielone światełko zamrugało do niej ostrzegawczo.
– Jasne – odparła Fabiana. – Co proponujesz?
– Jak dbasz o włosy? Są takie piękne – zagaiła Alija.
Pogawędziły trochę o kosmetykach, zdradzając sobie sekrety pielęgnacji, a potem nastała północ i trzeba było iść spać.
– Może nie będzie tu aż tak źle... – powiedziała do siebie Fabiana, kładąc wypełnioną myślami głowę na poduszce.

***
– Nie możesz się z nią aż tak spoufalać – oświadczył Karim, stojącej przed nim niemalże na baczność, Aliji. – Chyba zapomniałaś o czym rozmawialiśmy tydzień temu? Szkoda, że masz aż tak kiepską pamięć. – Zmarszczył czoło.
– Przepraszam za ten kumys. Nie sądziłam, że to będzie jakiś...
– Nie chodzi mi o kumys! – Karim walnął pięścią w blat biurka, aż wszystko nań podskoczyło, podobnie jak jego pracownica, którą wezwał do siebie wczesnym rankiem, zaraz po obejrzeniu nagrań z kamery usytuowanej w sypialni Fabiany. – Chcecie pić kumys, to pijcie! Byle byście się nie pochorowały. Mówiłem wyraźnie: żadnych dyskusji o mnie, o moich sprawach, o moich gustach, o tym co lubię, a czego nie, czym się zajmuję i tak dalej. Masz to ucinać w zarodku, a nie pleść trzy po trzy. Pojęłaś?!
– Przepraszam – powtórzyła Alija.
Jej twarz płonęła ogniem, a ciało oblewały co chwilę fale potu. Czasami tak bardzo bała się Karima, że odbierało jej rozum ze strachu. Gdyby mogła odejść i na zawsze o nim zapomnieć, zrobiłaby to już dawno. Sęk w tym, że znajdowała się w niewiele lepszym położeniu, niż jej podopieczna. Już dawno straciła wolność i nadzieję, że kiedyś ją odzyska. Tak mogło stać się dopiero wtedy, gdy jej pan tego sobie zażyczy.
– Nie płacę ci za to, żebyś mnie przepraszała – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Wystarczy nie popełniać błędów, wtedy przeprosiny są zbędne. Powtórzę raz jeszcze, Fabiana nie jest twoją przyjaciółką. Masz być miła, sympatyczna, pomocna, ale przede wszystkim musisz pamiętać, że pracujesz dla mnie. Dla mnie!
– Rozumiem. – Alija skłoniła głowę.
– Nie dopuść, żebym zaczął żałować, że rok temu nie odesłałem cię z powrotem do kraju – powiedział, mając na myśli zapadłą wioskę, skąd pochodziła Alija. – Twoi bracia na pewno serdecznie by cię przywitali. – Przymrużył oko.
I ona i on, dobrze wiedzieli, że Alija nie miałaby tam życia. Straszył ją, lecz w głębi serca czuł, że nigdy by tak nie postąpił. Alija była najmłodszym dzieckiem starego Czokana i jedyną córką. Jego żona zmarła przy jej porodzie. Co dziwne, starzec kochał ją znacznie bardziej niż trzech swoich synów. Gdy nie spłacał długów Karimowi, ten zabrał mu dziecko, ale złożył obietnicę, że odda dziesięcioletnią ówcześnie dziewczynkę po wyrównaniu rachunków. Umieścił Aliję w prywatnej szkole z internatem, żeby pozbyć się problemu. W międzyczasie Czokan próbował uregulować ogromną sumę pożyczki, którą zaciągnął jeszcze u ojca Karima. Niestety kolejne interesy okazały się być chybione, a stary zmarł wkrótce potem. Dług przeszedł na braci Aliji. Póki pracowała dla Karima, żyli spokojnie. Gdyby wróciła...
Synowie Czokana wiedzieli, jak żyje się w Europie. Najstarszy, Asan, głowa rodziny, już dawno zapowiedział, że dla Aliji nie ma powrotu. Żaden porządny człowiek nie wziąłby jej za żonę, na zwyczajową opłatę kalym też nie mogli liczyć. Mogli ją sprzedać komuś, żeby służyła mu jako Tokal, druga żona, ale tacy bogacze szukali dziewic, a jaką gwarancję mieli synowie Czokana, że ktoś nie naruszył niewinności ich pięknej siostry? Poza tym mieszkała w domu obcego mężczyzny. Odpowiadał im status quo i nie zamierzali go zmienić.
– Czy mogę odejść? – spytała. Zbierało się jej na płacz, a okazywania słabości Karim nienawidził jeszcze mocniej niż niesubordynacji.
– Idź. I pamiętaj, co ci mówiłem – powiedział spokojnym tonem.
Już mu przeszło. Karim łatwo wybuchał, ale ogień gniewu gasł równie szybko jak się pojawiał. Zwłaszcza w stosunku do kobiet starał się prędko go ugasić. Mawiał, że kobiece łzy potrafią rozpuścić nawet najtwardszą skałę, a co dopiero ludzkie serce. Nawet gdy to serce biło w piersi wojownika.
Spojrzał na ekran monitora. Do wyjazdu zostało równe pięć godzin. Nagle poczuł dojmujący ciężar w piersiach. Brakowało mu dotyku, ciepła ludzkiej skóry, zapachu rozgrzanego ciała. Już od dwóch tygodni nie miał żadnej kobiety, a widok Fabiany jeszcze bardziej  pogłębił tę tęsknotę. Wezwał Radika. Godzinę później do drzwi sypialni Karima zapukała cicho wysoka, szczupła blondynka.
Przedstawiła się jako Sandrine, ale Karim nie zwrócił na to uwagi. Nie musiał znać jej imienia, w zasadzie mogła w ogóle się nie odzywać. Weszła do pomieszczenia, kołysząc lekko biodrami. Znała upodobania stałego klienta madame Yvette, choć jeszcze nigdy nie świadczyła dla niego usług. Pracowała u madame, która pod swoim dachem zgromadziła najpiękniejsze dziewczyny w całym półświatku Cap Martin. Rekrutowała je przez Internet, szukając pięknych, inteligentnych i wykształconych studentek w krajach byłego bloku wschodniego. Czeszki, Polki, Białorusinki... – wszystkie starannie wyselekcjonowane i traktowane bardzo dobrze. Niestety ich kariera u madame Yvette nie trwała zbyt długo. Ot, dwa lata, góra trzy i opuszczały rajski zakątek, a ich miejsce zajmowały kolejne dziewczęta.
Właśnie dlatego mimo wygórowanych cen jej przybytek cieszył się sporą popularnością wśród najbogatszych mieszkańców i bywalców Cap Martin.
– Rozbieraj się – wychrypiał Karim. – Szybko. – Nie spuszczał z niej oka, dopiero gdy zupełnie naga położyła się obok niego, usiadł żeby zrzucić buty i rozpiąć suwak czarnych bojówek. – Rozłóż nogi – polecił.
Przyklęknął między nimi, zbliżył twarz do łona prostytutki i zaciągnął się mocno, niczym narkotykiem. Bez skutku próbował odnaleźć właściwą nutę, tę wątłą nić znajomego zapachu, którą czuł zawsze, gdy był z Viviane. Przeciągnął językiem po starannie wydepilowanych płatkach waginy. Nie dbał o to, że nie powinien tak robić. Przecież to była zwykła dziwka, kobieta, której nie znał i nie darzył żadnym uczuciem. Była tylko ciałem. Pięknym i młodym ciałem. W jej oczach próżno mógł dopatrywać się choć cienia fascynacji, jaką widział nieraz w seledynowych tęczówkach Viviane.
Dziewczyna jęknęła, gdy delikatnie zacisnął zęby na jednej z warg sromowych. Nie był brutalny, a jej reakcję wywołał raczej krótki paroksyzm rozkoszy, niż ból. Jeszcze raz przeciągnął językiem przez zaróżowioną szczelinę. Wtulił w nią nos i przez chwilę oddychał ciepłym powietrzem bijącym od ciała Sandrine. Jego dłonie leniwie przesuwały się po jej udach.
– Jesteś taka piękna – wyszeptał niemalże bezgłośnie. Starał się wyłączyć niepotrzebne w tej chwili zmysły. Nie patrzył, nie słuchał. Dotykał, wciągał zapach kobiecego ciała i smakował, pragnąc ponad wszystko natrafić na nutę wspomnienia, które pomogłoby na chwilę wrócić do przeszłości. Niestety, znów poniósł porażkę. Viviane zniknęła, a on zapomniał jak pachniały jej jasne, złocistorude loczki otulające łono i jak smakowała jej bladoróżowa kobiecość.
Wyprostował się. Z tylnej kieszeni spodni wyjął prezerwatywę. Założył ją wprawnym ruchem, starając się nie patrzeć na twarz leżącej przed nim dziewczyny. Nie dostrzegał jej urody, gdy mówił przed chwilą, że jest piękna. To nie dla niej przeznaczone były te słowa. Opadł na Sandrine, wszedł w nią nie bacząc na to, czy jest gotowa go przyjąć.
– Obejmij mnie mocno – powiedział. – Mocniej! Jakbyś chciała mnie udusić.
Ścisnęła ręce wokół jego głowy. Oplotła nogami ciało Karima, czując że jeszcze chwila i to ją udusi ten wielki umięśniony i hojnie uposażony mężczyzna. Musiała przyznać, że mimo widocznego kalectwa i szramy szpecącej twarz, jest bardzo atrakcyjny. Nie miała okazji podziwiać jego muskulatury, bo nie zdjął niczego oprócz ciężkich, wojskowych butów, ale kontakt z jego mocnym, twardym jak skała ciałem, w zupełności wystarczał, żeby ją sobie wyobrazić.
Lędźwie Karima poruszały się coraz szybciej, wbijał się w nią głębiej i głębiej. Rzadko doznawała spełnienia z klientami, mogła na palcach jednej ręki policzyć te spotkania, a dzisiaj właśnie tak się stało. I to ona była pierwsza. Aż straciła dech, gdy fala gorącej krwi wypełniła całe jej jestestwo, a przez łono przetoczyły się pierwsze, intensywne skurcze. Jeszcze mocnej docisnęła je do ciała Kasymowa. Przylgnęła całą sobą, wygięta w łuk i wstrząsana spazmami spełnienia.
Leżeli obok siebie, oddychając coraz spokojniej. Karim wysunął rękę, żeby zdjąć zużytą prezerwatywę i rzucić ją gdzieś na podłogę przy łóżku. Wlepiając wzrok w sufit, zapiął zamek spodni, poprawił koszulkę, a na koniec głośno ziewnął.
– Byłeś świetny – wyznała zgodnie z prawdą Sandrine. Tym razem nie musiała kłamać i udawać, że klient doprowadził ją na skraj szaleństwa. Liczyła, że za chwilę przeżyje powtórkę, ale spotkało ją rozczarowanie.
– Idź już – odparł, nadal na nią nie patrząc.
– Mamy jeszcze trochę czasu – bąknęła nieśmiało. Nie uśmiechało się jej tak szybko wracać do agencji. Madame Yvette lubiła, gdy klient domawiał kolejne godziny.
– Mój kierowca zapłaci ci za drugą godzinę. – Karim domyślił się, o co chodzi. – Idź już, Sandrine – dodał, przypomniawszy sobie jej imię. Pierwszy i ostatni raz zwrócił się tak do niej, bo poczuł nagle falę smutku i żalu, że ten szybki i krótki seks był zaledwie namiastką tego, czym powinna być miłość między kobietą a mężczyzną.
– Do widzenia – pożegnała się dziewczyna.

Został sam. Jeszcze bardziej pusty w środku i pozbawiony życia niż przedtem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz