Rozdział 7
Minęło kilka dni i
wszystko wróciło do normy, o ile można było nazywać normą to, że Fabiana wprost
umierała z nudów. „Oszaleję z tej bezczynności” – myślała poirytowana, że jest
niczym perski kot, o którego się dba, pielęgnuje i pilnuje, żeby nie uciekł. Podejmowano
za nią decyzje, a ona czuła się z tym coraz gorzej. Nawet aparat telefoniczny
zniknął. Alija przekazała: „Nie skorzystałaś z niego ani raz, więc Chan
powiedział, że jest zbędny”. Odparła: „Może potrzebowałam trochę czasu do
namysłu?”, ale nic to nie dało. Poszła do Karima i poprosiła o zwrot. Usłyszała
to samo. Szansa na kontakt z mamą przepadła. Przynajmniej na razie.
Mogła wziąć na nim
odwet, bo on też o coś poprosił. Kilka razy zapraszał ją do siebie, żeby
wspólnie zjeść a to kolację, a to lunch. Konsekwentnie odmawiała, tłumacząc się
złym samopoczuciem i pełna satysfakcji, że wkurza go jej upór. Musiała
przyznać, że to ją bawiło. Tym bardziej, że Karim nie potrafił obojętnie
reagować na jej odmowy. Próbował zachować kamienną twarz, ale zdradzała go
mimika, bezwiedne zmarszczenie czoła, zaciśnięte szczęki czy drgający mięsień na
policzku. W końcu przestał wysuwać kolejne propozycje i gdy przebywał w
rezydencji, jadł sam lub w towarzystwie Radika.
Niestety złamał swoje
postanowienie i gdy dotarły do niego informacje o wyjątkowo udanym
przedsięwzięciu, wysłał Radika, żeby ten zaprosił Fabianę na uroczystą kolację,
która przy okazji miała być nagrodą dla wiernego pracownika. Radik doskonale
zastępował Chana podczas jego licznych wyjazdów. Dostał w ramach premii złoty
zegarek, ale nic tak nie cieszy podwładnego, jak porządna biba z dowódcą.
Ojciec dobrze wyszkolił Karima. Zawsze powtarzał: „Gdy trzeba, surowo karcę
moich żołnierzy, ale i nagradzam. Nie skąpię pochwał i nagród. Muszą wiedzieć,
kto rządzi, więc nie toleruję nieposłuszeństwa, przywódczych zapędów i zbyt
dużej autonomii. Mają pełną michę, dbam o nich, żywię, wyciągam z kłopotów, opłacam
policję, świadków i adwokatów, a gdy coś się stanie, zatroszczę się o ich
rodziny. Dobry Chan nigdy nie zostawia swoich ludzi na pastwę losu. Gdy raz
stracisz ich zaufanie, nigdy nie odzyskasz. To samo działa w drugą stronę. Moi
ludzie zdradzają tylko raz.” Te słowa głęboko się wyryły w jego pamięci,
zwłaszcza, że parę miesięcy później, ojciec zmarł pokonany nagłym i
niespodziewanym wylewem.
„Ostatnia szansa” –
pomyślał Karim, czekając na odpowiedź Fabiany.
– Nie warto trwonić
czasu i uwagi na tę gęś – stwierdził Radik po powrocie. Nie lubił Fabiany,
drażniła go i irytowała, ale starał się tego nie okazywać. Czuł, że Karimowi
mogłoby się to nie spodobać. – Zadzwonię do madame Yvette... – zaproponował z
lisim uśmieszkiem.
– Zadzwoń – potaknął po
namyśle Karim. – Niech przyśle jakieś hałaśliwe niewiasty.
– Hałaśliwe? – Zdziwił
się Radik.
– Uhm. Towarzyskie i
wesołe. Zabawimy się.
Dziewczyny rzeczywiście
okazały się wyjątkowo rozrywkowe. Wprawdzie obaj panowie uchylali się od picia
alkoholu, ale im nie żałowali. Zakontraktowano je na całą noc, więc Jess i
Cass, czyli Jessica i Cassandra, obie z Białorusi, dosyć szybko popłynęły na
fali whisky. Piszczały i kwiczały, aż trzeszczało w uszach. W pewnym momencie
Karim ledwie powstrzymał chęć, by wywalić je za bramę; tylko ze względu na
Radika to znosił.
Zamówił catering, ale
nie miał ochoty na wykwintne żarcie. Cały wieczór popijał kumys i zagryzał go
baranimi żeberkami oraz doskonałym chlebem, przygotowanym przez Sarę. Chciało
mu się spać, ale jak mógłby zepsuć zabawę Radikowi i reszcie chłopaków, którzy
dołączyli do nich po zejściu ze swojej zmiany. Rachat jak zwykle śpiewał i
przygrywał sobie do wtóru, a Rusłan porwał do tańca Cassandrę, czyli Tatianę i
razem hulali na środku jadalni, obijając się co chwilę o krzesła. Jako jedyny,
pił razem z panienkami, bo jego po macoszemu traktowane wyznanie, czyli
prawosławie, „pozwalało” na picie wódki i whisky.
O północy impreza
przeniosła się do ogrodu, a uradowana zyskami madame Yvette podesłała posiłki,
czyli kolejne dwie dziewczyny. Wrzaskom i piskom nie było końca. Niosły się po
Cap Martin wraz z głośną muzyką, puszczoną na cały regulator w samochodzie
Rachata. Podjechał swoim SUV-em i stanął na środku trawnika za rezydencją. Otworzył
wszystkie drzwi, zapalił wewnątrz oświetlenie i włączył muzykę. Gigantyczne
kolumny wypełniły ciepłe majowe powietrze jeszcze gorętszymi rytmami radia
Vitamine.
Fabiana przeklinała tę
noc. Wierciła się w łóżku, nie mogąc zasnąć. Hałas docierał, mimo zamkniętych
szczelnie okien i drzwi. W końcu nie wytrzymała, założyła szlafrok, ciepłe
skarpetki i wyszła na taras, wściekła niczym osa. Z niesmakiem patrzyła na
scenki rozgrywające się pod jej oknami. Choć nie chciała tego przed sobą
przyznać, wypatrywała Karima. Niestety, nie mogła go dostrzec. Za to bez
problemów podziwiała wyczyny Radika. Zawlókł jakąś dziewczynę w zarośla po
prawej stronie trawnika, a parę minut później jego towarzyszka wybiegła stamtąd
z piskiem; naga jak ją Pan Bóg stworzył. Minęła sekunda i pojawił się Radik.
Trzymał kurczowo opadające spodnie i darł się wniebogłosy, że i tak ją złapie.
I porządnie wygrzmoci. „Nie bój się złotko, dogodzę ci, że do końca życia nie
zapomnisz! To będzie prawdziwe trzęsienie ziemi!” – wydzierał się, tworząc
skomplikowane struktury lingwistyczne z francuskich i rosyjskich słów.
– Boże, co za... – Fabiana
pokręciła głową, bo brakło jej słów na takie prostactwo.
Nagle spostrzegła
Karima. Stał zaraz przy samochodzie Rachata i obściskiwał się z jakąś wysoką
długowłosą blondynką. Jego prawa ręka wędrowała po jej biodrze, aż wsunęła się
pod obcisły biały top.
– Dziwkarz – fuknęła
Fabiana, ale zamiast wrócić do sypialni, stała niczym zahipnotyzowana,
wlepiając wzrok wyłącznie w Karima i jego towarzyszkę i nie bacząc na to, że
każdy uczestnik ogrodowego party mógł ją łatwo dostrzec na tle rozświetlonych
okien sypialni.
Karim podniósł
dziewczynę i usadził na masce samochodu. Musiał przyznać, że na początku kolacji
nie miał ochoty na żadne miłosne igraszki, ale zmienił zdanie widząc Sandrine.
Ta jak na skrzydłach przyleciała do rezydencji Kasymowa. Liczyła na powtórkę
tego, co zdarzyło się przy jej pierwszej wizycie w tym miejscu. Ku jej radości
wszystko wskazywało na to, że dzisiaj w nocy będzie równie gorąco i namiętnie.
Wygięła się do tyłu,
czując palce Karima ściskające brodawkę piersi. Jej długie, wypielęgnowane
włosy omiotły lśniącą powierzchnię maski samochodu. Jęknęła z rozkoszy, gdy
dłoń Kasymowa przewędrowała na drugą półkulę, żeby ją również dopieścić.
Zamknęła oczy i oddała się przyjemności, ale przeszkadzały jej piski koleżanek
i pokrzykiwania pozostałych uczestników zabawy. Podniosła powieki, przywarła do
Karima i nachyliła się, żeby szepnąć mu do ucha:
– Chodźmy stąd, bo ktoś
nas obserwuje...
– Nie zwracaj na nich
uwagi – mruknął niczym niezrażony Karim. Nie dbał o to, co pomyślą o nim jego
kamraci.
– Mam na myśli tę Julię
z balkonu – szepnęła Sandrine i dyskretnie wskazała brodą w kierunku tarasu, na
którym stała Fabiana.
– Julię? – Karim
parsknął pod nosem na to porównanie. Obejrzał się za siebie, a na jego twarzy
zakwitł tryumfalny uśmieszek, gdy zauważył nagłą rejteradę nieznośnej panny
Czekaj. – Masz rację, w mojej sypialni jest znacznie milej – powiedział,
zdejmując Sandrine z maski auta.
Objęci w pasie,
przeszli do rezydencji. Karim wziął Sandrine na ręce i szybko pokonał schody.
Jego głośne kroki dudniły na stopniach, by nieco ścichnąć gdy dotarł do
korytarza, wyłożonego grubym, miękkim chodnikiem. Gwałtownym kopnięciem
otworzył drzwi, rzucił piszczącą Sandrine na łóżko, zdarł z niej puszyste
różowe bolerko i zawiesił na klamce, oczywiście od zewnątrz, dając tym znak
służbie: „Chan nie życzy sobie żadnych intruzów”.
– Tęskniłam za tobą –
mruknęła Sandrine jak kotka, kiedy stanął u szczytu łóżka i zamaszystym ruchem
zdjął z siebie czarną koszulkę. – Z takim facetem jak ty, mogłabym wziąć ślub. Nawet
z intercyzą – dodała, chichocząc, bo Karim zwalił się swoim nagim i masywnym
ciałem obok niej i od razu przeszedł do rzeczy.
Dzisiaj był znacznie mniej
czuły, niż kiedyś. Przynajmniej na początku igraszek. Bez pardonu rozerwał jej
krótki topik, ten sam los spotkał mocno wycięte majteczki. Dobrze, że Sandrine
zdążyła ocalić spódniczkę. Nie chciała wracać na golasa do madame Yvette, mimo
że już kilka razy zdarzyło się jej zakończyć pracę bez pełnego kompletu
ciuchów, a szefowa nigdy nie miała o to pretensji.
– Ależ zgrabna z ciebie
suczka... – jęknął, obracając ją na brzuch. Przez moment podziwiał gładkość
skóry Sandrine, wydatne wcięcie w talii, wyraźnie odstające kostki kręgosłupa i
dwie dolinki nad szczytami idealnie krągłych pośladków. – Klęknij – polecił, a
gdy spełniła jego życzenie, popchnął ją lekko, żeby wyeksponowała mocno wypięty
tyłeczek.
Chwycił ją mocno w
talii, a wskazujący palec drugiej ręki docisnął do miejsca u nasady włosów nad
karkiem. Przeciągał nim powoli. Opuszka przeskakiwała to w górę, to w dół,
wędrując po kręgach i dołkach między nimi. Dotarła do szczeliny między jędrnymi
pośladkami, prześlizgnęła się przez nią, by trafić w najczulsze miejsce,
wypełnione po brzegi gorącymi sokami Sandrine.
– O tak... – jęknęła.
Karim obrócił dłoń,
chcąc lepiej pieścić dziewczynę. Przesuwał palcem po coraz bardziej wysuniętej
grudce łechtaczki, sam czując, że jest równie spragniony. Na moment przerwał
pieszczoty, sięgnął do szufladki szafki po gumkę, a paręnaście sekund później z
ulgą i rozkoszą zanurzył penisa w mokrym wnętrzu waginy. Kobiece jęki jeszcze
bardziej go nakręcały, dociskał biodra Sandrine i odpychał, wypełniając ją
gwałtownie swoją męskością. Gdy pierwsze skurcze rozkoszy szarpnęły jej ciałem,
zadrżał czując zbliżające się spełnienie. Odchylił głowę do tyłu i zawtórował
jękom, a jego głos zabrzmiał niskim, głębokim tembrem, aż im obojga zawibrowało
w płucach.
– O tak, za ciebie
mogłabym wyjść, nawet teraz... – wyrzęziła Sandrine. Brakowało jej oddechu, a
serce biło tak szybko, że dławiło w piersiach. – Jesteś absolutnie najlepszy –
westchnęła, zsuwając biodra.
Karim padł obok niej i
przez dłuższą chwilę dochodził do siebie. Nie miał pojęcia, co dzisiaj go tak
nakręciło. Przecież nie podopieczna madame Yvette, która choć wyjątkowo hojnie
obdarowana przez naturę, nie tylko urodą i zgrabną, szczupłą sylwetką, ale i
miłym obejściem, była tylko panienką do towarzystwa. Obrócił głowę i popatrzył
na nią spod przymrużonej powieki, żeby jeszcze raz spróbować dojść, na czym polegał
fenomen tego przyciągania.
Zdawał sobie sprawę, że
jest nieco podobna do Viviane, ale tylko trochę. Zresztą według niego wszystkie
Słowianki wyglądały podobnie, tak samo jak każdemu Niemcowi, który pojechał na
erotyczny urlop i poznawał coraz to nowe tajlandzkie prostytutki, zdawało się,
że to klony. Ciężko zauważyć drobne różnice w urodzie kobiet innej rasy. Karim
nie stanowił wyjątku. Mimo to czuł, że coś jeszcze dzisiaj go napędzało, jakiś
dodatkowy bodziec, powodujący nieznośny ból w dole brzucha i niezaspokojony
głód dotyku.
Zagarnął kochankę ramieniem
i przyciągnął do siebie, a drugą ręką zdjął zwisającą z napletka, zużytą
prezerwatywę.
– Zajmij się nim –
polecił, czując, że znów jest gotowy.
Sandrine przyklęknęła
nad penisem Karima i objęła go ustami. Potrafiła umiejętnie pieścić klientów,
ale tym razem przykładała się jeszcze bardziej. Jej język wił się wokół
najczulszych miejsc, drażnił je i sprawiał, że oddech mężczyzny przyspieszał z
sekundy na sekundę. Karim chwycił ją za włosy i lekko docisnął głowę, żeby
jeszcze głębiej zanurzyć się w ustach Sandrine. Nie był brutalny, czego nie
znosiła u klientów, kierował się żądzą, dlatego trzymał ją za włosy i nadawał
tempo i głębokość pieszczotom.
– Tak, właśnie tak... –
stęknął, gdy zaczęła umiejętnie ssać końcówkę penisa. Co jakiś czas
przejeżdżała po nim zębami, uważając, żeby nie sprawić bólu Karimowi. – Jeszcze
trochę... – wychrypiał, czując nadciągającą falę spełnienia. – Tak...
Szybko zasnął po drugim
orgazmie, ale zbudził się nad ranem i trzeci raz tej nocy osiągnął szczyt,
będąc wprost ujeżdżanym przez nienasyconą Sandrine. Choć trwało to bardzo
długo, zdawała się być niezmordowana w tym wysiłku. Podnosiła się i opadała,
jej biodra falowały, a Karim patrzył na nią, na jej piersi połyskujące bielą w
półmroku sypialni i odpływał w świat marzeń i wspomnień. Zasnęli przytuleni,
niczym kochankowie, ale w jego sercu nadal próżno by szukać choć kropli czegoś,
co kiedyś je przepełniało.
***
Alija zatrzymała wózek
przed okienkiem windy i nacisnęła szóstkę, oznaczającą pokój Fabiany. Czekała
na odzew z kuchni, co rusz patrząc na różowe bolerko wiszące na klamce drzwi
sypialni Chana. Była dziewiąta rano, a Karim nadal z niej nie wyszedł. „Pewnie
odsypia, jak inni” – pomyślała, rozsuwając drzwiczki. Wyjęła przykryty półmisek
z jajecznicą na maśle i dwa większe ze smakołykami, które zostały z
wczorajszego przyjęcia, bo Sara i Avril zaserwowały tylko część jedzenia
przywiezionego przez catering. Słusznie uznały, że camembert zapiekany w
czosnkowym chlebku i sałatka z kaparów nie znajdą zainteresowania wśród
uczestników imprezy. Męska załoga rezydencji wolała proste, pożywne jedzenie,
więc takie im serwowała szefowa kuchni.
– Dzień dobry! I
piękny! Słoneczko świeci, jest cudownie! – przywitała się, wjeżdżając wózkiem
do sypialni Fabiany. – Oj! – Nagle chwyciła się za usta, spostrzegłszy, że
obudziła swoją ukochaną Fabi. – Przepraszam – powiedziała. – Śpij, wrócę za
dwie godziny.
– Nie... – jęknęła
Fabiana, gramoląc się na łóżku. Usiadła i popatrzyła na Aliję błędnym wzrokiem.
Nagle ziewnęła szeroko, aż z jej podpuchniętych oczu popłynęły łzy.
– Widzę, że ledwie
żyjesz. – Alija zmarszczyła czoło. Domyśliła się, że Fabiana, choć nie brała
udziału w przyjęciu, musiała wszystko słyszeć, a może nawet i widzieć, bo
przecież Chan i jej szanowni koledzy zaanektowali ogród do zabawy, zostawiając
tam istne pandemonium. – Przyjadę później.
– Zostań. Nie będziesz
biegać tam i z powrotem. Zaraz się ogarnę.
Powlokła się do
łazienki, włócząc nogami, bo spała zaledwie trzy godziny. Biba skończyła się o
piątej, lecz co z tego, skoro Fabiana nie mogła zasnąć, ciągle mając przed
oczami Karima i tę blond panienkę w jego ramionach. Miała ogromną ochotę pójść
do Kasymowa i powiedzieć mu, że nie życzy sobie burdelu w domu, w którym
mieszka, ale czuła że to ryzykowny pomysł.
Umyła zęby, narzuciła
na siebie szlafrok i wyszczerzyła się do swojego odbicia w lustrze.
– Wyglądasz jak
topielica – wymamrotała, postanawiając, że musi coś z tym zrobić. – Co dobrego?
– zapytała Aliję, gdy wróciła do pokoju.
– Jajecznica, choć już
trochę wystygła, do tego pyszny chlebek z zapiekanym serem, sałatka z kaparami,
a na osłodę cytrynowa tarta. – Alija podsunęła jej talerz.
– Pyszny ten ser –
pochwaliła Fabi parę minut później. – Coś oryginalnego.
– To catering. Sara
rzadko porywa się na takie wymyślne potrawy – wyjaśniła Alija.
– Z wczoraj? To mi się
dostało. Okruchy z pańskiego stołu? – zażartowała, ale w jej głosie
pobrzmiewały jeszcze inne nutki. „Dostałam resztki” – pomyślała, nagle
stwierdzając, że ten chlebek z serem nie smakuje już tak dobrze, jak przed
chwilą.
– Żadne okruchy. Sara
połowę jedzenia od razu schowała, albo zamroziła, bo by się zmarnowało. – Alija
wzruszyła ramionami. – Chlebek dzisiaj podpiekła w piecu, żeby był chrupiący, a
Avril doprawiła sałatkę, bo jakoś tak...
– Wiadomo – potaknęła
Fabi. – Nic nie zastąpi domowego jedzenia.
– No właśnie. – Alija
od razu się uśmiechnęła.
– Mam nadzieję, że
dzisiaj w nocy będzie spokojnie.
– Na pewno. Karim
jeszcze śpi, Rachat chyba też. Avril i Emil pomagają biednemu Gastonowi
uprzątnąć ogród – zaczęła opowiadać Alija.
– Mógł poprosić o pomoc
te ślicznotki z agencji. – Fabiana parsknęła pod nosem. – Chyba, że już sobie
poszły?
– Jedna została.
Widziałam jej sweterek w korytarzu – zdradziła niefrasobliwie Alija. Oczywiście
prawie natychmiast ugryzła się w język, ale mleko już się wylało. „Chan urwie
mi głowę” – pomyślała, zerkając w róg pomieszczenia, gdzie wisiał maleńki
mikrofon.
– Naprawdę? No cóż,
Karim ma świetny gust. Widziałam ich wczoraj, urocza parka... – Fabi zacisnęła
zęby, żeby głośno nie przekląć. „Prostak. I dziwkarz!” – uznała w duchu,
zniesmaczona i zła. Odłożyła sztućce, bo nagle wszystko stanęło jej w gardle.
Sięgnęła po szklankę i nalała sobie wody. – Dziwne standardy panują w tym domu.
Gdy jedyny gość odmawia uczestnictwa w jakichś prostackich zabawach, gospodarz
zaprasza dziwki – westchnęła z przekąsem. – Wybacz, ale straciłam apetyt.
Zła na siebie Alija
zabrała wózek i wyszła z pokoju Fabiany, modląc się, żeby Chan nie miał okazji
wysłuchać tej pogawędki. Za to Fabiana nie cofnęłaby ani jednego słowa. Wręcz
przeciwnie, żałowała, że była powściągliwa i zabrakło jej odwagi by powiedzieć,
co myśli o takim zachowaniu. Wyjrzała na korytarz, chcąc sprawdzić, czy Alija
nie opowiada jakichś bzdur, bo nie mogła sobie wyobrazić Karima spędzającego
całą noc z prostytutką i to właściwie pod jej nosem.
– Co za prościuch... –
jęknęła, patrząc na widoczne już z daleka, różowiutkie bolerko Sandrine. Wyszła
na korytarz, dotarła pod drzwi sypialni Karima i z niedowierzaniem dotknęła
miękkiej angory. – Już ja cię nauczę kultury, bucu – syknęła.
Bezszelestnie zdjęła
bolerko, jeden rękaw przywiązała do klamki, a drugi do barierki wewnętrznej
loggii, biegnącej wzdłuż korytarza. „I po bolerku” – pomyślała, wracając na
paluszkach do pokoju. Znała siłę Karima i wiedziała, że gdy mocno szarpnie za
klamkę i pociągnie drzwi do siebie, rozerwie je na strzępy, ale to jej nie
wystarczyło. Weszła do pokoju i z satysfakcją zaczęła wprowadzać w życie swój
mały plan. Z apteczki wyjęła rolkę plastra, a z szuflady z bielizną pierwsze z
brzegu majtki. Nie miała telefonu, a lubiła słuchać muzyki, więc jakiś czas
temu poprosiła Aliję o jakieś radyjko i dostała takowe, małe, zgrabne,
działające na prąd i na baterie. Odszukała stację Vitamine i z trumfem
uśmiechnęła do siebie.
Trochę się zasapała,
przesuwając stół w róg sypialni. Ustawiła na nim jedno z tarasowych krzeseł i ostrożnie
nań wlazła, trochę się martwiąc, czy sięgnie do kamery. Na szczęście ostatnie
piętro rezydencji dobudowano później, więc sypialnie nie były aż tak wysokie
jak pomieszczenia na parterze.
– Już ja wam dam
witaminkę... – cedziła przez zęby, owijając kamerę bielizną. Włączyła radio,
zgłośniła na pełny regulator i przystawiła do mikrofonu. Całość owinęła
plastrem i z dumą popatrzyła na swoją instalację. – Teraz możecie do woli
słuchać tej muzyki i patrzeć w babskie majtki.
Rozważała przesunięcie
komody pod drzwi, żeby przynajmniej na jakiś czas zablokować wejście do pokoju,
ale szybko uznała to za dziecinadę. Poza tym nie miała już siły na kolejne
ćwiczenia w przesuwaniu ciężkich mebli. Musiała przyznać, że jest ciekawa jak szybko
ktoś zareaguje. Mimo to nie zamierzała na czekać na odzew i w znacznie lepszym
humorze poszła do łazienki, żeby wziąć relaksującą kąpiel. Przygotowała sól,
specjalne olejki i z błogością zanurzyła się w pachnącej wodzie, nieświadoma
tego, że dyżurujący przy monitorach Radik, bardzo szybko zauważył, że nie ma
obrazu z kamery spod szóstki, a wszelkie dźwięki zagłusza muzyka z radia.
– Głupia polska suka! –
warknął do siebie. Mógł pobiec do pokoju Fabiany, ale wtedy monitory zostałyby
bez nadzoru. Natychmiast zadzwonił do Chana, modląc się, żeby ten miał włączoną
komórkę.
– Co mówisz? – spytał
półprzytomny Karim.
– Nasza królewna
owinęła czymś kamerę i zagłuszyła. Nic nie widać i nie słychać! – powtórzył
szybko, klnąc na siebie w duchu, bo najzwyczajniej w świecie przysnęło mu się
przed monitorami i dopiero ryk muzyki go obudził, na dodatek nie od razu.
– Co?! – Karim
natychmiast otrzeźwiał. Kliknął głośnik, żeby mieć wolne ręce i rozejrzał się
wokół, żeby zlokalizować cokolwiek, czym mógłby się owinąć, bo jak na złość
jego bokserki gdzieś zaginęły. – Czemu tam jeszcze nie jesteś?! – wrzasnął,
próbując wyszarpać prześcieradło spod śpiącej w najlepsze, Sandrine.
– A kto zostanie
tutaj?! Wszyscy śpią, a poranna zmiana za niecałe półgodziny! – Radik nie był
mu dłużny. Wkurzył się, bo jako jedyny nie poszedł walnąć w kimę, tylko od razu
o szóstej poszedł do stróżówki, żeby zastąpić kompletnie nieprzytomnego
Rachata.
– A tak, zapomniałem –
powiedział Karim, zakładając spodnie na goły tyłek, bo to było zdecydowanie lepsze,
niż bieganie w prześcieradle. – Lecę tam, patrz na wszystko, na zewnętrzne
kamery też i zadzwoń po kogoś, nawet po Gastona, niech obudzi chłopaków –
polecił, biorąc telefon. – I nie rozłączaj się! – warknął, przełączając na normalny
tryb.
– Chan! – krzyknął
Radik, chcąc go ostrzec, bo właśnie zauważył coś dziwnego przywiązane do klamki
drzwi, ale było już za późno.
– Co u licha! – Karim
szarpnął drzwiami tak mocno, że bolerko poległo od razu. – Co ona wyprawia?! –
Rzucił szybko okiem na strzępy sweterka i pobiegł do sypialni Fabiany.
Nie bawił się w żadne
ceregiele, nacisnął klamkę i kopnął drzwi, a po sekundzie wpadł do środka i
czujnie się rozejrzał. Spod sufitu dochodziły ostatnie dźwięki radia Vitamine.
W końcu radyjko zacharczało i ucichło. Karim obleciał wzrokiem cały pokój,
obrócił się w tył, schylił, żeby zajrzeć pod łóżko, błyskawicznie zrewidował
taras, żeby stwierdzić, że nikogo tam nie ma.
– Chyba jest w łazience
– przekazał podwładnemu.
– Zdążyłem przejrzeć
nagranie i na pewno nie wychodziła z pokoju – odpowiedział Radik.
– Okej. – Karim
podszedł do drzwi łazienki, ale te były zamknięte od środka. Zastukał. – Wyłaź
natychmiast! Koniec tych wygłupów!
Odpowiedziała mu cisza.
Fabiana zastygła w wannie, ucieszona, że wywinęła niezły numer, a co najlepsze,
musiała przyznać, że schlebiał jej ton głosu Karima. Nawet przez drzwi
słyszała, że jest zdenerwowany. Z satysfakcją szepnęła bezgłośnie: „Dobrze ci
tak”.
– Masz dwie sekundy! –
zagroził. – Raz... dwa... – odliczył, wziął mały rozbieg i z impetem walnął w
drzwi całym swoim ciężarem. Zatrzeszczały, ale nadal tkwiły w futrynie. –
Ostatnia szansa! – ryknął, masując stłuczone ramię.
– Już! – pisnęło z
wnętrza łazienki. – Muszę się ubrać! – Fabiana wyskoczyła z wody jak oparzona,
czując, że żarty właśnie się skończyły. Strwożona rzuciła okiem na pękniętą
glazurę przy futrynie. W najśmielszych snach nie sądziła, że ktoś jest w stanie
sforsować tak solidne drzwi, jak te.
– Otwieraj! –
odpowiedział Karim prawie natychmiast.
– Jestem naga!
– Otwieraj!!!
– Jak chcesz, ty chamie
jeden! – wrzasnęła z nerwów po polsku i przekręciła kluczyk. – Czym sobie
zasłużyłam na tę nagłą wizytę?! – wypaliła, zapobiegawczo się odsuwając, bo
Karim ją staranował, ledwie zgrzytnął zamek. Niewiele brakowało, a dostałaby w
nos drzwiami. – Dziwka już sobie poszła i potrzebujesz nowej?! – Wkurzona do
granic, podparła się pod boki, czując, jak oleista woda z kąpieli zaczyna mieszać
się z jej własnym potem.
– Co ty odpierdalasz,
dziewczyno?! – krzyknął, starając się patrzeć wyłącznie na jej twarz i biały
turban zrobiony z ręcznika.
– Kąpałam się? –
fuknęła. – Od dzisiaj nie wolno?
– Zaraz mnie... – Karim
złapał się za skronie i ścisnął głowę, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila i
coś zrobi tej koszmarnie nieposłusznej pannie. – Jeszcze jeden taki numer... –
wysyczał.
– I co? – Fabi
postąpiła krok do przodu. Jej oczy podobnie jak jego, ciskały gromy. – Zabijesz
mnie?
– Załóż coś – polecił.
Rozejrzał się, wziął z blatu szafki szlafrok i narzucił na jej ramię.
– Nie. – Fabiana
cisnęła nim na posadzkę. – Będę chodziła nago, cały czas, dopóki nie usuniesz
tego gówna z mojej sypialni. Dość monitoringu, nagrywania i pilnowania mnie jak
jakiegoś bandyty – oświadczyła stanowczo i założyła ręce na piersiach, ale
szybko je opuściła i dla wzmocnienia efektu jaki wywierała jej nagość, usiadła
na brzegu wanny i rozchyliła nogi. – To jak? – zapytała, przechylając głowę.
Karima niewiele
dzieliło od detonacji, jak to czasami określali jego żołnierze. Podszedł do
Fabiany z zamiarem... No właśnie! Sam nie wiedział, co zaraz zrobi. Gniew podsycony
falą adrenaliny, zupełnie odebrał mu zdolność logicznego myślenia. Spojrzał na
nagą Fabianę, tym razem nie ograniczając się wyłącznie do jej twarzy. Gdy
ujrzał złocistorude kędziorki połyskujące na jej łonie, natychmiast poczuł
wzbierającą krew.
– Jeszcze chwila i... –
wychrypiał, nie odrywając wzroku od tego miejsca na jej ciele.
– I?
– Dziewczyno, igrasz z
ogniem... – zbliżył się, ale na szczęście dla nich obojga, ktoś mu przerwał.
– Halo? – z pokoju
dobiegł cichy głosik Sandrine.
Obudziła się,
stwierdziła, że jest sama, założyła ocalałą spódniczkę i wyszła półnaga z
sypialni, by z żalem odkryć, że jej ulubiony sweterek uległ zniszczeniu, więc zastąpiła
go koszulką Karima i poszła go poszukać. Trop wiódł do otwartych drzwi na końcu
korytarza. Słyszała wyraźnie jakieś pokrzykiwania i rozpoznała dosyć szybko ten
męski i niski baryton, doprowadzający ją do drżenia.
– Halo... – powtórzyła,
idąc powoli w stronę łazienki. – To ja, Sandrine. Jest tu ktoś? – Cicho
zakasłała, chcąc ujawnić swoją obecność.
– Trójkącik?! – Fabi
wybuchnęła śmiechem, gdy zobaczyła dziewczynę stającą nieśmiało w drzwiach. –
Zapraszam. Może zagramy w rozbieranego pokera? Daję wam fory. – Zachichotała,
przeciągając się niczym kotka.
– Zamknij się – warknął
Karim do Fabiany. – A ty? Co tu robisz?! Wracaj do łóżka, najlepiej do własnego.
– Popatrzył na Sandrine bykiem.
– Ho ho... Jaki
uprzejmy. – Fabiana wydęła usta.
– A moje ciuchy? –
Sandrine zacisnęła wargi, bo uraziło ją zachowanie Karima. W nocy było inaczej,
a teraz poczuła się jak zwykła, tania dziwka.
– Zapłacę twojej
szefowej. Już stąd znikaj. Poproś strażnika przy bramie, wezwie ci taksówkę.
Koszulka gratis – dodał ironicznie.
– Poczekaj. – Fabiana
nie wytrzymała. Wstała i założyła szlafrok, przeszła obok Karima omijając go
szerokim łukiem, jakby był trędowaty. – Dam ci jakieś ciuchy – powiedziała,
biorąc ją za łokieć. Powiodła Sandrine pod wielką, rozsuwaną szafę. – Wybierz
coś, bielizna jest tutaj. – Wskazała na rząd szuflad. – Nosimy podobny rozmiar,
powinno pasować.
– Bardzo ci dziękuję,
jesteś naprawdę miła.
Karim wyszedł z
łazienki, oparł się o ścianę i spod oka patrzył na dwie kobiety. Już dawno nie
czuł takiego rozdygotania. Nerwy spinały się jak postronki, a on nie mógł nad
sobą zapanować. To było bardzo deprymujące uczucie.
– Naprawdę mogę wziąć
te rzeczy? – zapytała Sandrine, zerkając to na Fabianę, to na Karima. Bała się,
że za chwilę znów usłyszy jakąś przykrą uwagę i naprawdę nie wytrzyma i coś
powie temu człowiekowi o dwóch twarzach, a wtedy madame Yvette wyrzuci ją z
pracy.
– Wszystko w tym domu
jest moje, te szmaty też – burknął Karim, chcąc dać jej do zrozumienia, że może
zabrać ciuchy. – Idź się przebierz. – Kiwnął głową w stronę łazienki.
– Wszystko jest twoje,
ale nie wszyscy – odpowiedziała natychmiast Fabiana. – Nie da się mieć
człowieka na własność. Nawet, gdy zapłacisz mu za czas, który z tobą spędził. –
Popatrzyła znacząco na Karima, by z satysfakcją dostrzec drgający mięsień na
dole policzka i podskakującą grdykę.
– Zaraz ktoś przyjdzie
zdemontować monitoring – oznajmił Karim i wyszedł, bezsilnie zaciskając pięści.
– Przepraszam, że tak
cię potraktował. On nie jest taki zły. Chyba nie jest. – Fabiana wzruszyła
ramionami. – Nie wiem, co o nim myśleć.
– To ja idę się
przebrać... – Sandrine zagryzła kącik ust i szybko schroniła się w łazience,
myśląc, że już nigdy się nie zgodzi na przyjazd do rezydencji Kasymowa. „Co to,
to nie. Żeby tak mnie potraktować?!” – oburzała się, zakładając stanik. „I ta
dziewczyna. Kim ona jest?” – zastanawiała się, bo sytuacja rzeczywiście była
dziwna.
Parę minut później
schodziła na parter, uprzednio zabrawszy z sypialni Karima swoją malutką
torebeczkę. Taksówka już czekała na zewnątrz posesji. Wsiadła i ostatni raz
spojrzała na wielkie stalowe wrota. „Wyglądają jak więzienna brama” –
skonstatowała i aż się wzdrygnęła na myśl, że miałaby żyć w takim miejscu, jak
ta miła blondynka, nazywana przez nią Julią.
– Też mi Romeo... –
prychnęła do siebie. – I ja chciałam wyjść za takiego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz