niedziela, 26 lutego 2017

Kryształowe serca - rozdział 7

Rozdział 7


Minęło kilka dni i wszystko wróciło do normy, o ile można było nazywać normą to, że Fabiana wprost umierała z nudów. „Oszaleję z tej bezczynności” – myślała poirytowana, że jest niczym perski kot, o którego się dba, pielęgnuje i pilnuje, żeby nie uciekł. Podejmowano za nią decyzje, a ona czuła się z tym coraz gorzej. Nawet aparat telefoniczny zniknął. Alija przekazała: „Nie skorzystałaś z niego ani raz, więc Chan powiedział, że jest zbędny”. Odparła: „Może potrzebowałam trochę czasu do namysłu?”, ale nic to nie dało. Poszła do Karima i poprosiła o zwrot. Usłyszała to samo. Szansa na kontakt z mamą przepadła. Przynajmniej na razie. 
Mogła wziąć na nim odwet, bo on też o coś poprosił. Kilka razy zapraszał ją do siebie, żeby wspólnie zjeść a to kolację, a to lunch. Konsekwentnie odmawiała, tłumacząc się złym samopoczuciem i pełna satysfakcji, że wkurza go jej upór. Musiała przyznać, że to ją bawiło. Tym bardziej, że Karim nie potrafił obojętnie reagować na jej odmowy. Próbował zachować kamienną twarz, ale zdradzała go mimika, bezwiedne zmarszczenie czoła, zaciśnięte szczęki czy drgający mięsień na policzku. W końcu przestał wysuwać kolejne propozycje i gdy przebywał w rezydencji, jadł sam lub w towarzystwie Radika.
Niestety złamał swoje postanowienie i gdy dotarły do niego informacje o wyjątkowo udanym przedsięwzięciu, wysłał Radika, żeby ten zaprosił Fabianę na uroczystą kolację, która przy okazji miała być nagrodą dla wiernego pracownika. Radik doskonale zastępował Chana podczas jego licznych wyjazdów. Dostał w ramach premii złoty zegarek, ale nic tak nie cieszy podwładnego, jak porządna biba z dowódcą. Ojciec dobrze wyszkolił Karima. Zawsze powtarzał: „Gdy trzeba, surowo karcę moich żołnierzy, ale i nagradzam. Nie skąpię pochwał i nagród. Muszą wiedzieć, kto rządzi, więc nie toleruję nieposłuszeństwa, przywódczych zapędów i zbyt dużej autonomii. Mają pełną michę, dbam o nich, żywię, wyciągam z kłopotów, opłacam policję, świadków i adwokatów, a gdy coś się stanie, zatroszczę się o ich rodziny. Dobry Chan nigdy nie zostawia swoich ludzi na pastwę losu. Gdy raz stracisz ich zaufanie, nigdy nie odzyskasz. To samo działa w drugą stronę. Moi ludzie zdradzają tylko raz.” Te słowa głęboko się wyryły w jego pamięci, zwłaszcza, że parę miesięcy później, ojciec zmarł pokonany nagłym i niespodziewanym wylewem.
„Ostatnia szansa” – pomyślał Karim, czekając na odpowiedź Fabiany.
– Nie warto trwonić czasu i uwagi na tę gęś – stwierdził Radik po powrocie. Nie lubił Fabiany, drażniła go i irytowała, ale starał się tego nie okazywać. Czuł, że Karimowi mogłoby się to nie spodobać. – Zadzwonię do madame Yvette... – zaproponował z lisim uśmieszkiem.
– Zadzwoń – potaknął po namyśle Karim. – Niech przyśle jakieś hałaśliwe niewiasty.
– Hałaśliwe? – Zdziwił się Radik.
– Uhm. Towarzyskie i wesołe. Zabawimy się.
Dziewczyny rzeczywiście okazały się wyjątkowo rozrywkowe. Wprawdzie obaj panowie uchylali się od picia alkoholu, ale im nie żałowali. Zakontraktowano je na całą noc, więc Jess i Cass, czyli Jessica i Cassandra, obie z Białorusi, dosyć szybko popłynęły na fali whisky. Piszczały i kwiczały, aż trzeszczało w uszach. W pewnym momencie Karim ledwie powstrzymał chęć, by wywalić je za bramę; tylko ze względu na Radika to znosił.
Zamówił catering, ale nie miał ochoty na wykwintne żarcie. Cały wieczór popijał kumys i zagryzał go baranimi żeberkami oraz doskonałym chlebem, przygotowanym przez Sarę. Chciało mu się spać, ale jak mógłby zepsuć zabawę Radikowi i reszcie chłopaków, którzy dołączyli do nich po zejściu ze swojej zmiany. Rachat jak zwykle śpiewał i przygrywał sobie do wtóru, a Rusłan porwał do tańca Cassandrę, czyli Tatianę i razem hulali na środku jadalni, obijając się co chwilę o krzesła. Jako jedyny, pił razem z panienkami, bo jego po macoszemu traktowane wyznanie, czyli prawosławie, „pozwalało” na picie wódki i whisky.
O północy impreza przeniosła się do ogrodu, a uradowana zyskami madame Yvette podesłała posiłki, czyli kolejne dwie dziewczyny. Wrzaskom i piskom nie było końca. Niosły się po Cap Martin wraz z głośną muzyką, puszczoną na cały regulator w samochodzie Rachata. Podjechał swoim SUV-em i stanął na środku trawnika za rezydencją. Otworzył wszystkie drzwi, zapalił wewnątrz oświetlenie i włączył muzykę. Gigantyczne kolumny wypełniły ciepłe majowe powietrze jeszcze gorętszymi rytmami radia Vitamine.
Fabiana przeklinała tę noc. Wierciła się w łóżku, nie mogąc zasnąć. Hałas docierał, mimo zamkniętych szczelnie okien i drzwi. W końcu nie wytrzymała, założyła szlafrok, ciepłe skarpetki i wyszła na taras, wściekła niczym osa. Z niesmakiem patrzyła na scenki rozgrywające się pod jej oknami. Choć nie chciała tego przed sobą przyznać, wypatrywała Karima. Niestety, nie mogła go dostrzec. Za to bez problemów podziwiała wyczyny Radika. Zawlókł jakąś dziewczynę w zarośla po prawej stronie trawnika, a parę minut później jego towarzyszka wybiegła stamtąd z piskiem; naga jak ją Pan Bóg stworzył. Minęła sekunda i pojawił się Radik. Trzymał kurczowo opadające spodnie i darł się wniebogłosy, że i tak ją złapie. I porządnie wygrzmoci. „Nie bój się złotko, dogodzę ci, że do końca życia nie zapomnisz! To będzie prawdziwe trzęsienie ziemi!” – wydzierał się, tworząc skomplikowane struktury lingwistyczne z francuskich i rosyjskich słów. 
– Boże, co za... – Fabiana pokręciła głową, bo brakło jej słów na takie prostactwo.
Nagle spostrzegła Karima. Stał zaraz przy samochodzie Rachata i obściskiwał się z jakąś wysoką długowłosą blondynką. Jego prawa ręka wędrowała po jej biodrze, aż wsunęła się pod obcisły biały top.
– Dziwkarz – fuknęła Fabiana, ale zamiast wrócić do sypialni, stała niczym zahipnotyzowana, wlepiając wzrok wyłącznie w Karima i jego towarzyszkę i nie bacząc na to, że każdy uczestnik ogrodowego party mógł ją łatwo dostrzec na tle rozświetlonych okien sypialni.
Karim podniósł dziewczynę i usadził na masce samochodu. Musiał przyznać, że na początku kolacji nie miał ochoty na żadne miłosne igraszki, ale zmienił zdanie widząc Sandrine. Ta jak na skrzydłach przyleciała do rezydencji Kasymowa. Liczyła na powtórkę tego, co zdarzyło się przy jej pierwszej wizycie w tym miejscu. Ku jej radości wszystko wskazywało na to, że dzisiaj w nocy będzie równie gorąco i namiętnie.
Wygięła się do tyłu, czując palce Karima ściskające brodawkę piersi. Jej długie, wypielęgnowane włosy omiotły lśniącą powierzchnię maski samochodu. Jęknęła z rozkoszy, gdy dłoń Kasymowa przewędrowała na drugą półkulę, żeby ją również dopieścić. Zamknęła oczy i oddała się przyjemności, ale przeszkadzały jej piski koleżanek i pokrzykiwania pozostałych uczestników zabawy. Podniosła powieki, przywarła do Karima i nachyliła się, żeby szepnąć mu do ucha:
– Chodźmy stąd, bo ktoś nas obserwuje...
– Nie zwracaj na nich uwagi – mruknął niczym niezrażony Karim. Nie dbał o to, co pomyślą o nim jego kamraci.
– Mam na myśli tę Julię z balkonu – szepnęła Sandrine i dyskretnie wskazała brodą w kierunku tarasu, na którym stała Fabiana.
– Julię? – Karim parsknął pod nosem na to porównanie. Obejrzał się za siebie, a na jego twarzy zakwitł tryumfalny uśmieszek, gdy zauważył nagłą rejteradę nieznośnej panny Czekaj. – Masz rację, w mojej sypialni jest znacznie milej – powiedział, zdejmując Sandrine z maski auta.
Objęci w pasie, przeszli do rezydencji. Karim wziął Sandrine na ręce i szybko pokonał schody. Jego głośne kroki dudniły na stopniach, by nieco ścichnąć gdy dotarł do korytarza, wyłożonego grubym, miękkim chodnikiem. Gwałtownym kopnięciem otworzył drzwi, rzucił piszczącą Sandrine na łóżko, zdarł z niej puszyste różowe bolerko i zawiesił na klamce, oczywiście od zewnątrz, dając tym znak służbie: „Chan nie życzy sobie żadnych intruzów”.
– Tęskniłam za tobą – mruknęła Sandrine jak kotka, kiedy stanął u szczytu łóżka i zamaszystym ruchem zdjął z siebie czarną koszulkę. – Z takim facetem jak ty, mogłabym wziąć ślub. Nawet z intercyzą – dodała, chichocząc, bo Karim zwalił się swoim nagim i masywnym ciałem obok niej i od razu przeszedł do rzeczy.
Dzisiaj był znacznie mniej czuły, niż kiedyś. Przynajmniej na początku igraszek. Bez pardonu rozerwał jej krótki topik, ten sam los spotkał mocno wycięte majteczki. Dobrze, że Sandrine zdążyła ocalić spódniczkę. Nie chciała wracać na golasa do madame Yvette, mimo że już kilka razy zdarzyło się jej zakończyć pracę bez pełnego kompletu ciuchów, a szefowa nigdy nie miała o to pretensji.
– Ależ zgrabna z ciebie suczka... – jęknął, obracając ją na brzuch. Przez moment podziwiał gładkość skóry Sandrine, wydatne wcięcie w talii, wyraźnie odstające kostki kręgosłupa i dwie dolinki nad szczytami idealnie krągłych pośladków. – Klęknij – polecił, a gdy spełniła jego życzenie, popchnął ją lekko, żeby wyeksponowała mocno wypięty tyłeczek.
Chwycił ją mocno w talii, a wskazujący palec drugiej ręki docisnął do miejsca u nasady włosów nad karkiem. Przeciągał nim powoli. Opuszka przeskakiwała to w górę, to w dół, wędrując po kręgach i dołkach między nimi. Dotarła do szczeliny między jędrnymi pośladkami, prześlizgnęła się przez nią, by trafić w najczulsze miejsce, wypełnione po brzegi gorącymi sokami Sandrine.
– O tak... – jęknęła.
Karim obrócił dłoń, chcąc lepiej pieścić dziewczynę. Przesuwał palcem po coraz bardziej wysuniętej grudce łechtaczki, sam czując, że jest równie spragniony. Na moment przerwał pieszczoty, sięgnął do szufladki szafki po gumkę, a paręnaście sekund później z ulgą i rozkoszą zanurzył penisa w mokrym wnętrzu waginy. Kobiece jęki jeszcze bardziej go nakręcały, dociskał biodra Sandrine i odpychał, wypełniając ją gwałtownie swoją męskością. Gdy pierwsze skurcze rozkoszy szarpnęły jej ciałem, zadrżał czując zbliżające się spełnienie. Odchylił głowę do tyłu i zawtórował jękom, a jego głos zabrzmiał niskim, głębokim tembrem, aż im obojga zawibrowało w płucach.
– O tak, za ciebie mogłabym wyjść, nawet teraz... – wyrzęziła Sandrine. Brakowało jej oddechu, a serce biło tak szybko, że dławiło w piersiach. – Jesteś absolutnie najlepszy – westchnęła, zsuwając biodra.
Karim padł obok niej i przez dłuższą chwilę dochodził do siebie. Nie miał pojęcia, co dzisiaj go tak nakręciło. Przecież nie podopieczna madame Yvette, która choć wyjątkowo hojnie obdarowana przez naturę, nie tylko urodą i zgrabną, szczupłą sylwetką, ale i miłym obejściem, była tylko panienką do towarzystwa. Obrócił głowę i popatrzył na nią spod przymrużonej powieki, żeby jeszcze raz spróbować dojść, na czym polegał fenomen tego przyciągania.
Zdawał sobie sprawę, że jest nieco podobna do Viviane, ale tylko trochę. Zresztą według niego wszystkie Słowianki wyglądały podobnie, tak samo jak każdemu Niemcowi, który pojechał na erotyczny urlop i poznawał coraz to nowe tajlandzkie prostytutki, zdawało się, że to klony. Ciężko zauważyć drobne różnice w urodzie kobiet innej rasy. Karim nie stanowił wyjątku. Mimo to czuł, że coś jeszcze dzisiaj go napędzało, jakiś dodatkowy bodziec, powodujący nieznośny ból w dole brzucha i niezaspokojony głód dotyku.
Zagarnął kochankę ramieniem i przyciągnął do siebie, a drugą ręką zdjął zwisającą z napletka, zużytą prezerwatywę.
– Zajmij się nim – polecił, czując, że znów jest gotowy.
Sandrine przyklęknęła nad penisem Karima i objęła go ustami. Potrafiła umiejętnie pieścić klientów, ale tym razem przykładała się jeszcze bardziej. Jej język wił się wokół najczulszych miejsc, drażnił je i sprawiał, że oddech mężczyzny przyspieszał z sekundy na sekundę. Karim chwycił ją za włosy i lekko docisnął głowę, żeby jeszcze głębiej zanurzyć się w ustach Sandrine. Nie był brutalny, czego nie znosiła u klientów, kierował się żądzą, dlatego trzymał ją za włosy i nadawał tempo i głębokość pieszczotom.
– Tak, właśnie tak... – stęknął, gdy zaczęła umiejętnie ssać końcówkę penisa. Co jakiś czas przejeżdżała po nim zębami, uważając, żeby nie sprawić bólu Karimowi. – Jeszcze trochę... – wychrypiał, czując nadciągającą falę spełnienia. – Tak...
Szybko zasnął po drugim orgazmie, ale zbudził się nad ranem i trzeci raz tej nocy osiągnął szczyt, będąc wprost ujeżdżanym przez nienasyconą Sandrine. Choć trwało to bardzo długo, zdawała się być niezmordowana w tym wysiłku. Podnosiła się i opadała, jej biodra falowały, a Karim patrzył na nią, na jej piersi połyskujące bielą w półmroku sypialni i odpływał w świat marzeń i wspomnień. Zasnęli przytuleni, niczym kochankowie, ale w jego sercu nadal próżno by szukać choć kropli czegoś, co kiedyś je przepełniało.

***
Alija zatrzymała wózek przed okienkiem windy i nacisnęła szóstkę, oznaczającą pokój Fabiany. Czekała na odzew z kuchni, co rusz patrząc na różowe bolerko wiszące na klamce drzwi sypialni Chana. Była dziewiąta rano, a Karim nadal z niej nie wyszedł. „Pewnie odsypia, jak inni” – pomyślała, rozsuwając drzwiczki. Wyjęła przykryty półmisek z jajecznicą na maśle i dwa większe ze smakołykami, które zostały z wczorajszego przyjęcia, bo Sara i Avril zaserwowały tylko część jedzenia przywiezionego przez catering. Słusznie uznały, że camembert zapiekany w czosnkowym chlebku i sałatka z kaparów nie znajdą zainteresowania wśród uczestników imprezy. Męska załoga rezydencji wolała proste, pożywne jedzenie, więc takie im serwowała szefowa kuchni.
– Dzień dobry! I piękny! Słoneczko świeci, jest cudownie! – przywitała się, wjeżdżając wózkiem do sypialni Fabiany. – Oj! – Nagle chwyciła się za usta, spostrzegłszy, że obudziła swoją ukochaną Fabi. – Przepraszam – powiedziała. – Śpij, wrócę za dwie godziny.
– Nie... – jęknęła Fabiana, gramoląc się na łóżku. Usiadła i popatrzyła na Aliję błędnym wzrokiem. Nagle ziewnęła szeroko, aż z jej podpuchniętych oczu popłynęły łzy.
– Widzę, że ledwie żyjesz. – Alija zmarszczyła czoło. Domyśliła się, że Fabiana, choć nie brała udziału w przyjęciu, musiała wszystko słyszeć, a może nawet i widzieć, bo przecież Chan i jej szanowni koledzy zaanektowali ogród do zabawy, zostawiając tam istne pandemonium. – Przyjadę później.
– Zostań. Nie będziesz biegać tam i z powrotem. Zaraz się ogarnę.
Powlokła się do łazienki, włócząc nogami, bo spała zaledwie trzy godziny. Biba skończyła się o piątej, lecz co z tego, skoro Fabiana nie mogła zasnąć, ciągle mając przed oczami Karima i tę blond panienkę w jego ramionach. Miała ogromną ochotę pójść do Kasymowa i powiedzieć mu, że nie życzy sobie burdelu w domu, w którym mieszka, ale czuła że to ryzykowny pomysł.
Umyła zęby, narzuciła na siebie szlafrok i wyszczerzyła się do swojego odbicia w lustrze.
– Wyglądasz jak topielica – wymamrotała, postanawiając, że musi coś z tym zrobić. – Co dobrego? – zapytała Aliję, gdy wróciła do pokoju.
– Jajecznica, choć już trochę wystygła, do tego pyszny chlebek z zapiekanym serem, sałatka z kaparami, a na osłodę cytrynowa tarta. – Alija podsunęła jej talerz.
– Pyszny ten ser – pochwaliła Fabi parę minut później. – Coś oryginalnego.
– To catering. Sara rzadko porywa się na takie wymyślne potrawy – wyjaśniła Alija.
– Z wczoraj? To mi się dostało. Okruchy z pańskiego stołu? – zażartowała, ale w jej głosie pobrzmiewały jeszcze inne nutki. „Dostałam resztki” – pomyślała, nagle stwierdzając, że ten chlebek z serem nie smakuje już tak dobrze, jak przed chwilą.
– Żadne okruchy. Sara połowę jedzenia od razu schowała, albo zamroziła, bo by się zmarnowało. – Alija wzruszyła ramionami. – Chlebek dzisiaj podpiekła w piecu, żeby był chrupiący, a Avril doprawiła sałatkę, bo jakoś tak...
– Wiadomo – potaknęła Fabi. – Nic nie zastąpi domowego jedzenia.
– No właśnie. – Alija od razu się uśmiechnęła.
– Mam nadzieję, że dzisiaj w nocy będzie spokojnie.
– Na pewno. Karim jeszcze śpi, Rachat chyba też. Avril i Emil pomagają biednemu Gastonowi uprzątnąć ogród – zaczęła opowiadać Alija.
– Mógł poprosić o pomoc te ślicznotki z agencji. – Fabiana parsknęła pod nosem. – Chyba, że już sobie poszły?
– Jedna została. Widziałam jej sweterek w korytarzu – zdradziła niefrasobliwie Alija. Oczywiście prawie natychmiast ugryzła się w język, ale mleko już się wylało. „Chan urwie mi głowę” – pomyślała, zerkając w róg pomieszczenia, gdzie wisiał maleńki mikrofon.
– Naprawdę? No cóż, Karim ma świetny gust. Widziałam ich wczoraj, urocza parka... – Fabi zacisnęła zęby, żeby głośno nie przekląć. „Prostak. I dziwkarz!” – uznała w duchu, zniesmaczona i zła. Odłożyła sztućce, bo nagle wszystko stanęło jej w gardle. Sięgnęła po szklankę i nalała sobie wody. – Dziwne standardy panują w tym domu. Gdy jedyny gość odmawia uczestnictwa w jakichś prostackich zabawach, gospodarz zaprasza dziwki – westchnęła z przekąsem. – Wybacz, ale straciłam apetyt.
Zła na siebie Alija zabrała wózek i wyszła z pokoju Fabiany, modląc się, żeby Chan nie miał okazji wysłuchać tej pogawędki. Za to Fabiana nie cofnęłaby ani jednego słowa. Wręcz przeciwnie, żałowała, że była powściągliwa i zabrakło jej odwagi by powiedzieć, co myśli o takim zachowaniu. Wyjrzała na korytarz, chcąc sprawdzić, czy Alija nie opowiada jakichś bzdur, bo nie mogła sobie wyobrazić Karima spędzającego całą noc z prostytutką i to właściwie pod jej nosem.
– Co za prościuch... – jęknęła, patrząc na widoczne już z daleka, różowiutkie bolerko Sandrine. Wyszła na korytarz, dotarła pod drzwi sypialni Karima i z niedowierzaniem dotknęła miękkiej angory. – Już ja cię nauczę kultury, bucu – syknęła.
Bezszelestnie zdjęła bolerko, jeden rękaw przywiązała do klamki, a drugi do barierki wewnętrznej loggii, biegnącej wzdłuż korytarza. „I po bolerku” – pomyślała, wracając na paluszkach do pokoju. Znała siłę Karima i wiedziała, że gdy mocno szarpnie za klamkę i pociągnie drzwi do siebie, rozerwie je na strzępy, ale to jej nie wystarczyło. Weszła do pokoju i z satysfakcją zaczęła wprowadzać w życie swój mały plan. Z apteczki wyjęła rolkę plastra, a z szuflady z bielizną pierwsze z brzegu majtki. Nie miała telefonu, a lubiła słuchać muzyki, więc jakiś czas temu poprosiła Aliję o jakieś radyjko i dostała takowe, małe, zgrabne, działające na prąd i na baterie. Odszukała stację Vitamine i z trumfem uśmiechnęła do siebie.
Trochę się zasapała, przesuwając stół w róg sypialni. Ustawiła na nim jedno z tarasowych krzeseł i ostrożnie nań wlazła, trochę się martwiąc, czy sięgnie do kamery. Na szczęście ostatnie piętro rezydencji dobudowano później, więc sypialnie nie były aż tak wysokie jak pomieszczenia na parterze.
– Już ja wam dam witaminkę... – cedziła przez zęby, owijając kamerę bielizną. Włączyła radio, zgłośniła na pełny regulator i przystawiła do mikrofonu. Całość owinęła plastrem i z dumą popatrzyła na swoją instalację. – Teraz możecie do woli słuchać tej muzyki i patrzeć w babskie majtki.
Rozważała przesunięcie komody pod drzwi, żeby przynajmniej na jakiś czas zablokować wejście do pokoju, ale szybko uznała to za dziecinadę. Poza tym nie miała już siły na kolejne ćwiczenia w przesuwaniu ciężkich mebli. Musiała przyznać, że jest ciekawa jak szybko ktoś zareaguje. Mimo to nie zamierzała na czekać na odzew i w znacznie lepszym humorze poszła do łazienki, żeby wziąć relaksującą kąpiel. Przygotowała sól, specjalne olejki i z błogością zanurzyła się w pachnącej wodzie, nieświadoma tego, że dyżurujący przy monitorach Radik, bardzo szybko zauważył, że nie ma obrazu z kamery spod szóstki, a wszelkie dźwięki zagłusza muzyka z radia.
– Głupia polska suka! – warknął do siebie. Mógł pobiec do pokoju Fabiany, ale wtedy monitory zostałyby bez nadzoru. Natychmiast zadzwonił do Chana, modląc się, żeby ten miał włączoną komórkę.
– Co mówisz? – spytał półprzytomny Karim.
– Nasza królewna owinęła czymś kamerę i zagłuszyła. Nic nie widać i nie słychać! – powtórzył szybko, klnąc na siebie w duchu, bo najzwyczajniej w świecie przysnęło mu się przed monitorami i dopiero ryk muzyki go obudził, na dodatek nie od razu.
– Co?! – Karim natychmiast otrzeźwiał. Kliknął głośnik, żeby mieć wolne ręce i rozejrzał się wokół, żeby zlokalizować cokolwiek, czym mógłby się owinąć, bo jak na złość jego bokserki gdzieś zaginęły. – Czemu tam jeszcze nie jesteś?! – wrzasnął, próbując wyszarpać prześcieradło spod śpiącej w najlepsze, Sandrine.
– A kto zostanie tutaj?! Wszyscy śpią, a poranna zmiana za niecałe półgodziny! – Radik nie był mu dłużny. Wkurzył się, bo jako jedyny nie poszedł walnąć w kimę, tylko od razu o szóstej poszedł do stróżówki, żeby zastąpić kompletnie nieprzytomnego Rachata.
– A tak, zapomniałem – powiedział Karim, zakładając spodnie na goły tyłek, bo to było zdecydowanie lepsze, niż bieganie w prześcieradle. – Lecę tam, patrz na wszystko, na zewnętrzne kamery też i zadzwoń po kogoś, nawet po Gastona, niech obudzi chłopaków – polecił, biorąc telefon. – I nie rozłączaj się! – warknął, przełączając na normalny tryb.
– Chan! – krzyknął Radik, chcąc go ostrzec, bo właśnie zauważył coś dziwnego przywiązane do klamki drzwi, ale było już za późno.
– Co u licha! – Karim szarpnął drzwiami tak mocno, że bolerko poległo od razu. – Co ona wyprawia?! – Rzucił szybko okiem na strzępy sweterka i pobiegł do sypialni Fabiany.
Nie bawił się w żadne ceregiele, nacisnął klamkę i kopnął drzwi, a po sekundzie wpadł do środka i czujnie się rozejrzał. Spod sufitu dochodziły ostatnie dźwięki radia Vitamine. W końcu radyjko zacharczało i ucichło. Karim obleciał wzrokiem cały pokój, obrócił się w tył, schylił, żeby zajrzeć pod łóżko, błyskawicznie zrewidował taras, żeby stwierdzić, że nikogo tam nie ma.
– Chyba jest w łazience – przekazał podwładnemu.
– Zdążyłem przejrzeć nagranie i na pewno nie wychodziła z pokoju – odpowiedział Radik.
– Okej. – Karim podszedł do drzwi łazienki, ale te były zamknięte od środka. Zastukał. – Wyłaź natychmiast! Koniec tych wygłupów!
Odpowiedziała mu cisza. Fabiana zastygła w wannie, ucieszona, że wywinęła niezły numer, a co najlepsze, musiała przyznać, że schlebiał jej ton głosu Karima. Nawet przez drzwi słyszała, że jest zdenerwowany. Z satysfakcją szepnęła bezgłośnie: „Dobrze ci tak”.
– Masz dwie sekundy! – zagroził. – Raz... dwa... – odliczył, wziął mały rozbieg i z impetem walnął w drzwi całym swoim ciężarem. Zatrzeszczały, ale nadal tkwiły w futrynie. – Ostatnia szansa! – ryknął, masując stłuczone ramię.
– Już! – pisnęło z wnętrza łazienki. – Muszę się ubrać! – Fabiana wyskoczyła z wody jak oparzona, czując, że żarty właśnie się skończyły. Strwożona rzuciła okiem na pękniętą glazurę przy futrynie. W najśmielszych snach nie sądziła, że ktoś jest w stanie sforsować tak solidne drzwi, jak te.
– Otwieraj! – odpowiedział Karim prawie natychmiast.
– Jestem naga!
– Otwieraj!!!
– Jak chcesz, ty chamie jeden! – wrzasnęła z nerwów po polsku i przekręciła kluczyk. – Czym sobie zasłużyłam na tę nagłą wizytę?! – wypaliła, zapobiegawczo się odsuwając, bo Karim ją staranował, ledwie zgrzytnął zamek. Niewiele brakowało, a dostałaby w nos drzwiami. – Dziwka już sobie poszła i potrzebujesz nowej?! – Wkurzona do granic, podparła się pod boki, czując, jak oleista woda z kąpieli zaczyna mieszać się z jej własnym potem.
– Co ty odpierdalasz, dziewczyno?! – krzyknął, starając się patrzeć wyłącznie na jej twarz i biały turban zrobiony z ręcznika.
– Kąpałam się? – fuknęła. – Od dzisiaj nie wolno?
– Zaraz mnie... – Karim złapał się za skronie i ścisnął głowę, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila i coś zrobi tej koszmarnie nieposłusznej pannie. – Jeszcze jeden taki numer... – wysyczał.
– I co? – Fabi postąpiła krok do przodu. Jej oczy podobnie jak jego, ciskały gromy. – Zabijesz mnie?
– Załóż coś – polecił. Rozejrzał się, wziął z blatu szafki szlafrok i narzucił na jej ramię.
– Nie. – Fabiana cisnęła nim na posadzkę. – Będę chodziła nago, cały czas, dopóki nie usuniesz tego gówna z mojej sypialni. Dość monitoringu, nagrywania i pilnowania mnie jak jakiegoś bandyty – oświadczyła stanowczo i założyła ręce na piersiach, ale szybko je opuściła i dla wzmocnienia efektu jaki wywierała jej nagość, usiadła na brzegu wanny i rozchyliła nogi. – To jak? – zapytała, przechylając głowę.
Karima niewiele dzieliło od detonacji, jak to czasami określali jego żołnierze. Podszedł do Fabiany z zamiarem... No właśnie! Sam nie wiedział, co zaraz zrobi. Gniew podsycony falą adrenaliny, zupełnie odebrał mu zdolność logicznego myślenia. Spojrzał na nagą Fabianę, tym razem nie ograniczając się wyłącznie do jej twarzy. Gdy ujrzał złocistorude kędziorki połyskujące na jej łonie, natychmiast poczuł wzbierającą krew.
– Jeszcze chwila i... – wychrypiał, nie odrywając wzroku od tego miejsca na jej ciele.
– I?
– Dziewczyno, igrasz z ogniem... – zbliżył się, ale na szczęście dla nich obojga, ktoś mu przerwał.
– Halo? – z pokoju dobiegł cichy głosik Sandrine.
Obudziła się, stwierdziła, że jest sama, założyła ocalałą spódniczkę i wyszła półnaga z sypialni, by z żalem odkryć, że jej ulubiony sweterek uległ zniszczeniu, więc zastąpiła go koszulką Karima i poszła go poszukać. Trop wiódł do otwartych drzwi na końcu korytarza. Słyszała wyraźnie jakieś pokrzykiwania i rozpoznała dosyć szybko ten męski i niski baryton, doprowadzający ją do drżenia.
– Halo... – powtórzyła, idąc powoli w stronę łazienki. – To ja, Sandrine. Jest tu ktoś? – Cicho zakasłała, chcąc ujawnić swoją obecność.
– Trójkącik?! – Fabi wybuchnęła śmiechem, gdy zobaczyła dziewczynę stającą nieśmiało w drzwiach. – Zapraszam. Może zagramy w rozbieranego pokera? Daję wam fory. – Zachichotała, przeciągając się niczym kotka. 
– Zamknij się – warknął Karim do Fabiany. – A ty? Co tu robisz?! Wracaj do łóżka, najlepiej do własnego. – Popatrzył na Sandrine bykiem.
– Ho ho... Jaki uprzejmy. – Fabiana wydęła usta.
– A moje ciuchy? – Sandrine zacisnęła wargi, bo uraziło ją zachowanie Karima. W nocy było inaczej, a teraz poczuła się jak zwykła, tania dziwka.
– Zapłacę twojej szefowej. Już stąd znikaj. Poproś strażnika przy bramie, wezwie ci taksówkę. Koszulka gratis – dodał ironicznie.
– Poczekaj. – Fabiana nie wytrzymała. Wstała i założyła szlafrok, przeszła obok Karima omijając go szerokim łukiem, jakby był trędowaty. – Dam ci jakieś ciuchy – powiedziała, biorąc ją za łokieć. Powiodła Sandrine pod wielką, rozsuwaną szafę. – Wybierz coś, bielizna jest tutaj. – Wskazała na rząd szuflad. – Nosimy podobny rozmiar, powinno pasować.
– Bardzo ci dziękuję, jesteś naprawdę miła.
Karim wyszedł z łazienki, oparł się o ścianę i spod oka patrzył na dwie kobiety. Już dawno nie czuł takiego rozdygotania. Nerwy spinały się jak postronki, a on nie mógł nad sobą zapanować. To było bardzo deprymujące uczucie.
– Naprawdę mogę wziąć te rzeczy? – zapytała Sandrine, zerkając to na Fabianę, to na Karima. Bała się, że za chwilę znów usłyszy jakąś przykrą uwagę i naprawdę nie wytrzyma i coś powie temu człowiekowi o dwóch twarzach, a wtedy madame Yvette wyrzuci ją z pracy.
– Wszystko w tym domu jest moje, te szmaty też – burknął Karim, chcąc dać jej do zrozumienia, że może zabrać ciuchy. – Idź się przebierz. – Kiwnął głową w stronę łazienki.
– Wszystko jest twoje, ale nie wszyscy – odpowiedziała natychmiast Fabiana. – Nie da się mieć człowieka na własność. Nawet, gdy zapłacisz mu za czas, który z tobą spędził. – Popatrzyła znacząco na Karima, by z satysfakcją dostrzec drgający mięsień na dole policzka i podskakującą grdykę.
– Zaraz ktoś przyjdzie zdemontować monitoring – oznajmił Karim i wyszedł, bezsilnie zaciskając pięści.
– Przepraszam, że tak cię potraktował. On nie jest taki zły. Chyba nie jest. – Fabiana wzruszyła ramionami. – Nie wiem, co o nim myśleć.
– To ja idę się przebrać... – Sandrine zagryzła kącik ust i szybko schroniła się w łazience, myśląc, że już nigdy się nie zgodzi na przyjazd do rezydencji Kasymowa. „Co to, to nie. Żeby tak mnie potraktować?!” – oburzała się, zakładając stanik. „I ta dziewczyna. Kim ona jest?” – zastanawiała się, bo sytuacja rzeczywiście była dziwna.
Parę minut później schodziła na parter, uprzednio zabrawszy z sypialni Karima swoją malutką torebeczkę. Taksówka już czekała na zewnątrz posesji. Wsiadła i ostatni raz spojrzała na wielkie stalowe wrota. „Wyglądają jak więzienna brama” – skonstatowała i aż się wzdrygnęła na myśl, że miałaby żyć w takim miejscu, jak ta miła blondynka, nazywana przez nią Julią.

– Też mi Romeo... – prychnęła do siebie. – I ja chciałam wyjść za takiego... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz