sobota, 4 marca 2017

Kryształowe serca - rozdział 10

Rozdział 10

Przez cały maj na Cap Martin nie spadła ani kropla deszczu, a słońce przypiekało już od świtu. Morze zdążyło się nagrzać i na Lazurowe Wybrzeże przyjeżdżało coraz więcej turystów złaknionych dobrej pogody i wypoczynku. Na szczęście Karim nie musiał szukać miejsca do relaksu nad wodą. Miał swoje. Niewielka zatoczka granicząca z piaszczystą plażą, ogrodzona z dwóch stron kamiennym murem, a od strony rezydencji siatką dyskretnie ukrytą w wysokim żywopłocie, była prawdziwym rajskim zakątkiem. Jego prywatnym zakątkiem, bo prócz niego i kiedyś Viviane, nikt nie korzystał z tego skrawka malowniczego wybrzeża Cap Martin.
Avril przygotowała kosz piknikowy, wypchała go po brzegi smakołykami i gdy Chan zaszedł do kuchni, wręczyła go mówiąc z uśmiechem: „Jedzenia na trzy dni”, a Karim wtedy dodał żartobliwie: „I trzy noce?”, czym nieco zawstydził zarówno swoją pracownicę jak i Fabianę, stojącą tuż obok. Niestety rozczarowała go, jeśli mowa o stroju kąpielowym. Założyła biały top na ramiączkach, dżinsowe szorty, a co do stroju, wymówiła się niedysponowaniem. Lepsze to niż paradować przy Karimie w skąpym bikini, bo tylko takie modele znalazła w przepastnych szufladach z bielizną. Szczerze mówiąc uważała się za kompletnie głupią i niekonsekwentną, bo przecież niecałe trzy tygodnie temu Karim miał okazję widzieć ją całkiem nago. Nie potrafiła zrozumieć niektórych swoich zachowań. Z jednej strony cieszyła się, że spędzą razem trochę czasu i byłaby bardzo rozczarowana, gdyby Karim nie przyszedł do jej sypialni w południe i nie zapytał: „Gotowa?”, a z drugiej, aż ścisnęło jej żołądek, gdy wziął ją za rękę zaraz po wyjściu z rezydencji.
Rozłożyli miękki koc na piasku, Karim ustawił na środku koszyk, przyklęknął i od razu do niego zajrzał, choć wcale nie był głodny. Też czuł dziwne skrępowanie tą sztuczną sytuacją. Miał strugać pajaca i odstawiać błazenadę, żeby zabawić pannę Czekaj? Żałował, że wymyślił ten głupi piknik.
– Zjesz coś? – zapytał sadowiącą się obok Fabianę. – Avril naprawdę się spisała.
– Nie jestem głodna, ale chętnie się czegoś napiję. Okropny skwar – stwierdziła Fabi, patrząc przed siebie. Gdyby mogła, zerwałaby z siebie wszystkie ciuchy i wbiegła do morza. Ale nie przy Karimie.
– Jeśli chcesz, możemy trochę pospacerować przy brzegu – zaproponował, podając jej butelkę wody evian.
– Niewielki ten nasz spacerniak – bąknęła ironicznie. – Trzydzieści metrów?
– Dla nas dwojga wystarczy – odparł niezrażony Karim. – Lubię to miejsce. Nie podoba ci się tutaj? – Odwrócił w lewo głowę, żeby spojrzeć na skały otulone niezliczoną ilością małych sukulentów i porostów. – Szkoda – westchnął bardziej do siebie, niż do niej.
– Nie powiedziałam, że mi się nie podoba. – Fabiana zakręciła pustą butelkę i schowała ją do koszyka. Zerknęła w to samo miejsce, które obserwował Karim i z zachwytem przyglądała bujnie kwitnącym roślinkom. Ich maleńkie drobne kwiatuszki rozlewały się barwnymi plamami, jakby wyszły spod ręki impresjonisty. Tkwiły na tej nieprzyjaznej skale, czepiając się korzonkami do drobin mało żyznej gleby, ale jakoś przetrwały, dzielne mimo palącego słońca i wiatru, który szarpał nimi bezlitośnie. – Pięknie tu. Jak w raju.
– Pięknie – potaknął Karim. – Ale w Kazachstanie też pięknie.
– Wszędzie pięknie, gdy człowiek może oddychać wolnością – powiedziała po chwili. – Gdy ma jakieś marzenia, może je spełniać...
– Jeżeli człowiek upada na duchu, to jego koń nie może skakać – powiedział. – To nasze ludowe przysłowie. Masz jakieś marzenia? – Spojrzał na nią.
– Ja? – Fabiana parsknęła pod nosem. Objęła kolana rękami i oparła między nimi brodę. – Nie mam żadnych marzeń. Moje życie... – zamilkła, szukając odpowiedniego słowa – moje życie się zawiesiło. Nie mam gruntu, oparcia, celu, ani pojęcia o przyszłości. Nic. Pustka.
– Jesteś aż tak nieszczęśliwa?
– A co to jest szczęście? – zapytała na pozór swobodnie Fabiana, bo ich oczy nagle się spotkały. Czuła jak ulega zagadkowemu spojrzeniu Karima, topniała pod jego wpływem. Nie mogła tego znieść, szybko odwróciła twarz w stronę słońca i przymknęła powieki.
– Wiem, co to szczęście dla mężczyzny – odparł.
– Naprawdę? – mruknęła Fabiana.
– Rodzina, żona, dzieci, dobry przyjaciel... – zaczął wymieniać, ale mu przerwała.
– Ciekawe. – Zaśmiała się, nadal nie patrząc na niego. – Czy ktokolwiek z twoich pracowników ma rodzinę, żonę, dzieci? A może biorą przykład z Chana? – Podkreśliła ostatnie słowo.
– Radik jest zakochany – zażartował Karim, myśląc że musi zmienić klimat tej rozmowy z filozoficznego na humorystyczny. – W Avril.
– To dlaczego nie są razem?
– Bo Avril podobnie jak on, gustuje w kobietach – powiedział, czując że wzbudzi tym ciekawość Fabiany. Nie mylił się, otworzyła oczy i spojrzała na niego, podejrzliwie marszcząc czoło. – Z kolei Radik jest obiektem westchnień Aliji, ale on nawet na nią nie popatrzy.
– Alija zakochana w Radiku? – Fabiana wywróciła oczami, bo zdało się jej to równie głupie jak nieprawdopodobne. Co jak co, ale tak dobrze wykształcona dziewczyna nie pasowała do takiego prostaka.
– Żartowałem. – Zaśmiał się cicho Karim.
– A ty?
– Ja?
– Byłeś kiedyś zakochany? – Przymrużyła oczy, bo raziło ją słońce.
– Kiedyś byłem. – Wzruszył ramionami.
– I co się stało?
– Odeszła – odparł po chwili.
– Czujesz się samotny?
– A ty?
– Teraz tak. Siłą rzeczy – rozejrzała się wokół.
– Zanim tu przyjechałaś, nie byłaś?
Już miała sprostować, że nie przyjechała, lecz została przetransportowana jak paczka, ale co by to dało?
– Masz rację. Tymon był raczej moim współlokatorem, niż chłopakiem – wyznała szczerze. – Żyliśmy razem, ale osobno. Łączył nas seks i dostęp do mojego konta. Miłość to zaufanie, patrzenie w jedną stronę tym samym wzrokiem, budowanie czegoś razem, a to wszystko było niemożliwe między nami.
– Mocne to słońce. – Potarł oko.
– Chyba się nie wzruszyłeś moją smutną historią? – Uniosła brwi, rozbawiona jego miną.
– Łatwo zmiękczyć moje serce – powiedział, sięgając do kieszeni bojówek, żeby wyjąć okulary przeciwsłoneczne.
– Nosisz okulary? – Fabiana rozchyliła ze zdumieniem usta.
– A czemu nie? – Odwrócił się, żeby nie widziała, jak zdejmuje przepaskę i skrywa oczy za prawie czarnymi szkłami raybanów. – Zawsze prowadzę w okularach – wyjaśnił. – Policja nie przepada za piratami na drodze. Dosłownie i w przenośni – dodał, znów zwracając twarz w stronę Fabiany. – I jak?
– Nieźle – mruknęła z uznaniem, bo rzeczywiście Karim wyglądał znacznie lepiej bez swojego pirackiego atrybutu. – Masz szklane oko? – zapytała, nie mogąc się oprzeć i czując, że chyba spiekła lekkiego raka, bo mimo wszystko to pytanie trąciło pewną intymnością. 
– Tak. Wyjąć? – zaproponował i kilka razy znacząco uniósł brwi.
– Nie – odpowiedziała natychmiast Fabiana, dopiero po sekundzie zauważając, że Karim znów żartował.
– Brzydzisz się?
– Nie – skłamała. – Po prostu nie wyobrażam sobie pustego oczodołu. – Tym razem postawiła na szczerość.
– Mam dwa.
– Dwa?
– Jedno zapasowe – odparł takim tonem, że nie mogła dojść, czy znów żartuje. – Szwajcarska jakość. Idealnie dopasowane, wygodne, a czasami przydatne do różnych celów.
– To znaczy? – Fabiana przekrzywiła głowę.
– Można się z kimś założyć, że poliżesz własne oko. Wyjmujesz, liżesz i wygrana twoja! – Zaśmiał się.
– Przestań. – Aż nią otrzepało.
– Kwestia przyzwyczajenia.
– Wiesz co?
– Co?
– Chcę je zobaczyć, ale nie wyjmuj – dodała naprędce, żeby mu czasem nie strzelił do głowy jakiś głupi pomysł. Wyciągnęła rękę, chcąc zdjąć okulary.
Odchylił się, bo wolał sam to zrobić. Zdjął raybany, kilka razy zamrugał i popatrzył na Fabianę spod przymrużonych powiek. – A teraz jak?
– Miałeś rozciętą powiekę? – spytała cicho, niemalże szeptem, bo wyglądało to dosyć dziwnie. Przez środek powieki biegła czerwona blizna, lekko deformując jej kształt przy linii rzęs.
– Tak.
– Jezu... – odruchowo jęknęła po polsku. – To musiało boleć. – Wyraźnie się wzdrygnęła.
– Mogę już założyć? – Podniósł okulary, a gdy nie zareagowała, włożył je z powrotem na nos. – Trochę bolało, ale jak widać, przeżyłem – skwitował, starając się stłumić emocje.
– Myślałam, że będzie takie samo... – zająknęła się, nie wiedząc czy powinna kontynuować. Dopiero teraz do niej dotarło, że oczy Karima wyglądały inaczej, niż przewidziała. Coś jej nie pasowało.
– Sztuczne oko nigdy nie będzie identyczne, jak własne. Źrenica ludzkiego oka pracuje, a szklanego nie. Może dlatego wydają ci się różne – zasugerował, drapiąc się po podbródku, bo znów zaciął się przy goleniu i to dosyć mocno. – Tępa żyletka – wytłumaczył obecność sporego strupka.
Fabiana już miała zaprzeczyć, ale ugryzła się w język. Oczy Karima nie wydały się jej różne. Było odwrotnie. Miała wrażenie, że Karim patrzy na nią, jak człowiek mający zdrowe oczy. Wprawdzie ciężko było zauważyć źrenice na tle równie ciemnych, prawie czarnych tęczówek, ale ruch gałek ocznych już tak, a ona nie mogła oprzeć się odczuciu, że przez krótki moment Karim skupił wzrok w jednym punkcie. „Ech, znów doszukujesz się czegoś, czego nie ma” – ofuknęła się w duchu.
– Alija mówiła, że pół roku nosisz brodę, a drugie pół chodzisz bez – zagaiła, żeby przestać już o tym myśleć.
– Że też nie macie innych tematów, jak moja broda? – Parsknął śmiechem.
– Gdybyś miał tyle czasu ile mam ja, miałbyś różne tematy. – Fabiana wydęła usta. 
– Wiesz co to nouruz?
– Nie.
– To taki nasz Nowy Rok, ale obchodzony dwudziestego pierwszego marca.
– Pierwszy dzień wiosny?
– Tak, równonoc wiosenna. Obchodzimy ją wyjątkowo uroczyście. Jest wielkie ognisko, zabawy i tańce. Skaczemy przez ogień, a gdy mieszkałem w Kazachstanie, brałem udział w wyścigach konnych. To największe święto, najważniejsze. Właśnie wtedy golę brodę. A gdy mija lato i zaczyna się jesień...
– Równonoc jesienna? – podpowiedziała Fabiana.
– Wtedy zaczynam ją zapuszczać.
– A czemu tak?
– Nie wiem. Od lat golę brodę na nouruz i zapuszczam na zimę. W lecie gorąco, więc wygodniej bez brody, ale gdy ją zgolę, uwierz – przez dobry tydzień żałuję, że to zrobiłem. Postanawiam, że już nigdy więcej, a potem mija lato, jesień, zima, a na wiosnę znów brzytwa idzie w ruch. Trochę to bez sensu. – Potrząsnął głową.
– Czy wszystko musi mieć sens?
– A nie powinno mieć? – odpowiedział pytaniem.
– A co z Nowym Rokiem? Tym naszym?
– Też obchodzimy. Pewnie pomyślisz, że coś z nami nie tak, ale mamy choinkę i kogoś na podobieństwo Świętego Mikołaja. Ajaz Ata, czyli śnieżny dziadek, przynosi prezenty, ale tylko grzecznym dzieciom – dodał, rzadkim u niego melancholijnym tonem, bo na moment jego myśli poszybowały do czasów dzieciństwa.
– Na szczęście dopiero zaczął się czerwiec – westchnęła Fabiana, myśląc o tym, jak przygnębiające były ostatnie święta. Spędzali je we dwójkę z Tymonem i choć jeszcze wtedy nie było między nimi tak źle, musiała przyznać, że ta Wigilia okazała się wyjątkowo smutna.
– Dostałem zaproszenie na przyjęcie – powiedział Karim, wyrywając ją ze wspomnień. Znów zmienił temat, bo wyjątkowo nie szła mu dzisiaj ta rozmowa. Rwała się na kawałeczki i co chwilę przybierała niewłaściwy kierunek albo schodziła na manowce. – Urodzinowe party w prawdziwym pałacu.
– A gdzie?
– W Saint Tropez. W sobotę – doprecyzował.
– To już za trzy dni.
– Niestety.
– Często bywasz na przyjęciach?
– Nie lubię takich sztywnych spędów.
– Tak myślałam. – Usta Fabiany zadrgały w lekkim uśmiechu.
– Uważasz mnie za gbura? – zapytał, nie czekając wcale na odpowiedź. – A może chciałabyś mi towarzyszyć? – zaproponował, niby od niechcenia, ale zdradziło go lekkie zaciśnięcie szczęki.
– Ja? – Fabiana nawet nie próbowała ukryć zdziwienia.
– Ty.
– Ale... – zacięła się, szukając jakiegoś argumentu, którym mogłaby uzasadnić odmowę. Było ich mnóstwo, lecz każdy wydawał się jej zły w tym momencie. – Może Alija byłaby lepszą kandydatką na twoją partnerkę?
– Może tak – rzucił oschle.
– Chcesz, żebym z tobą poszła? – zapytała, z trudem powstrzymując się od głośnego westchnięcia i demonstracyjnego spojrzenia w niebo. „Ciężka ta nasza gadka, jakbyśmy tłukli kamienie na drodze” – sarknęła w duchu.
– Skoro zaproponowałem?
– Dobrze, pójdę, ale uprzedzam, tancerka ze mnie kiepska.
– Bez obaw. Ja też nie jestem lwem parkietu. Prędzej niezgrabnym niedźwiedziem, którego ktoś wpuścił na salony. – Uśmiechnął się, żałując, że Fabiana nie widzi, jak porozumiewawczo do niej mrugnął.
Ulżyło mu, musiał przyznać. Od rana myślał, czy ją zaprosić, czy nie. Rozważał odrzucenie zaproszenia od Baryszkowa, ale z drugiej strony to był jeden z jego najlepszych klientów. Igor Baryszkow zamierzał hucznie uczcić siedemdziesiąte urodziny i nie wypadało odmówić. Na dodatek w gronie starannie wyselekcjonowanych osób uczestniczących w tym przyjęciu Karim mógł zawrzeć nowe, korzystne znajomości.
– Mam założyć coś specjalnego? – zaczęła ostrożnie Fabiana. Nie chciała dać po sobie poznać, ale z sekundy na sekundę czuła coraz większe podekscytowanie. Bynajmniej nie samo przyjęcie budziło w niej emocje, raczej fakt, że wreszcie choć na kilka godzin opuści swoje więzienie, wyjdzie do ludzi, spotka się z kimś spoza ścisłego grona personelu rezydencji, a wszystko „legalnie” i bez ryzyka, że srogo za to zapłaci. – Jaki charakter ma ta impreza?
– To urodziny dobrego znajomego. Na początku będzie drętwo i sztywniacko, a po północy wszyscy zrzucą maski i nie tylko, i zacznie się prawdziwa orgia – zreferował.
– Urodziny i orgia? – wydukała Fabiana.
– Wyjdziemy przed dwunastą – pocieszył ją rozbawiony Karim. – Co do stroju, Alija pomoże ci wszystko dograć.
– Uhm – mruknęła, trochę naburmuszona, bo nie wiedziała, czy Karim mówi serio, czy się z niej nabija. – A tak w ogóle to dziękuję za zaproszenie – dodała po chwili.
– Podziękujesz po przyjęciu – odpowiedział enigmatycznie.
Jeszcze godzinę spędzili na plaży, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Gdy Fabiana wróciła do siebie, padła na łóżko i dobry kwadrans rozmyślała, kim naprawdę jest Karim. „To jak fala z wysokimi amplitudami, raz jest normalnym facetem, a za moment zmienia się w prawdziwego potwora. Co z nim jest nie tak?” – próbowała pojąć jego zachowanie. Widziała, że bardzo się starał. Nawet miała to szczęście usłyszeć, jak głośno i szczerze się śmieje, gdy opowiadała mu trochę o Alku.
– Odkryłam, że zarejestrował się na forum dla As-ów.
– Asów wywiadu? – zażartował.
– To forum dla osób aseksualnych – wyjaśniła.
– Serio? Jest takie forum? – Pokręcił głową. – Ale jak? To jacyś kastraci? Eunuchy?
– Sam jesteś eunuch – prychnęła, ale ją też rozbawiło to nieco prostackie podejście do problemu.
– Póki co, straciłem oko, nie jajka – zripostował.
„Gdy chce, potrafi być miły i dowcipny” – podsumowała, czekając na Aliję, a parę minut po tym jak przyszła, przekazała jej, że będzie potrzebować sukienkę.
– Karim zabiera cię na przyjęcie? – Alija z wrażenia aż usiadła. Nie pamiętała, kiedy ostatnio Chan gdzieś się wybrał. Wiecznie jeździł po świecie, ale wyłącznie w biznesach, a tu taka niespodzianka. – Mów, jaką chcesz kieckę! – wypaliła, szczęśliwa, że będzie miała okazję wykazać się jako stylistka.
– Wszystko mi jedno, byle nie czerwoną – odparła Fabiana, sięgając po udko z kurczaka. Zgłodniała, bo w obecności Karima jej żołądek zdecydowanie odmawiał współpracy i nic nie zjadła na pikniku.
– A to niby czemu? – Alija odchyliła się lekko na fotelu i krytycznie popatrzyła na Fabianę. Prezentowała się o niebo lepiej, niż kilka dni temu. Słońce zaróżowiło jej policzki i wywołało kilka uroczych piegów na nosku, w zielonych oczach błyszczały emocje, a nawilżone morską bryzą włosy, lśniły jak nigdy dotąd. – Moim zdaniem w czerwonym będzie ci przepięknie.
– Chyba żartujesz? – Fabiana pokręciła głową. Odłożyła udko na talerzyk i otarła usta serwetką. – Nie noszę czerwonych ciuchów, bo mi nie pasują. Tobie, owszem. – Z zazdrością spojrzała na aksamitną czerń włosów Aliji.
– Pasuje mi czerwień, ale tobie też. Udowodnię ci jeszcze dzisiaj.
Nie żartowała. Kilka godzin później wkroczyła do sypialni Fabiany niosąc naręcze sukienek, zapakowanych w eleganckie pokrowce sygnowane logiem jednego z najlepszych butików w Nicei. Zlitowała się i wzięła również dwie czarne kiecki, a nawet taką z bladozielonego jedwabiu, oczywiście ręcznie malowaną. Lecz i tak jej faworytką była przepiękna, długa i prosta w formie suknia, o barwie krwistej czerwieni.
– Popatrz, jakie cudo... – wyszeptała nabożnie. Wyjęła sukienkę i zaprezentowała Fabianie. – Jest długa, ale ma rozcięcia po bokach, a z tyłu?! – pisnęła z ekscytacją – Tył jest najlepszy. – Obróciła wieszak.
– Matko, cały tyłek mi wyjdzie. Sorry, ale to nie dla mnie. – Fabiana pokręciła głową.
– A niby dla kogo? Przecież jesteś modelką. Kto, jak nie ty, powinien nosić takie kiecki? Może Sara? – Zaśmiała się ze swojego żartu, wyobrażając sobie niską i pulchną szefową kuchni w tym krwistoczerwonym ciuchu.
– To prawdziwe złoto? Raczej nie... – mruknęła Fabiana, dotykając łańcuszka biegnącego od wąskiej opaski na szyję do dołu wycięcia. Miał dobre siedemdziesiąt centymetrów długości i dosyć duże, ale bardzo cieniutkie i płaskie ogniwa.
– Złoto – potwierdziła Alija. – Powiedz, że się zakochałaś. – Jeszcze raz spojrzała zachwycona na sukienkę.
– Zakocham się, jak ty ją założysz. A tak w ogóle, czemu wzięłaś aż cztery? Można je zwrócić? Pewnie kosztowały fortunę. – Fabiana dyskretnie zerknęła na jedną z metek i aż zagwizdała pod nosem, poznając nazwę marki na którą mogli sobie pozwolić jedynie najbogatsi.
– Chan powiedział, że mam wziąć kilka.
– Kilka to dwie, góra trzy.
– Nieprawda. Kilka to minimum cztery. – Alija puściła jej oczko. – Przymierz.
– Nie odpuścisz?
– Nie...
– Okej, niech ci będzie. – Fabiana ustąpiła i wzięła od niej wieszak. – A co z butami? A bielizna?
– Buty są tu. – Alija wskazała brodą na wielką papierową torbę, którą przyniosła razem z sukienkami. – A bielizny nie trzeba. Wszyli specjalne miseczki.
Fabiana wzięła czarne szpilki i poszła do łazienki. Założyła suknię i wyszła nawet nie spojrzawszy w lustro.
– Łał... – jęknęła Alija na jej widok. – Łał...

Ale prawdziwe „łał” nastąpiło w sobotę. Alija przeszła samą siebie. Wreszcie mogła naprawdę pokazać, czego nauczyła się w dwuletnim paryskim studium wizażu. Nie tylko zrobiła Fabianie przepiękny, profesjonalny makijaż, z obowiązkową krwistoczerwoną szminką. Zajęła się również włosami, upięła je wysoko, a z luźnych pasm splotła warkocze i owinęła nimi koka. „Jak księżniczka! Wyglądasz jak prawdziwa księżniczka” – mówiła, co chwilę plaskając z zachwytu w dłonie.
Karim też się postarał, choć nie potrzebował pomocy, żeby ubrać się w czarny smoking. Jedynym kolorystycznym akcentem była ciemnobordowa muszka. Idealnie kontrastowała ze śnieżnobiałą koszulą i nadawała wyrazu całości. Stanął przed lustrem, ostatni raz poprawił klapy marynarki, jeszcze raz odrzucił w myślach pomysł, żeby oprócz dezodorantu i wody po goleniu użyć jakiegoś pachnidła i wymaszerował z pokoju, klnąc w duchu na niewygodne buty i zbyt wąskie w barach rękawy.
Szybko zapomniał o swoim dyskomforcie. Gdy ujrzał Fabianę, potrząsnął głową, bo miał wrażenie, że to mu się śni. Wyglądała tak pięknie. Pięknie, bo... Przełknął gulę wzruszenia. Ten śmiały makijaż, inna niż zwykle fryzura, suknia odbijająca swą czerwień na policzkach Fabiany... To wszystko sprawiło, że na moment przestał pamiętać o oddychaniu. Dopiero stłumiony chichot Aliji, dobiegający gdzieś z boku, przywrócił go do rzeczywistości.
– A biżuteria? Zapomniałaś? – spytał Aliję, nie spuszczając oka ze swojej partnerki. Nie mógł przestać na nią patrzeć, nawet na sekundę nie odwrócił wzroku.
– Nie noszę biżuterii – odpowiedziała coraz bardziej zawstydzona Fabiana. – Na plecach jest złoty łańcuszek, wystarczy.
– Na plecach – powtórzył odruchowo Karim.
Podszedł do Fabiany, delikatnie chwycił ją za łokieć i pociągnął, żeby się obróciła. Aż go zatchnęło, gdy ujrzał jej nagie plecy i złoty paseczek biegnący od karku i znikający gdzieś na dole głębokiego dekoltu, sięgającego do małych wgłębień nad szczytami pośladków. Gdyby mógł, pobiegłby do łazienki, albo nad brzeg morza i wskoczył w zimną toń, żeby się ostudzić.
– Chyba wystarczy? – zapytała Fabiana, skrępowana do granic jego milczeniem i ciężkim oddechem, który czuła na obnażonym ciele.
– Wystarczy – potaknął. Był w takim stanie, że zgodziłby się na wszystko. Nawet gdyby Fabiana oświadczyła, że pójdzie bez butów albo w cylindrze.
– I jak? Chan jest zadowolony z mojej pracy? – wtrąciła nieśmiało Alija.
– Chan jest bardzo zadowolony – mruknął Karim. Fabiana nie wytrzymała ciśnienia i parsknęła śmiechem. Bawiło ją, gdy ktoś zwracał się do niego w trzeciej osobie, a jeszcze bardziej, gdy on sam tak mówił. – Cieszy mnie twój dobry humor – skwitował, starając się odzyskać rezon.
Pod rezydencją czekała już na nich limuzyna z Radikiem w roli kierowcy. Fabiana rozsiadła się wygodnie i spytała, czy na razie może zdjąć niezbyt wygodne buty.
– Alija mówiła, że to dwie godziny jazdy samochodem.
– Zdejmiesz później – odpowiedział Karim i szelmowsko się uśmiechnął. Czuł, że on też ją zaskoczy.
– Popłyniemy tam? – spytała parę minut później, gdy dotarli do małej prywatnej mariny, gdzie cumował jacht motorowy Karima.
– Owszem. W godzinę będziemy na miejscu – powiedział, patrząc w jej oczy, błyszczące szczęściem jak u dziecka.
Wysiadła z limuzyny i podeszła bliżej. Wzięła głęboki wdech, bo wszystko ją zachwycało. Gwiazdy odbijały się od lustra wody, a wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Nagle, gdzieś z zakamarków pamięci dotarło do niej wspomnienie wieczoru w Savonie. Wzdrygnęła się, a dłonie natychmiast pokryła mgiełka wilgoci.
– Zimno ci? – zapytał Karim, stając tuż za nią.
– Nie... Ja tylko... – nie dokończyła.
– Chodź. – Wyciągnął dłoń.
– Jeszcze nigdy nie płynęłam jachtem – powiedziała, wstępując za nim na trap.
– Cierpisz na chorobę morską? – spytał Karim.
– Nie wiem. Chyba nie. – Zaśmiała się cicho.
Podróż minęła szybko, bo Fabi poprosiła, żeby Karim trochę ją oprowadził po jachcie. Zajrzeli do małej sterówki, poznała kapitana, porozmawiali, a nawet przez chwilę kapitan Jugnot pozwolił jej potrzymać stery. Niestety przyjęcie nie okazało się być równie ekscytujące. Nikogo nie znała, większość gości mówiła po rosyjsku, a ci nieliczni, którzy władali francuskim lub angielskim, też woleli rozmawiać w języku gospodarza. Igor Baryszkow obchodził siedemdziesiąte urodziny, więc i grono zaproszonych osób nie grzeszyło młodością. W zasadzie Fabiana dosyć szybko stwierdziła, że prócz Karima nie ma z kim zamienić słowa. Owszem, zauważyła kilka młodziutkich dziewczyn, wystrojonych i błyskających niezliczoną ilością biżuterii, ale nie miała śmiałości podejść do nich, tym bardziej, że nie wyglądały na zainteresowane jej skromną osobą.
Dreptała za Karimem lub stała obok niego, gdy z kimś rozmawiał i bez słowa sączyła szampana. „Zasnę tu z nudów” – pomyślała, widząc kolejnego Rosjanina, który chciał zamienić kilka słów z Kasymowem. Jak prawie wszyscy obecni, ten też był dosyć tęgi i ubrany w przyciasny smoking. I koniecznie złoty sygnet na serdecznym palcu! O tak, wszyscy mieli sygnety, jakby się umówili. Przedstawił się, ona też, wtedy cmoknął ją w dłoń obrzydliwie wilgotnymi ustami, skomplementował, rzucając banałem: „Karimie, twoja pani to prawdziwa piękność” i to było na tyle, jeśli chodzi o jakąś interakcję. Po godzinie tej wątpliwej rozrywki zaczęła żałować, że tu przyszła. Nie interesowało ją wykwintne jedzenie, tańce jeszcze się nie zaczęły, a w rogu wielkiej balowej sali przygrywał kwartet smyczkowy, którego absolutnie nikt nie zauważał. Równie dobrze muzycy mogli wstać, schować instrumenty do futerałów i wyjść.
Była niczym cień Karima, bo wyraźnie ją poinstruował jeszcze na jachcie: „Nie oddalasz się, nie znikasz w toalecie na pół godziny, nie pijesz za dużo, nie wdajesz się w rozmowy”. Tak... Zwłaszcza to ostatnie „przykazanie” ją rozbawiło, chyba że liczył na jej ukrywaną dotychczas biegłą znajomość rosyjskiego. Snuła się za nim, odmawiając kelnerom, którzy co rusz proponowali a to kolejny kieliszek Dom Pérignon, a to fikuśne tartinki, ewentualnie kawior z bieługi.
Rezydencja Igora oszałamiała przepychem. W zasadzie był to prawdziwy pałac, z kilkoma salami balowymi i sypialniami niczym w Wersalu. W holu wisiały niezliczone obrazy, a biedna Fabiana nie zdążyła nawet na nie popatrzeć. Nie interesowała się specjalnie sztuką, ale dzisiaj wszystko zdawało się być lepsze od tego okropnego przyjęcia. Na dodatek ktoś ustawił klimatyzację na najniższą możliwą temperaturę i było jej coraz zimniej. Z zazdrością patrzyła na marynarki gości.
– Mogę iść pozwiedzać rezydencję? – Nachyliła się, żeby szepnąć Karimowi swoją prośbę. Od razu spojrzał na nią czujnie i zmarszczył czoło. – Obiecuję, że się nie zgubię. Pójdę pooglądać obrazy, a potem na chwilkę wyjdę do ogrodu.
– W porządku – mruknął bez kropli entuzjazmu. – Kiedy wrócisz?
– Pół godzinki i jestem z powrotem.
– Okej. – Odsunął rękaw i spojrzał na zegarek.
– Przepraszam, zostawiam panów na chwilę – powiedziała po francusku Fabiana, rzucając okiem na entego rozmówcę Karima. „Może zna choć podstawowe zwroty” – pomyślała, nie czekając na reakcję.
Zostawiła obu panów i poszła w stronę jednego z wyjść z sali. Odetchnęła z ulgą, gdy ucichł nieznośny gwar rozmów. Spacerowym krokiem przechadzała się po holu, ale tu było jeszcze chłodniej, bo zabrakło ciepła bijącego od rozgrzanych alkoholem ciał gości. Postanowiła spędzić całe swoje krótkie „wychodne” na zewnątrz. Obcasy szpilek wybijały coraz szybszy rytm na marmurowych posadzkach. Lokaje usłużnie otworzyli przed nią drzwi i już... Była wolna.
– Jak ciepło... – jęknęła z zachwytem.
Zeszła z kilkunastu szerokich schodów i obróciła się, żeby móc jeszcze raz podziwiać okazałą bryłę budynku. Zadarła głowę. Oświetlone od dołu pilastry i gzymsy tworzyły przepiękną, harmonijną kompozycję. Musiała przyznać, że Igor Baryszkow miał doskonały gust, lub raczej ogromne pieniądze, którymi opłacił twórców tej architektonicznej perły.
– Imponujące, prawda? – Młodzieńczy głos dobiegł zza jej pleców.
Natychmiast się odwróciła, żeby zobaczyć z czyich ust padły słowa. Wysoki blondyn, na oko w jej wieku, podszedł bliżej i rozciągnął twarz w uśmiechu. Próbowała po stroju ocenić, czy jest jednym z gości Igora, czy może kimś z licznej obsługi. Niestety biała polówka i sprane dżinsy, choć wyglądały na świeże, nie pasowały jej do żadnej z tych dwóch grup.
– Eric Tardieu – przedstawił się i lekko skłonił głowę.
– Fabiana Czekaj – odwzajemniła powitanie, dopiero po chwili reflektując się, że nie powinna zdradzać komuś obcemu prawdziwego imienia i nazwiska. Ukradkiem spojrzała na oddaloną o kilkanaście metrów bramę wjazdową i z ulgą spostrzegła, że stoi tam co najmniej sześciu strażników. Mogła czuć się bezpieczna, ale na wszelki wypadek postawiła mały krok do tyłu. – To prawda, wyjątkowo piękny budynek – zagaiła ostrożnie, jeszcze nie do końca przekonana, czy wolno jej rozmawiać z tym młodym, szczupłym Francuzem.
– Przepraszam, że cię zaczepiłem. – Uśmiechnął się, wyraźnie skrępowany. – Widzę, że chyba przeszkadzam.
– Nie przeszkadzasz. Wyszłam na chwilę zaczerpnąć...
– Ciepłego powietrza – dokończył za nią i wskazał brodą na jej ramię pokryte gęsią skórką.
– O tak! – Parsknęła pod nosem. – Igor zafundował nam wszystkim niezłą krioterapię.
– Nie jestem gościem – sprostował natychmiast Eric. – Pracuję w firmie dostarczającej bieliznę stołową.
– Bieliznę?
– Tak. Obrusy, napperony, laufry... – wymienił kilka dziwnie brzmiących nazw. – Przywiozłem dodatkowy zapas, bo ktoś zamówił zbyt mało.
– Aha.
– Zaczepiłem cię, bo jesteś bardzo podobna do mojej znajomej. Szczerze mówiąc w pierwszym momencie myślałem, że to ona. Chodziliśmy razem do szkoły.
– Obawiam się, że to jednak nie ona. – Fabiana puściła mu oczko.
– Pochodzisz z Rosji?
– Z Polski.
– Ach tak? – Znów się uśmiechnął. – Dla mnie wszystkie słowiańskie języki brzmią tak samo. I akcent też.
– Mój wykładowca francuskiego byłby załamany – zażartowała.
– A może pójdziemy na spacer? – zaproponował.
– Spacer? – Fabiana natychmiast się spłoszyła.
– Tu, niedaleko. Za wschodnim skrzydłem jest cudowny park. – Pokazał ręką. – Nie bój się, tam też są goście. I kelnerzy. – Popatrzył na jej pusty kieliszek po szampanie.
– Zgoda.
Spacerowali noga za nogą, odkrywając, że mają wspólne tematy do rozmowy, a dokładnie jeden temat. Eric pasjonował się fotografią i zaliczył już kilka małych sukcesów. Od razu stwierdził, że Fabiana jest wyjątkowo fotogeniczna.
– Chętnie zaproszę cię na sesję. Może w plenerze? Pojedziemy w góry, albo popłyniemy na wyspę Świętej Małgorzaty. Tam jest odpowiedni klimat. Ruiny... – Cmoknął z zachwytem.
– Chętnie, ale nie skorzystam – odparła, czując, że chyba ma szczęście do fotografów, których nie interesują damsko–męskie sprawy. Eric miał miękki, łagodny głos, poruszał się ze specyficzną kobiecą gracją i zdecydowanie zbyt często gestykulował. „Gej na sto procent” – postawiła bezgłośnie diagnozę.
– Trudno, ale numer telefonu musisz mi dać. Gdybyś zmieniła zdanie, zadzwonisz.
– Obawiam się, że na to też nie możesz liczyć – odparła, dbając o to by jej głos brzmiał lekko i wesoło.
– Taki zazdrośnik? – Eric spojrzał na nią z ukosa.
– Uhm...
Rzeczywiście, gdy obeszli skrzydło pałacu, ujrzała idealnie przystrzyżone krzewy, trawnik gładki niczym dywan, a w oddali lśniącą taflę basenu. Tu i ówdzie kręcili się goście. Stali w większych grupkach lub spacerowali, pijąc alkohole roznoszone przez kilku wszędobylskich kelnerów. Eric zatrzymał jednego z nich, ustawił na tacy kieliszek Fabiany i wręczył jej pełny.
– Wypij moje zdrowie – poprosił.
– A ty?
– Muszę wrócić firmową furgonetką.
– No tak.
– Chodź, pokażę ci, co jest na dnie basenu. – Kiwnął ręką.
– A coś tam jest?   

– Zobaczysz...

czwartek, 2 marca 2017

Kryształowe serca - rozdział 9

Rozdział 9


– Panie Kasymow – bąknęła doktor Benoit, rozsiadając się w wygodnym foteliku naprzeciw swojego zleceniodawcy. – Otóż, w mojej ocenie pannie... – poprawiła zjeżdżające z nosa okulary i zerknęła na sekundę do swojego notatnika – pannie Fabiane fizycznie nic nie dolega. Oczywiście na razie. Nie wiem, jakie łączą państwa relacje, tak naprawdę, to nic nie wiem, bo panna Fabiane nie raczyła ze mną porozmawiać. Naturalnie pozwoliła się zbadać, wysłuchała, co miałam do powiedzenia i tyle. Muszę niestety wspomnieć, że jeśli panna Fabiane nadal będzie odmawiała spożywania posiłków jej stan w końcu się pogorszy.
– Świetnie – burknął ironicznym tonem Karim. – A jak jej pomóc, pani szanowna wie? Czy nie bardzo?
– Panie kochany! – żachnęła się lekarka. Miała zbyt dużo lat i doświadczenia, żeby pozwolić się obrażać przez tego nuworysza, pariasa, który wybił się na powierzchnię, prowadząc szemrane interesy. Nie wiedziała czym zajmuje się Kasymow, ale była prawie pewna, że to oszust, złodziej i gangster. Wystarczyło popatrzeć na jego twarz. – Proszę zachować trochę szacunku dla mnie!
– Przepraszam – burknął Karim. – Jakaś rada?
– Kto zepsuł, ten niech naprawia.
– Słucham? – Karim nachylił się nad biurkiem. – Sugeruje pani, że...
– Ja nic nie sugeruję. Uważam, że panienka Fabiane przechodzi właśnie załamanie nerwowe. A znając życie i statystyki, za dziewięćdziesiąt procent takich przypadków odpowiadają partnerzy – powiedziała bardzo stanowczym tonem. – Oczywiście mogę jej przepisać leki na depresję, na nerwicę, na lęki i na wszystko, co wymyślono dla tych biednych, zgnębionych, nieszczęśliwie zakochanych kobiet, ale... – znów zawiesiła głos – jeśli panna Fabiane nie przeżyła jakiejś strasznej traumy, jestem Joanną d’Arc, znaną jako Dziewica Orleańska, a dla pana wiedzy, urodziłam trójkę dzieci. I nie przez cesarkę – dodała, kiwając posiwiałą głową.
– Aha – burknął Karim, z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Co by nie mówić, podobało mu się poczucie humoru doktor Benoit. Miała pewnie ze sto lat, ale była jedną z najlepszych lekarzy w Cap Martin, i co ważne, słynęła z ogromnej dyskrecji.
– Wie pan jak kobiety radzą sobie z gniewem? Krzywdzą siebie. Świadomie lub nieświadomie. Dlatego ona nie je. Czy to jasne?
– Jak pomóc Fabianie? – odpowiedział pytaniem Karim. – Konkretnie. Potrzebuję wskazówek.
– Brakuje jej ciepła. Tęskni za panem. Proszę z nią rozmawiać, spędzać więcej czasu, a nie delegować pokojówkę, żeby jej pilnowała. Mimo wszystko wypiszę parę recept, ale proszę pamiętać: jeśli poczuwa się pan do odpowiedzialności za jej stan psychiczny, niech pan idzie, przeprosi i poświęci trochę czasu kobiecie, którą pan kocha.
Karim już miał sprostować, ale szybko ugryzł się w język. Jakie miało znaczenie, że starsza pani uznała jego i Fabianę za parę. Nikomu tego nie powie, więc jej mylne przeświadczenie nie miało żadnej wagi. Schował recepty do szuflady, zapłacił doktor Benoit sowite honorarium, dorzucając pięćset euro za poradę psychologiczną i z ulgą przekazał w troskliwe ręce Radika, który miał ją odwieźć do domu.
Ciężko się zastanawiał, jak ugryźć ten nieoczekiwany problem. Przez chwilę rozważał wykupienie leków i wyjazd na co najmniej dziesięć dni, żeby się zdystansować do całej sprawy, ale uznał to za zwykłe tchórzostwo. Sęk w tym, że nie rozumiał, jak można kochać kogoś, kto był takim śmieciem? Bo właśnie tak oceniał Tymona Kapelę. O ile mocno uzasadnione ukaranie kobiety chłostą, zwłaszcza lekką, krótkim okrągłym batem,  który nie powodował okaleczeń, mieściło mu się w głowie, o tyle brutalny gwałt już nie. Często myślał, czy to nie przejaw jakiejś wyjątkowo durnej hipokryzji, zważywszy na wszystko, co mógł usłyszeć w telewizji czy przeczytać w sieci. Jednak szybko uznawał, że to dwie zupełnie różne sprawy. I choć daleki był od stosowania kar cielesnych, rozgrzeszał się myślą, że Fabiana przystała na nią, mało tego, to ona w zasadzie zainicjowała rozmowę na ten temat.
Postanowił stawić temu czoła jeszcze dzisiaj. „Pamiętaj Karim, co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Pójdzie ci dwa razy szybciej” – mawiał jego ojciec i dodawał ludową mądrość: „Jeśli potrudzisz się jak należy, będziesz miał wszystko”. Wezwał więc Aliję i poprosił o przygotowanie Fabiany na jego wizytę. Sam też się przygotował. Postanowił w drodze wyjątku założyć coś jaśniejszego, wybrał klasyczne dżinsy, białą koszulę i nawet pokusił o lekkie spryskanie ciała jakąś wodą kolońską. Znalazł zapomnianą butelczynę w szafce pod umywalką, powąchał, czy nie zdążyła się zepsuć przez ostatnie dwa lata, ale nie był w stanie tego stwierdzić. Nigdy nie przywiązywał wagi do takich bzdur, pachnidła mogły istnieć, ale wyłącznie dla kobiet. 
Pomaszerował do sypialni Fabiany, zapukał grzecznie i prawie zderzył się z Aliją, która właśnie wychodziła. Wybałuszyła oczy, widząc odmienionego Chana. Po kolejnej sekundzie jej nos zwęszył zapach perfum, stanęła więc jak wryta i już miała to skomentować, ale domyślny Karim natychmiast zgromił ją wzrokiem. Jeszcze tego brakowało, żeby rozwlekła po kuchni ploty na jego temat.
– Znikaj stąd, ale już! – warknął, mijając się z nią w drzwiach.
Ciągle zapominał, że Alija to nie małe, chude i przerażone dziecko, które odebrał staremu Czokanowi. Już dawno nie nosiła cienkich jak mysie ogonki warkoczy, zaokrągliła się tu i ówdzie i straciła dziecięcą niewinność. Musiał przyznać, że wyrosła na prawdziwą piękność, ale on i tak traktował ją w najlepszym razie jak młodszą siostrę.
Wszedł do sypialni, cicho zamknąwszy za sobą drzwi. Mógł przypuszczać, że Fabiana będzie kiepsko wyglądać, lecz gdy ją zobaczył, aż coś ścisnęło go w dołku. Alija zrobiła co mogła, wyszukała ciuchy w delikatnych pastelowych kolorach, żeby nie podkreślały bladości twarzy Fabiany, uczesała jej włosy i upięła w swobodny węzeł nad szyją, a na koniec nałożyła delikatny, dziewczęcy makijaż. Na wszelki wypadek pomalowała rzęsy brązowym, wodoodpornym tuszem, przewidując kolejne łzy, które co chwilę sączyły się z poczerwieniałych oczu jej ukochanej pani.
To nie pomogło. W trakcie tych zabiegów Fabiana siedziała niczym lalka, biernie się im poddając. Teraz było podobnie. Odpowiedziała na powitanie, nawet na moment jej twarz przybrała wyraz czegoś na kształt delikatnego uśmiechu, poprawiła się na fotelu i spuściła głowę. Nie mogła patrzeć na Karima. Próbowała jakoś się odciąć, zdystansować, ale nieznośny zapach, który roztaczał, drażnił jej nos i pobudzał wszystkie zmysły.
– Chciałem z tobą porozmawiać – oznajmił, starając się brzmieć pewnie i rzeczowo, ale i ciepło. Próbował zapamiętać lekcję, udzieloną przez doktor Benoit. – Poświęcisz mi chwilę?
– Tak.
– Powiedz, jak się czujesz?
– Dobrze.
– A czemu odmawiasz jedzenia? – zaczął drążyć, choć ledwie zadał to pytanie, a najchętniej palnąłby się w łeb. Przecież miał nie naciskać na nią, nie wywierać presji! Zbeształ się w duchu.
– Nie mam apetytu, ale jeśli to konieczne, od jutra...
– A dzisiaj? – przerwał jej spontanicznie i aż zacisnął pięści, myśląc, że jest kompletnym durniem, skoro nie potrafi nad sobą panować. – Przepraszam, że ci przerwałem.
– Nie szkodzi – odparła i popatrzyła na niego. Na jej twarzy malował się smętny uśmiech.
– To nie ma sensu! – warknął, zrywając się z miejsca. Przemierzył energicznie pokój wzdłuż i wszerz, wrócił żeby zabrać fotel i postawić go dokładnie naprzeciw fotela Fabiany. Usiadł, rozpiął guzik pod kołnierzykiem koszuli, bo miał wrażenie, że zaraz go udusi. Na moment przytknął do twarzy dłonie złożone jak do modlitwy. – Przepraszam. Nie powinienem był tak cię nastraszyć – powiedział.
– Nastraszyć? – spytała Fabiana, odruchowo ściskając nogi. Objęła się ramionami, cicho zatrzeszczało oparcie, bo gdyby mogła, wtopiłaby się w nie całą sobą.
– Tak, nastraszyć. Ta chłosta to był blef. – Postanowił iść w zaparte. Zresztą nic innego nie przyszło mu do głowy. – Chciałem cię tylko nastraszyć. Uwierz. – Karim przyłożył pięść do serca.
– Udało ci się – odparła, odwracając wzrok, żeby choć na moment nie widzieć jego twarzy, pochmurnego spojrzenia, marsa na czole i drgającego mięśnia na dole policzka. Paradoksalnie, to wszystko sprawiało, że zdał się jej przystojny, męski i emanujący zwierzęcym magnetyzmem.
– Nie uderzyłbym cię. Ani ja, ani nikt inny. Nie pod moim dachem. Wierzysz mi? – zapytał, a gdy nie odpowiedziała, nachylił się i położył dłoń na jednym z jej kolan. – Fabiane, wierzysz mi?
– Po co ci moja wiara? – odparła w końcu, nadal patrząc gdzieś, w bliżej nieokreślonym kierunku i myśląc, że dłoń Karima zaraz wypali dziurę w jej nodze. Choć oddzielona tkaniną spodni, parzyła niczym żywy ogień, ale Fabianie brakowało odwagi, by ją strącić.
– Gdy miałem osiem lat – zaczął Karim – przeprowadziłem się z matką i młodszym bratem do stryja. Zamieszkaliśmy w Paryżu, w dzielnicy, w której mieszkało sporo takich jak my. Mieszkanie stryja graniczyło przez ścianę z mieszkaniem Pakistańczyka, niejakiego Abdula Zardariego. Abdul miał sześć córek i młodą żonę. Bił je przy każdej okazji – powiedział, starając się panować nad głosem. – Bił je gdy miał powód i gdy nie miał. Dostawało się im za wszystko i wszystkim: ręką, pięścią, kablem od żelazka, skórzanym pasem, kijem. Przyjaźniłem się z jedną z tych dziewczynek. Miała tyle lat, co ja. Wołali na nią Ibtisam. To znaczy po arabsku „uśmiech”.
– Uśmiech? – Przeniosła wzrok na Karima, bo przypomniało się jej słowa Aliji o znaczeniu jego imienia.
– Tak, uśmiech – potwierdził i zamilkł, a przez jego twarz przebiegł skurcz bólu, gdy przypomniał sobie, jak zatykał uszy i dociskał do nich poduszkę, żeby nie słyszeć krzyków docierających zza ściany. Wybrzmiewały w jego głowie jeszcze długo po tym, jak opuścił dom stryja i wyjechał w świat. – Lubiłem ją. Czasami żartowała, że kiedyś będę jej mężem. Gdy skończyła dwanaście lat, znaleziono ją w toalecie restauracji ojca. Sprzątała tam. Wypiła butelkę płynu do czyszczenia sanitariatów.
– Przykro mi... – powiedziała Fabiana z autentycznym smutkiem. Na moment przytknęła dłoń do ust, ale to nie pomogło powstrzymać łez. Zaczęły nieśmiało spływać po policzkach. – Bardzo mi przykro – powtórzyła.
– Nie płacz – powiedział. Podał jej ze stolika pudełko z chusteczkami. – Postanowiłem wtedy, przysiągłem sobie, że nigdy, przenigdy – podkreślił z mocą – nie podniosę ręki na kobietę. Teraz rozumiesz? Wierzysz mi?
– Czasami... nie wiem, w co wierzyć i komu – wyznała, ocierając twarz.
– Nie chodzi o mnie? – zapytał, kiwając głową. – Tęsknisz za nim? Stąd te łzy? – Popatrzył w jej oczy.
– Za kim? – Uniosła brwi, nie wiedząc kogo ma na myśli.
– Za Tymonem. To chyba oczywiste.
– Ach... – Potrząsnęła głową. – Nie, nie tęsknię za nim. Dziwne, prawda?
– Mam być szczery? – Karim zmarszczył czoło. – Jak można tęsknić za żałosnym facecikiem, który cię pobił i zgwałcił?
– Skąd o tym wiesz? – Fabiana od razu się usztywniła. Zerknęła na dłoń Karima, nadal spoczywającą na jej kolanie. Od razu ją zabrał.
– O gwałcie? – spytał.
– Tak. Tymon wam powiedział? Nie wierzę.
– W waszym mieszkaniu był podsłuch – wyznał szczerze.
– Podsłuch? – Fabiana złapała się za czoło i z niedowierzaniem pokręciła głową. Nie sądziła, że jeszcze ktoś uczestniczył w tych dramatycznych momentach jej życia. Siniaki już dawno zniknęły, pęknięcie na dolnej wardze zagoiło się bez śladu, ale w sercu została blizna. Miała tam być do końca. – Po co ten podsłuch?
– Dla twojego bezpieczeństwa.
– Niewiarygodne. – Prychnęła pod nosem, czując że to wszystko, to jakiś absurd.
– Dlaczego nie zgłosiłaś się na policję?
– Zgłosiłam – zaoponowała, chcąc sprawdzić ile jeszcze wie Karim.
– Poszłaś na policję, ale nie wniosłaś oskarżenia, nie byłaś u lekarza, nie zrobiłaś obdukcji, nie próbowałaś szukać pomocy psychologa – wymieniał, wystawiając kolejne palce. – Wzięłaś na siebie jego winę i jego wstyd. Wytłumacz, dlaczego mu podarowałaś? – Nieznacznie podniósł głos, bo znów przypomniał sobie, jaką bezsilność czuł odsłuchując nagranie z tej nocy i jak bardzo chciał dorwać w swoje ręce tego człowieka i nauczyć go szacunku do kobiet.
– Nie wiem. – Stropiła się Fabiana. – Może...
– Może co? – ponaglił, bo zamilkła i uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– Może już go nie kochałam? Dlatego?
– Nie rozumiem. – Karim zmarszczył czoło.
– Gdyby mi zależało... – przerwała, nie wiedząc jak ma przekazać to, co kłębiło się w jej sercu i głowie. – Gdy nam na kimś zależy, chcemy, żeby ten człowiek był dobry. Żeby nas nie krzywdził. Przestało mi na nim zależeć, nie pragnęłam zemsty, odwetu, chciałam żeby zniknął z mojego życia. Tylko tyle. – Popatrzyła na niego.
– To skąd troska o niego? Strach, że coś mu zrobiliśmy? – Karim nieufnie przymrużył oczy.
– Martwiłam się, bo... – Fabiana wzruszyła ramionami. – Wiem, to nie ma sensu – przyznała, przesuwając dłonią po tyle głowy. – Ostatnio nic nie ma sensu.
– Dlaczego?
– Nie wiem – odparła natychmiast.
– Wiesz. – „Ale nie chcesz powiedzieć”, dokończył w swojej głowie. – Chciałabyś, żeby poniósł karę?
– Karę? – Znów się spłoszyła, myśląc, jak mógłby postąpić Karim i jego ludzie.
– W dniu, w którym przestałem pilnować twojego byłego chłoptasia... – zaczął.
– Co z nim? – wykrztusiła, przerażona satysfakcją malującą się na twarzy Karima.
– Miał długi. Próbował się ratować wyprzedając jakieś rzeczy w lombardzie. On jest hazardzistą, ale to wiesz – chrząknął znacząco – słabym człowieczkiem szukającym podniet w swoim żałosnym życiu. Póki go pilnowaliśmy, zawsze ktoś zapobiegł rozrachunkom, przypadkiem znalazł się tam, gdzie Tymon i jego coraz bardziej niecierpliwi wierzyciele. Do czasu... – przeciągnął. 
– Chcesz powiedzieć, że... – Głos uwiązł jej w gardle.
– Żyje. Trochę go potarmosili. Już wyszedł ze szpitala i mieszka u rodziców. – Karim uśmiechnął się krzepiąco, myśląc o nauczce, jaką dostał ten głupi młodzieniec.
– Potarmosili? – powtórzyła Fabiana.
– Nie powinno cię to zajmować – uciął.
Nie zamierzał jej opowiadać, jak technicznie wyglądało doręczenie „wezwania do zapłaty”. Kilku poważnych panów, nie dysponujących nawet odrobiną poczucia humoru, spotkało się z dłużnikiem w przysłowiowej ciemnej uliczce. Przy pomocy kijów bejsbolowych bardzo umiejętnie zgruchotali mu obie kości goleniowe i poinformowali, że to dopiero początek, a koszty egzekucji doliczą do kwoty długu. Na szczęście kilka dni później ktoś skontaktował się z nimi, uregulował wszystko i dosyć dobitnie wyraził nadzieję, że już nie będą niepokoić tego młodego człowieka. 
– Mogę ci zaufać? – spytała Fabiana.
– Możesz mi ufać bardziej, niż jakiemukolwiek mężczyźnie w twoim życiu – odpowiedział powoli i z rozmysłem.
– Na pewno Tymon żyje i nic mu nie dolega?
– Nie powiedziałem, że jest zdrów jak ryba. – Karim przekrzywił głowę i uśmiechnął się znacząco. – Ale bez obaw, wyliże się z tego. Jest młody, zdrowy i głupi. Na szczęście to ostatnie nie ma wpływu na... – Chciał dopowiedzieć „zrastanie kości”, ale ugryzł się w język. – Swoją drogą, widzę, że się nieco ożywiłaś. – Zauważył bardzo ukontentowany, bo jego wysiłki nie poszły na marne. Jednak złośliwa staruszka, madame Benoit, miała świętą rację. Fabiana potrzebowała męskiego towarzystwa, nawet kogoś, kogo niekoniecznie darzyła sympatią.
– Ożywiłam? – powtórzyła zawstydzona Fabiana. Odwróciła spłonione spojrzenie i oparła je na stojącym na stole samowarze. Nagle poczuła pragnienie. Podniosła się i nalała trochę czaju do filiżanki. – Jestem niegościnna. Nie zaproponowałam ci herbaty. Chcesz? – Zerknęła na Karima.
– Chętnie.
W milczeniu wypili po filiżance gorącego i słodkiego jak ulepek czaju.
– Co byś powiedziała na piknik? – zapytał po chwili.
– Piknik.
– Tak. Jest ciepło, słonecznie...
– Karim... – Westchnęła ciężko.
– Jutro w południe – oznajmił. – Przyjdę po ciebie. Jeśli lubisz pływać, załóż strój...