Rozdział 5
Mogła śmiało
powiedzieć, że dosyć dobrze poznała rezydencję. Spacerowała, zaglądając to tu,
to tam. Kiedyś chciała policzyć sypialnie, ale jaki to miało sens? Żaden.
Połowa pokoi stała pusta, mimo to codziennie w nich sprzątano, ścierano kurze i
wietrzono. Czasami Fabiana zachodziła do biblioteki, żeby przynieść sobie
stamtąd jakieś książki. Nikt nie oponował, więc uznała że jej wolno. Często
słyszała rozmowy dobiegające z gabinetu Karima. Niestety najczęściej rozmawiał
po rosyjsku, zwłaszcza przez telefon, a stłumione dźwięki docierały do niej jak
przez mgłę.
Postanowiła to zmienić.
Zakradła się do niewielkiego pokoju, z jednej strony graniczącego ścianą z
biblioteką, a z drugiej z gabinetem. Przystawiła ucho do ściany i przestała
oddychać, żeby niczym nie zagłuszać dźwięków z gabinetu. To też się nie
sprawdziło, podobnie jak przystawienie wazoniku, żeby wzmocnić głośność
„przekazu”.
Bardzo ją to
zniechęciło, zwłaszcza, że zastała ją tam jedna z pokojówek. Wyraźnie się
speszyła, wyszła bez słowa, a nazajutrz ktoś zamknął ten pokój na klucz. Ale
Fabiana się nie poddawała. Rozważała nawet tak szalony pomysł, jak zakradnięcie
się bezpośrednio do gabinetu i ukrycie za grubymi zasłonami lub w jednej z
wielkich szaf, ale gdy pomyślała o realizacji tego planu i ewentualnych
konsekwencjach w razie wpadki, od razu jej przechodziło. Mimo to, węszyła,
podsłuchiwała i cały czas podsycała nadzieję, że kiedyś stąd ucieknie.
Dlatego prawie oszalała
ze szczęścia, gdy któregoś dnia kapryśny los pozwolił na wniknięcie w prywatny
świat Karima. Siedziała na małej ławeczce, tuż pod oknami biblioteki i enty raz
czytała „Mistrza i Małgorzatę”, gdy do jej uszu dotarły dwa męskie, nisko
brzmiące głosy. Od razu poznała Karima i Radika. Nastawiła czujnie słuch,
odwróciła się, żeby zlokalizować, skąd dochodzi rozmowa i...
Bingo.
Ktoś zostawił uchylone
okno w gabinecie. Fabiana zamknęła książkę i zbliżyła się do okna tak, żeby
nikt z wnętrza rezydencji nie mógł jej zauważyć. Nie zraziły ją nawet pnące
róże, które zarosły prawie całkiem wolną przestrzeń przy ścianie. „Zawsze mogę
powiedzieć, że chciałam zerwać kilka, bo tak pięknie pachną” – przygotowała w
myślach wymówkę. Stała i wytężała słuch, zamknąwszy uprzednio oczy, żeby
jeszcze lepiej skupić się na rozmowie. Intuicyjnie czuła, że to będzie coś
ważnego, co dotyczy właśnie jej.
Na początku nie mogła
zrozumieć o czym gadają Karim i Radik, ale wtedy usłyszała, jak „przydupas”
Karima, jak określała Radika, wyraźnie powiedział: Kapela. Aż ją zatchnęło z
wrażenia. Czuła, że chwila i pękną jej bębenki w uszach, tak długo
powstrzymywała oddech. Cichuteńko wypuściła powietrze i znów: chłonęła każde
słowo, dziękując Bogu i wszystkim, że rosyjski jest tak bardzo podobny do
polskiego. Nie znała znaczeń pojedynczych słów, ale główny sens rozmowy
docierał do niej bez trudu.
Nie zwracała uwagi na
to, że materiał jej sukienki z sekundy na sekundę ciemnieje pod pachami, a z
czoła na dekolt kapie pot. Podobnie zignorowała fakt, że ktoś może ją w końcu
zauważyć. W ostatniej chwili usłyszała kroki ogrodnika na wyżwirowanej ścieżce.
Było za późno na ucieczkę, więc zanurkowała w róże, kalecząc się kolcami i
zeschniętymi gałązkami i modląc o to, żeby nie zerknął w jej stronę.
– Dzięki... – Wzniosła
oczy do nieba, gdy stary Gaston minął ją, pogwizdując pod nosem jakąś francuską
piosenkę.
Odczekała chwilę, żeby
oddalił się na bezpieczną odległość i postanowiła wymknąć się z kryjówki. Nie
miała już po co w niej tkwić, zwłaszcza że Radik i Karim skończyli rozmowę. Zachowała
na tyle rozumu, żeby w jakiś sposób uzasadnić swój wygląd. Wylazła spomiędzy
krzewów, podbiegła pod murem na drugi koniec budynku. Akurat tutaj nie rosły
róże, ale za to pysznił się w słońcu gigantyczny aloes drzewiasty, wysoki na dwa
metry, albo i więcej. Brzegi długich niczym szable, częściowo zdrewniałych u
nasady liści, pokrywały rzędy kolców. „Trudno, przeżyję” – uznała, bojąc się,
że w innym miejscu może ją uchwycić któraś z kamer wiszących na budynku
rezydencji i wycelowanych na ogród. Spektakularnie „potknęła” się na
wypielęgnowanym i gładkim niczym stadionowa murawa, trawniku i wpadła w środek kolczastej
korony. Zamierzała głośno krzyknąć, żeby kręcący się niedaleko Gaston mógł ją
usłyszeć, ale akurat tego nie musiała planować. Wrzasnęła jak oparzona.
– Jak to się stało? –
ubolewał, pomagając jej wydostać się spomiędzy połamanych pędów krzewu. –
Panienko, a cóż to panienka robiła? Tak się wywrócić? – Załamywał ręce, widząc
podrapane do krwi nogi Fabiany i nie mogąc zrozumieć, dlaczego dziewczyna
wygląda, jakby godzinę tarzała się w krzakach.
– Och, nie wiem. –
Fabiana schyliła się, żeby otrzepać sukienkę z powbijanych kolców i innych
paprochów. Otarła kolana i zerknęła z uśmiechem na Gastona. – Nic się nie
stało, zaraz to sobie opatrzę. Zauważyłam... – zacięła się, bo chciała
powiedzieć, że to piękny motyl przysiadł na jednym z czerwonych kwiatostanów
aloesu, ale ugryzła się w język. Nie miała pojęcia, czy motyle lecą do tych
kwiatów. – Zobaczyłam jaszczurkę, siedziała na aloesie, była taka wielka,
chciałam podbiec, żeby ją lepiej zobaczyć no i bęc. – Uśmiechnęła się
niefrasobliwie.
– Bęc? – zapytał
Gaston. Zbliżył się do Fabiany i spomiędzy jej włosów wyjął mały różowy płatek.
– A to? – Pokazał jej znalezisko. Nie dowidział zbyt dobrze na słońcu, bo od
paru lat zmagał się z jaskrą. Tylko dlatego nie dostrzegł, jak Fabiana
natychmiast oblała się rumieńcem, takim od cebulek włosów aż do palców u stóp. –
Że też z panienki taki dzikus. Wskakiwać w kaktusy? Chan powinien zabrać
panienkę do dżungli amazońskiej – zażartował.
– Tam nikt nie dba o
rośliny. – Zaśmiała się nieco sztucznie. – Okropnie go połamałam – stwierdziła,
patrząc na aloes. Przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy.
– Niepodobna... –
westchnął Gaston. – Aloes odrośnie, zadrapania zejdą, ale na przyszłość radzę
uważać – mruknął, czując, że coś mu nie pasuje w tej całej sytuacji.
– Przepraszam. – Fabi
na wszelki wypadek potrzepała głową, jeszcze raz przeprosiła starego ogrodnika
za zamieszanie i popędziła do rezydencji.
Na paluszkach minęła
drzwi gabinetu Karima, modląc się, żeby w tym momencie nikt z niego nie
wyszedł. Uspokoiła się nieco dopiero pod chłodnym prysznicem. Umyła włosy, a na
kolano nakleiła mały plaster znaleziony w apteczce pod umywalką. Na wszelki
wypadek założyła długie spodnie i bluzkę z rękawami do łokci.
– Pięknie –
wymamrotała, zerkając do lustra. Policzki płonęły żywym ogniem, więc
zamaskowała czerwień korektorem i solidnie przypudrowała, bo za chwilę miała
się zjawić Alija z lunchem. – Pomyślisz o tym później – warknęła do siebie. –
Później. Rozumiesz?
Łatwiej powiedzieć niż
zrobić. Zachowała na tyle trzeźwości umysłu, żeby skrupulatnie wyjąć z sukienki
każdy nawet najmniejszy ślad po bliskim spotkaniu z różami. Wszystkie
kawałeczki gałązek, listki i kolce zgarnęła do ręki i owinięte papierem
toaletowym, wrzuciła do ubikacji. Dopiero teraz sukienka nadawała się do
wylądowania w koszu z brudną bielizną, codziennie opróżnianym przez jedną z
pokojówek.
– Wywróciłam się na
trawniku i wpadłam w sam środek tego wielkiego aloesu. Wyobrażasz sobie? –
mówiła do Aliji, czując jak na jej szyję wypełza zdradziecki rumieniec. Na
szczęście ją też wysmarowała obficie korektorem. – I to wszystko przez głupią
jaszczurkę. Ech... – Kręciła głową.
Alija powiedziała, że
powinna bardziej uważać, a potem Fabianie udało się sprowadzić rozmowę na
dobrze utartą ścieżkę, czyli gadki szmatki o celebrytach. Wkrótce, w pobliskim
Cannes miał się rozpocząć festiwal filmowy i Alija planowała, jak co roku, udać
się tam i złowić choć kilka autografów.
– Marzy mi się fotka i
podpis Leo Blacka[1].
I oczywiście selfie z nim. Znasz go? – pytała zaaferowana, patrząc na Fabianę,
która bez większego zaangażowania grzebała łyżką w zupie minestrone.
– Kojarzę.
– Uwielbiam go. – Alija
przyłożyła skrzyżowane dłonie do piersi. – Niestety, ma dziewczynę. Wiesz, że
to Polka? Jak ty? – uraczyła ją ciekawostką, która niezauważona wpadła do uszu
Fabiany i równie szybko zeń wypadła.
– Ciekawe, naprawdę? –
potaknęła, będąc myślami zupełnie gdzie indziej.
– Tak, ta dziewczyna
jest nawet ładna, ale w porównaniu do poprzedniej dziewczyny Blacka, wypada
dosyć słabo... – Alija ucieszona, że wreszcie znalazła słuchaczkę, zaczęła wykład
o brytyjskim aktorze i jego miłosnych podbojach.
Fabiana potakiwała, co
jakiś czas zadała pytanie i dziękując Bogu za gadulstwo Aliji, skończyła zupę.
– Położę się –
powiedziała. – Po tym upadku wszystko mnie boli.
– Jasne. – Alija
pogłaskała ją po głowie i wyszła, zabrawszy naczynia.
– Pomyślisz o tym
później – oświadczyła prawie bezgłośnie Fabiana, gdy została sama. – Później...
***
Próbowała zapomnieć o
tym, co usłyszała, a raczej podsłuchała, bo przecież słowa, które padły z ust
Karima i Radika nie miały nigdy trafić do jej uszu. Wahała się, czy powinna o
tym wspomnieć Aliji, lecz cóż ona mogła wiedzieć? A nawet gdyby Karim, lub
bardziej prawdopodobnie Radik, zdradzili coś Aliji, czy ta podzieliłaby się z
nią taką wiedzą? Fabiana potrząsnęła głową. To nie miało sensu i mogło
spowodować, że Alija przekazałaby wszystko Karimowi, gdy ten wróci z kolejnej
podróży, którą odbywał tylko w sobie znanym celu.
„Lepiej udawać, że nic
nie wiem” – uznała. Mimo upływających dni i usilnych prób zapomnienia o
sprawie, nie była w stanie usunąć z pamięci obojętnego tonu głosu Karima, gdy
mówił: „Temat tego gnojka uznaję za zamknięty”. Jak mogła to interpretować? Gdy
wyobrażała sobie, co mogli mu zrobić, robiło się jej słabo. Pisk przeszywał
uszy, a ciało oblewał lodowaty pot. „A może po prostu go uwolnili? Wypuścili
skądś, gdzie dotychczas go przetrzymywali? Zapłacili za milczenie? Może Tymek
żyje teraz jak król, a ja niepotrzebnie się martwię?” – dociekała.
Próbowała
racjonalizować sobie, że Karim nie jest patologicznym sadystą i oprawcą, bo
przecież na razie nic na to nie wskazywało. Ledwie uspokoiła zbyt szybko
tętniące serce, by po chwili gdzieś w tyle głowy usłyszeć uwagę Aliji: „Karim
nigdy nie skrzywdziłby żadnej kobiety i dziecka”. Więc jak to z nim jest? Kto
mógł czuć się bezpiecznie? Tylko kobiety i dzieci?
Snuła się po ogrodzie. Pozornie
wyglądało jakby podziwiała jego urok, ale zamiast cieszyć oczy coraz bujniejszą
roślinnością, Fabiana intensywnie rozmyślała. W jej głowie szalała prawdziwa burza.
Sprzeczne ze sobą wnioski doprowadzały ją do szaleństwa i odbierały tę nędzną
namiastkę spokoju i rutyny, którą wypracowała przez sześć tygodni przymusowego
pobytu w rezydencji na Cap Martin. Coraz częściej żałowała, że los pozwolił jej
poznać nowe fakty w sprawie Tymona. „Ech, mogłam tego nie słuchać. I tak nic
nie mogę zrobić” – frustrowała się bez końca.
Bezmyślnie poruszające
się stopy zawiodły ją do miejsca, gdzie parkowali przyjezdni pracownicy
rezydencji. Rzuciła wzrokiem na kilka samochodów i jej uwagę przykuł mały
fiacik 500. Stał na końcu parkingu i wesoło połyskiwał czerwienią dachu.
Fabiana podeszła bliżej i nagle zauważyła coś, co natychmiast spowodowało
szybsze bicie jej serca. Dyskretnie zajrzała do wnętrza auta przez opuszczoną
do połowy szybę. Na siedzeniu kierowcy leżał pęk kluczy. Od razu rozpoznała
pilota do samochodu i jeszcze drugie, podobne urządzenie.
„Czyżby to do bramy
wjazdowej?” – pomyślała, bezwiednie zagryzając do krwi dolną wargę. Rozejrzała
się wokół. Nikogo nie było w pobliżu, gdzieś zza tyłów rezydencji dobiegał ją
warkot piły spalinowej i stłumione pokrzykiwania. Przypomniała sobie, że Radik
wspominał jej i Aliji o przycinaniu kilku figowych drzew rosnących przy
zachodnim skrzydle rezydencji. „Będzie hałas” – uprzedził. Pewnie poszedł pomóc
Gastonowi, wszak ten był już emerytem i nie dysponował wystarczającą siłą i
energią. Wzięła głęboki wdech i odeszła od samochodu, który najpewniej należał
do Avril. Sugerowała to nie tylko marka i rozmiar auta, ale i kolorowa apaszka
leżąca na podszybiu. Fabiana była pewna, że kiedyś widziała ją na szyi
dziewczyny.
Powoli, spacerowym
krokiem dotarła w okolice bramy wjazdowej, żeby skonstatować, że nikogo nie ma
w małej budce strażniczej. Zacisnęła kciuki w duchu i znów „przypadkiem”
zawiodło ją na parking. Chwilę pokrążyła, czekając aż ślepy los postawi na jej
drodze kogoś, kto po prostu ją spłoszy i odwiedzie od pomysłu, który przed
chwilą nieśmiało zakiełkował w jej głowie.
Teraz nie mogła już tak
powiedzieć. Z upływem każdej kolejnej sekundy plan przybierał coraz
wyraźniejszy kształt. Wtórował mu wielki, gigantyczny wręcz wybuch nadziei, że Fabiana
stąd ucieknie. Nie bez powodu udało się jej podsłuchać Karima. To musiał być
znak! Ostatni raz rozejrzała się wokół, zerknęła na zegarek, żeby stwierdzić,
że do podwieczorka brakuje jeszcze dwóch godzin i podeszła do samochodu Avril.
Na moment jej serce zastygło, gdy szarpnęła za klamkę oczekując wzbudzenia
alarmu, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wsiadła, zapięła pasy i wzięła kilka
bardzo głębokich wdechów, bo z wrażenia kręciło się jej w głowie.
Już dawno nie
prowadziła samochodu, ale nigdy nie sprawiało jej to problemów. Egzamin na
prawo jazdy zdała za pierwszym podejściem. Przeżegnała się i uruchomiła silnik.
Natychmiast zamknęła wszystkie okna. „Jeśli ktoś mnie zobaczy, łatwiej uzna, że
to Avril”. Miały dosyć podobny kolor włosów, ale na wszelki wypadek szybko
zwinęła je w coś podobnego do koczka noszonego przez pomocnicę Sary i wepchnęła
za kołnierz sweterka. Wycofała powoli, starając się zrobić to płynnie i pewnie.
Żwirek, którym wysypano podjazd, cicho trzeszczał pod kołami. Fabiana dotarła
pod bramę wjazdową. Nacisnęła guzik drugiego pilota i przez trzy, ciągnące się
niczym wieczność sekundy czekała, aż drgnie wielka kuta brama.
– Jezu... dzięki! –
pisnęła, gdy jedno ze skrzydeł zaczęło skrywać się we wnętrzu muru.
Od razu przytknęła dłoń
do ust, myśląc, że jest kompletnie głupia. Z czego się cieszyła? Przecież to
nawet nie było przysłowiowe „B”. Gdy opuści posesję, wtedy może powiedzieć, że
uczyniła pierwszy krok do odzyskania wolności. Kwadrans później, nie wierząc we
własne szczęście, śmigała przez wąskie uliczki Cap Martin. Intuicyjnie
kierowała się na wschód, żeby dosyć szybko dotrzeć do drogi wiodącej do
Mentony. Stamtąd ruszyła dalej, do granicy z Włochami.
– Boże, dopomóż –
szeptała, zaciskając palce na kierownicy.
Stanęła w kolejce do
przejścia przez granicę; sznur samochodów za nią, podobny przed i po obu
stronach. Kolejki powoli przesuwały się w stronę następnego etapu wolności.
Nagle tuż przy bocznej szybie zauważyła motocyklistę. Pojawił się niczym duch. Prawie
udławiła się własnym sercem, spostrzegając, że to żandarm. Gapił się na nią.
Wykrzywiła twarz w grymasie, który mógł przypominać beztroski uśmiech.
Mężczyzna odpowiedział tym samym, choć z pewnością jego uśmiech nie był równie
sztuczny i okupiony nadludzkim wysiłkiem, żeby wyglądał naturalnie.
„A może to jakiś znak?
- pomyślała. - Może powinnam się zgłosić na policję? Gdy im wszystko opowiem,
na pewno mi pomogą. To nieważne, że ukradłam samochód, przecież to było w
samoobronie, wyższa konieczność, czy jak się to nazywa” - spekulowała
gorączkowo. Zdawała sobie sprawę, że bez kłopotów by się nie obyło. „Zatrzymają
mnie w areszcie zanim cała sytuacja się wyjaśni, ale ostatecznie odzyskam wolność”.
Kusiło ją, żeby dać znak żandarmowi, że chce z nim porozmawiać, lecz nic nie
zrobiła.
Ruszyli. Ten incydent
kosztował ją tyle nerwów i zdrowia, że zatrzymała samochód na najbliższym zjeździe
i wysiadła, żeby choć na chwilę pooddychać świeżym powietrzem.
- Myśl, dziewczyno... -
mruknęła do siebie. „Macki tej mafii sięgają wszędzie. Czy Tymek żyje? A jeśli
skończę, jak on? Karim na pewno się zemści, gdy zgłoszę to policji. A co z
Aliją? Ona też będzie miała kłopoty - rozważała w duchu za i przeciw. - Może Karim
mi podaruje, gdy po prostu wrócę do Polski? Zapomni o mnie?” - Co robić? -
Uderzyła kilka razy pięścią w czoło. Rozum podpowiadał, żeby poszukać
najbliższego posterunku żandarmerii, ale intuicja mówiła inaczej. I jeszcze ten
cichuteńki głosik, gdzieś na dnie serca...
Nagle podjęła decyzję,
wsiadła z powrotem i zajrzała do schowka po prawej stronie. Nie mogła uwierzyć
we własne szczęście.
– Bóg czuwa nade mną –
westchnęła z wdzięcznością, widząc wielki i wypchany po brzegi, damski portfel.
Szybko sprawdziła jego
zawartość. Niefrasobliwa Avril zostawiła jej niezłą sumkę. W głównej kieszonce
spoczywały banknoty o łącznej wartości czterystu euro, oprócz tego garść monet,
oczywiście dokumenty wozu, a nawet prawo jazdy. Do tego kilka kart kredytowych,
którymi przecież można płacić zbliżeniowo, choć akurat na to ostatnie Fabiana się
nie nastawiała. Była pewna, że natychmiast, gdy odkryją jej ucieczkę, Avril
zablokuje wszystkie karty, poza tym właśnie po nich mogli ją łatwo namierzyć.
Gnała tak szybko jak
pozwalały na to znaki, kierując się konsekwentnie na wschód i myśląc, co będzie
lepsze: czy jechać bez przystanków, czy może lepiej zmylić pościg i ukryć się
gdzieś na kilka dni? „Będą szukać samochodu!” – pomyślała, żeby za moment
rozważać: „A może jednak skierować się do najbliższego posterunku? Albo dotrzeć
do jakiegoś dużego miasta i tam poszukać pomocy?” Miała tyle możliwości. Za
dużo. W chaosie, który panował w jej głowie, próżno by szukać logicznych
wniosków.
Co chwilę zauważała
tablice z drogowskazami, które kusiły, żeby zjechać na główną trasę wiodącą do
Genuy. Nie miała pojęcia, gdzie leży to miasto. Zawsze była słaba z geografii,
zresztą co ją obchodziła jakaś Genua? Intuicyjnie uznała, że lepsza będzie droga
prowadząca przy linii morza. Widok połyskującej w słońcu wody działał kojąco.
Emocje już nieco opadły
i nagle Fabiana poczuła się bardzo zmęczona, na dodatek głód dał znać o sobie
głośnym burczeniem żołądka. Wiedziała, że nie powinna się zatrzymywać, ale co
gdy zasłabnie z głodu, zmęczenia i stresu? Niechętnie, ale wjechała do Savony,
pierwszego miasta, które nawinęło się pod koła. Parkując przy porcie myślała,
co dalej? Czy zatrzymać się tu na noc i przespać w samochodzie, a może wynająć
pokój w jakimś niedrogim hoteliku? Szkoda jej było pieniędzy, ale spać w aucie?
To też nie do końca jej odpowiadało. Nie ze względu na niewygodę, bała się, że
ktoś ją zauważy i narobi sobie problemów.
Fabiana zerknęła na
zegarek: dochodziła ósma. Żeby nie nosić przy sobie tylu rzeczy, odpięła od
kółka pilota od samochodu, a z portfela wyjęła pięćdziesiąt euro. Zamknęła wóz
i skierowała się do centrum. Szybko trafiła na jakąś restaurację i zamówiła
dwie pizze. Jedną zjadła od razu, a drugą zapobiegawczo zabrała ze sobą. Wolała
nie zatrzymywać się zbyt często, tylko wtedy gdy będzie to absolutnie
konieczne. Na szczęście co do tankowania, bak fiacika Avril jeszcze był pełny. Rzuciła
pudełko z pizzą na tylne siedzenie i odpaliła silnik. Nagle dotarło do niej, że
chyba nie da rady, musi choć na chwilę odpocząć, uciąć sobie drzemkę albo pójść
nad morze, ochlapać twarz wodą i dostarczyć spracowanemu mózgowi odrobinę
tlenu.
Zamknęła samochód i
poszła na spacer. Szła na zachód, wzdłuż plaży i pocierała co jakiś czas
zziębnięte ramiona, bo zapadł zmierzch i zrobiło się znacznie chłodniej, niż było
przed kilkoma godzinami. Zerknęła za siebie, żeby skonstatować, że za bardzo
oddaliła się od parkingu, wiec poszukała wzrokiem jakiegoś miejsca, gdzie
mogłaby usiąść na chwilę i dać sobie kwadrans na wyciszenie. Przycupnęła na
ławeczce. Fale cicho pluskały o brzeg, gdzieś na horyzoncie migotały światełka
palące się na jachtach, a Fabiana czuła się samotna i słaba, jak nigdy
wcześniej. Starała się nie myśleć o tym, co zostawiła za sobą, o Aliji i innych
ludziach, którzy na pewno srogo zapłacą za to, że pozwolili jej uciec.
Żałowała, że Alija poniesie konsekwencje, ale czy miała jakiś wybór? Gdzieś
głęboko w sercu odzywał się głosik, mówiący: „Zbyt łatwo ci poszło, to się nie
uda”, usilnie próbowała go zignorować. Niestety wybrzmiewał coraz głośniej i
głośniej, sprawiając jej ból i powodując, że dłonie drżały, a w gardle rosła
klucha strachu.
– Boże, pomóż mi –
jęknęła płaczliwie. – Niech będzie tak, żeby było...
Zamilkła. Jak miało być
dobrze? Nie widziała takiej możliwości. Bała się przyszłości, obojętnie, czy
miała oznaczać dalszą niewolę u Karima, czy też powrót do Warszawy i zmierzenie
się z tym, co na nią czekało, a raczej nie czekało, bo przecież do starego
życia już wrócić nie mogła. Z niego pozostały jedynie przyjaciółki, którym nie potrafiłaby
zdradzić prawdy. A co z Tymonem? Nawet nie chciała o tym myśleć. Już chyba
przestała go kochać i zdumiewał ją ten fakt, bo oznaczał, że ich miłość i
związek nie były wiele warte. Tak szybko wypaliła się iskra uczucia. Błysła i
zgasła. Może zabrakło paliwa, a może od początku tylko Fabiana podsycała ogień
coraz słabiej tlący się w ich sercach?
– Już za późno... –
westchnęła do siebie, myśląc, że ten czas, kiedy mieszkała, żyła i kochała Tymona,
już nigdy nie wróci, nawet (na co miała ogromną nadzieję) gdy Tymon żyje i jest
zupełnie zdrów.
Nagle usłyszała jakiś
nieokreślony dźwięk, ciche kroki i pomruk rozmowy. Dopiero po sekundzie
spostrzegła, że pochodzą od dwóch mężczyzn, idących w jej kierunku. Zmierzali
od strony parkingu, więc w pewnym sensie odcięli jej drogę odwrotu. Od razu jej
serce zerwało się do galopu, a żyły wypełniła adrenalina. Dwaj osobnicy
zbliżali się nieubłaganie, a z każdym metrem jej obawy, że nie spotka ją z ich
strony nic dobrego, rosły. Wstała i udając, że nie zwraca na nich uwagi wyszła
im naprzeciw. Odetchnęła z ulgą, gdy minęła czarnoskórych młodzieńców. W
dobiegającym z dala świetle portowych latarni zdążyła zauważyć, że mogli mieć
nie więcej lat niż ona i byli dosyć solidnie zbudowani i wysocy. Na szczęście
ich ciuchy nie wskazywały, że to jakieś szemrane postacie. Ot, dwójka facetów
spacerująca przez port późnym wieczorem.
– Przestań w każdym
człowieku widzieć zboczeńca lub porywacza, bo oszalejesz – wymamrotała cicho do
siebie i jeszcze mocniej objęła się ramionami.
Nie uszła więcej niż
dziesięć metrów, gdy usłyszała wyraźnie, że ktoś za nią idzie. Odwróciła się i nagle
życie stanęło jej przed oczami. Nie zdawała sobie sprawy, że Adil i Raad, dwaj młodzi
Marokańczycy, którzy od paru miesięcy pracowali na jednej z budów w pobliskiej
miejscowości Varazze, postanowili jednak zaczepić tę piękną, jasnowłosą
dziewczynę, którą zauważyli już w restauracji. Samotnie przechadzała się po
plaży przy porcie, jakby na nich czekała... Zawrócili więc i poszli za nią,
starając się robić to na tyle cicho i szybko, żeby dogonić ją jeszcze z dala od
parkingu. I ludzi.
– Dobry wieczór –
zagadnął Adil i zapobiegawczo stanął tak, żeby odciąć Fabianie jakąkolwiek
możliwość ucieczki. – Co taka piękna dziewczyna robi tutaj sama? – zapytał po
angielsku, prześlizgując się wzrokiem po jej ciele. Stwierdził, że na pewno nie
ma przy sobie żadnej torebki i raczej nie dysponuje telefonem komórkowym, bo
żadna z kieszeni dżinsów nie wskazywała na to. – Mówisz po angielsku? – dodał
po chwili. – A może po francusku, ślicznotko? – dociekał.
– Mówię po francusku –
odparła w końcu w tym języku. – Przepraszam, ale się spieszę – powiedziała i ominąwszy
Adila, ruszyła w stronę parkingu, przeklinając w duchu swój los i głupotę, a
dokładnie kompletny brak ostrożności.
– Hej, poczekaj! –
krzyknął Raad. Dogonił ją w dwie sekundy, złapał za rękę i uśmiechnął się
zawadiacko. – Co tak uciekasz? – zarżał. Zęby błysnęły oślepiającą bielą. –
Przecież cię nie zjemy.
– Płochliwa jesteś –
skomentował Adil i wyciągnął dłoń, żeby odgarnąć niesforny kosmyk włosów z
twarzy Fabiany.
– Puść mnie –
powiedziała, patrząc na długie palce Raada, obejmujące prawie całe jej ramię. –
Proszę, puść mnie...
– Przecież cię nie
trzymam. – Zaśmiał się i wyprostował palce, ale co z tego, skoro od razu Adil
złapał ją za drugą rękę.
– Dajcie mi spokój.
Naprawdę się spieszę, mąż na mnie czeka. – Zmieniła ton z błagalnego na taki,
który z założenia miał brzmieć groźnie i stanowczo, ale zdradzały ją szczękanie
zębów i łzy, które zapiekły pod powiekami.
– Mąż? – Raad
przekrzywił głowę. – Nie widzieliśmy nikogo w twoim czerwonym fiaciku, mała
Francuzeczko z dziwnym akcentem. Chyba, że to nie twój samochodzik. Sprawdźmy,
co masz w kieszonce... – mruknął lubieżnie i mrugnął porozumiewawczo do kumpla.
Ten od razu jedną ręką obłapił Fabianę w pół, a drugą przytknął do jej ust,
przewidując, że zacznie krzyczeć.
– Co my tu mamy? –
powiedział Raad, wyciągając z kieszeni garść monet i pilota od samochodu. – A
jednak... – mruknął z satysfakcją. – Fiat pięćset na francuskich blachach.
Niestety, męża w nim brak – skwitował, machając pilotem przed oczami Fabiany.
– A może jest w
bagażniku? – zażartował Adil.
– Pod warunkiem, że to jakiś
karzeł? – Raad aż się zgiął, tak go rozbawiła wymiana słów z kumplem. Tym
bardziej to było śmieszne, że słuchała jej absolutnie przerażona właścicielka
samochodu.
– A może pójdziemy
gdzieś o tym pogadać? Co ty na to, Francuzeczko? – Adil na moment odsłonił usta
ofiary, ale prawie od razu z powrotem mocno docisnął dłoń, bo poczuł głęboki
wdech, który wzięła Fabiana.
– Dobra, koniec tego
pieprzenia – oznajmił Raad.
– Raczej początek... – odparł drugi Marokańczyk.
Jeszcze zanim
postanowili pójść za Fabianą, odkryli, że niedaleko stąd znajduje się porzucony
barak, z którego już dawno nikt nie korzystał. Tam zamierzali zawlec swoją
pannę do towarzystwa. Już kiedyś udała im się podobna akcja, ale wtedy
zgwałcili jakąś tutejszą dziewczynę. Darowali jej życie, bo gdy wyprowadzali ją
z nocnego klubu, była dosyć mocno pijana. Na dodatek dysponowali wtedy pigułką
gwałtu.
Dzisiaj...
Dzisiaj stawką była ich
wolność versus życie tej małej rudoblond ślicznotki. Wynik rozgrywki? W nikim z
tej trójki nie budził nawet cienia wątpliwości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz