sobota, 4 marca 2017

Kryształowe serca - rozdział 10

Rozdział 10

Przez cały maj na Cap Martin nie spadła ani kropla deszczu, a słońce przypiekało już od świtu. Morze zdążyło się nagrzać i na Lazurowe Wybrzeże przyjeżdżało coraz więcej turystów złaknionych dobrej pogody i wypoczynku. Na szczęście Karim nie musiał szukać miejsca do relaksu nad wodą. Miał swoje. Niewielka zatoczka granicząca z piaszczystą plażą, ogrodzona z dwóch stron kamiennym murem, a od strony rezydencji siatką dyskretnie ukrytą w wysokim żywopłocie, była prawdziwym rajskim zakątkiem. Jego prywatnym zakątkiem, bo prócz niego i kiedyś Viviane, nikt nie korzystał z tego skrawka malowniczego wybrzeża Cap Martin.
Avril przygotowała kosz piknikowy, wypchała go po brzegi smakołykami i gdy Chan zaszedł do kuchni, wręczyła go mówiąc z uśmiechem: „Jedzenia na trzy dni”, a Karim wtedy dodał żartobliwie: „I trzy noce?”, czym nieco zawstydził zarówno swoją pracownicę jak i Fabianę, stojącą tuż obok. Niestety rozczarowała go, jeśli mowa o stroju kąpielowym. Założyła biały top na ramiączkach, dżinsowe szorty, a co do stroju, wymówiła się niedysponowaniem. Lepsze to niż paradować przy Karimie w skąpym bikini, bo tylko takie modele znalazła w przepastnych szufladach z bielizną. Szczerze mówiąc uważała się za kompletnie głupią i niekonsekwentną, bo przecież niecałe trzy tygodnie temu Karim miał okazję widzieć ją całkiem nago. Nie potrafiła zrozumieć niektórych swoich zachowań. Z jednej strony cieszyła się, że spędzą razem trochę czasu i byłaby bardzo rozczarowana, gdyby Karim nie przyszedł do jej sypialni w południe i nie zapytał: „Gotowa?”, a z drugiej, aż ścisnęło jej żołądek, gdy wziął ją za rękę zaraz po wyjściu z rezydencji.
Rozłożyli miękki koc na piasku, Karim ustawił na środku koszyk, przyklęknął i od razu do niego zajrzał, choć wcale nie był głodny. Też czuł dziwne skrępowanie tą sztuczną sytuacją. Miał strugać pajaca i odstawiać błazenadę, żeby zabawić pannę Czekaj? Żałował, że wymyślił ten głupi piknik.
– Zjesz coś? – zapytał sadowiącą się obok Fabianę. – Avril naprawdę się spisała.
– Nie jestem głodna, ale chętnie się czegoś napiję. Okropny skwar – stwierdziła Fabi, patrząc przed siebie. Gdyby mogła, zerwałaby z siebie wszystkie ciuchy i wbiegła do morza. Ale nie przy Karimie.
– Jeśli chcesz, możemy trochę pospacerować przy brzegu – zaproponował, podając jej butelkę wody evian.
– Niewielki ten nasz spacerniak – bąknęła ironicznie. – Trzydzieści metrów?
– Dla nas dwojga wystarczy – odparł niezrażony Karim. – Lubię to miejsce. Nie podoba ci się tutaj? – Odwrócił w lewo głowę, żeby spojrzeć na skały otulone niezliczoną ilością małych sukulentów i porostów. – Szkoda – westchnął bardziej do siebie, niż do niej.
– Nie powiedziałam, że mi się nie podoba. – Fabiana zakręciła pustą butelkę i schowała ją do koszyka. Zerknęła w to samo miejsce, które obserwował Karim i z zachwytem przyglądała bujnie kwitnącym roślinkom. Ich maleńkie drobne kwiatuszki rozlewały się barwnymi plamami, jakby wyszły spod ręki impresjonisty. Tkwiły na tej nieprzyjaznej skale, czepiając się korzonkami do drobin mało żyznej gleby, ale jakoś przetrwały, dzielne mimo palącego słońca i wiatru, który szarpał nimi bezlitośnie. – Pięknie tu. Jak w raju.
– Pięknie – potaknął Karim. – Ale w Kazachstanie też pięknie.
– Wszędzie pięknie, gdy człowiek może oddychać wolnością – powiedziała po chwili. – Gdy ma jakieś marzenia, może je spełniać...
– Jeżeli człowiek upada na duchu, to jego koń nie może skakać – powiedział. – To nasze ludowe przysłowie. Masz jakieś marzenia? – Spojrzał na nią.
– Ja? – Fabiana parsknęła pod nosem. Objęła kolana rękami i oparła między nimi brodę. – Nie mam żadnych marzeń. Moje życie... – zamilkła, szukając odpowiedniego słowa – moje życie się zawiesiło. Nie mam gruntu, oparcia, celu, ani pojęcia o przyszłości. Nic. Pustka.
– Jesteś aż tak nieszczęśliwa?
– A co to jest szczęście? – zapytała na pozór swobodnie Fabiana, bo ich oczy nagle się spotkały. Czuła jak ulega zagadkowemu spojrzeniu Karima, topniała pod jego wpływem. Nie mogła tego znieść, szybko odwróciła twarz w stronę słońca i przymknęła powieki.
– Wiem, co to szczęście dla mężczyzny – odparł.
– Naprawdę? – mruknęła Fabiana.
– Rodzina, żona, dzieci, dobry przyjaciel... – zaczął wymieniać, ale mu przerwała.
– Ciekawe. – Zaśmiała się, nadal nie patrząc na niego. – Czy ktokolwiek z twoich pracowników ma rodzinę, żonę, dzieci? A może biorą przykład z Chana? – Podkreśliła ostatnie słowo.
– Radik jest zakochany – zażartował Karim, myśląc że musi zmienić klimat tej rozmowy z filozoficznego na humorystyczny. – W Avril.
– To dlaczego nie są razem?
– Bo Avril podobnie jak on, gustuje w kobietach – powiedział, czując że wzbudzi tym ciekawość Fabiany. Nie mylił się, otworzyła oczy i spojrzała na niego, podejrzliwie marszcząc czoło. – Z kolei Radik jest obiektem westchnień Aliji, ale on nawet na nią nie popatrzy.
– Alija zakochana w Radiku? – Fabiana wywróciła oczami, bo zdało się jej to równie głupie jak nieprawdopodobne. Co jak co, ale tak dobrze wykształcona dziewczyna nie pasowała do takiego prostaka.
– Żartowałem. – Zaśmiał się cicho Karim.
– A ty?
– Ja?
– Byłeś kiedyś zakochany? – Przymrużyła oczy, bo raziło ją słońce.
– Kiedyś byłem. – Wzruszył ramionami.
– I co się stało?
– Odeszła – odparł po chwili.
– Czujesz się samotny?
– A ty?
– Teraz tak. Siłą rzeczy – rozejrzała się wokół.
– Zanim tu przyjechałaś, nie byłaś?
Już miała sprostować, że nie przyjechała, lecz została przetransportowana jak paczka, ale co by to dało?
– Masz rację. Tymon był raczej moim współlokatorem, niż chłopakiem – wyznała szczerze. – Żyliśmy razem, ale osobno. Łączył nas seks i dostęp do mojego konta. Miłość to zaufanie, patrzenie w jedną stronę tym samym wzrokiem, budowanie czegoś razem, a to wszystko było niemożliwe między nami.
– Mocne to słońce. – Potarł oko.
– Chyba się nie wzruszyłeś moją smutną historią? – Uniosła brwi, rozbawiona jego miną.
– Łatwo zmiękczyć moje serce – powiedział, sięgając do kieszeni bojówek, żeby wyjąć okulary przeciwsłoneczne.
– Nosisz okulary? – Fabiana rozchyliła ze zdumieniem usta.
– A czemu nie? – Odwrócił się, żeby nie widziała, jak zdejmuje przepaskę i skrywa oczy za prawie czarnymi szkłami raybanów. – Zawsze prowadzę w okularach – wyjaśnił. – Policja nie przepada za piratami na drodze. Dosłownie i w przenośni – dodał, znów zwracając twarz w stronę Fabiany. – I jak?
– Nieźle – mruknęła z uznaniem, bo rzeczywiście Karim wyglądał znacznie lepiej bez swojego pirackiego atrybutu. – Masz szklane oko? – zapytała, nie mogąc się oprzeć i czując, że chyba spiekła lekkiego raka, bo mimo wszystko to pytanie trąciło pewną intymnością. 
– Tak. Wyjąć? – zaproponował i kilka razy znacząco uniósł brwi.
– Nie – odpowiedziała natychmiast Fabiana, dopiero po sekundzie zauważając, że Karim znów żartował.
– Brzydzisz się?
– Nie – skłamała. – Po prostu nie wyobrażam sobie pustego oczodołu. – Tym razem postawiła na szczerość.
– Mam dwa.
– Dwa?
– Jedno zapasowe – odparł takim tonem, że nie mogła dojść, czy znów żartuje. – Szwajcarska jakość. Idealnie dopasowane, wygodne, a czasami przydatne do różnych celów.
– To znaczy? – Fabiana przekrzywiła głowę.
– Można się z kimś założyć, że poliżesz własne oko. Wyjmujesz, liżesz i wygrana twoja! – Zaśmiał się.
– Przestań. – Aż nią otrzepało.
– Kwestia przyzwyczajenia.
– Wiesz co?
– Co?
– Chcę je zobaczyć, ale nie wyjmuj – dodała naprędce, żeby mu czasem nie strzelił do głowy jakiś głupi pomysł. Wyciągnęła rękę, chcąc zdjąć okulary.
Odchylił się, bo wolał sam to zrobić. Zdjął raybany, kilka razy zamrugał i popatrzył na Fabianę spod przymrużonych powiek. – A teraz jak?
– Miałeś rozciętą powiekę? – spytała cicho, niemalże szeptem, bo wyglądało to dosyć dziwnie. Przez środek powieki biegła czerwona blizna, lekko deformując jej kształt przy linii rzęs.
– Tak.
– Jezu... – odruchowo jęknęła po polsku. – To musiało boleć. – Wyraźnie się wzdrygnęła.
– Mogę już założyć? – Podniósł okulary, a gdy nie zareagowała, włożył je z powrotem na nos. – Trochę bolało, ale jak widać, przeżyłem – skwitował, starając się stłumić emocje.
– Myślałam, że będzie takie samo... – zająknęła się, nie wiedząc czy powinna kontynuować. Dopiero teraz do niej dotarło, że oczy Karima wyglądały inaczej, niż przewidziała. Coś jej nie pasowało.
– Sztuczne oko nigdy nie będzie identyczne, jak własne. Źrenica ludzkiego oka pracuje, a szklanego nie. Może dlatego wydają ci się różne – zasugerował, drapiąc się po podbródku, bo znów zaciął się przy goleniu i to dosyć mocno. – Tępa żyletka – wytłumaczył obecność sporego strupka.
Fabiana już miała zaprzeczyć, ale ugryzła się w język. Oczy Karima nie wydały się jej różne. Było odwrotnie. Miała wrażenie, że Karim patrzy na nią, jak człowiek mający zdrowe oczy. Wprawdzie ciężko było zauważyć źrenice na tle równie ciemnych, prawie czarnych tęczówek, ale ruch gałek ocznych już tak, a ona nie mogła oprzeć się odczuciu, że przez krótki moment Karim skupił wzrok w jednym punkcie. „Ech, znów doszukujesz się czegoś, czego nie ma” – ofuknęła się w duchu.
– Alija mówiła, że pół roku nosisz brodę, a drugie pół chodzisz bez – zagaiła, żeby przestać już o tym myśleć.
– Że też nie macie innych tematów, jak moja broda? – Parsknął śmiechem.
– Gdybyś miał tyle czasu ile mam ja, miałbyś różne tematy. – Fabiana wydęła usta. 
– Wiesz co to nouruz?
– Nie.
– To taki nasz Nowy Rok, ale obchodzony dwudziestego pierwszego marca.
– Pierwszy dzień wiosny?
– Tak, równonoc wiosenna. Obchodzimy ją wyjątkowo uroczyście. Jest wielkie ognisko, zabawy i tańce. Skaczemy przez ogień, a gdy mieszkałem w Kazachstanie, brałem udział w wyścigach konnych. To największe święto, najważniejsze. Właśnie wtedy golę brodę. A gdy mija lato i zaczyna się jesień...
– Równonoc jesienna? – podpowiedziała Fabiana.
– Wtedy zaczynam ją zapuszczać.
– A czemu tak?
– Nie wiem. Od lat golę brodę na nouruz i zapuszczam na zimę. W lecie gorąco, więc wygodniej bez brody, ale gdy ją zgolę, uwierz – przez dobry tydzień żałuję, że to zrobiłem. Postanawiam, że już nigdy więcej, a potem mija lato, jesień, zima, a na wiosnę znów brzytwa idzie w ruch. Trochę to bez sensu. – Potrząsnął głową.
– Czy wszystko musi mieć sens?
– A nie powinno mieć? – odpowiedział pytaniem.
– A co z Nowym Rokiem? Tym naszym?
– Też obchodzimy. Pewnie pomyślisz, że coś z nami nie tak, ale mamy choinkę i kogoś na podobieństwo Świętego Mikołaja. Ajaz Ata, czyli śnieżny dziadek, przynosi prezenty, ale tylko grzecznym dzieciom – dodał, rzadkim u niego melancholijnym tonem, bo na moment jego myśli poszybowały do czasów dzieciństwa.
– Na szczęście dopiero zaczął się czerwiec – westchnęła Fabiana, myśląc o tym, jak przygnębiające były ostatnie święta. Spędzali je we dwójkę z Tymonem i choć jeszcze wtedy nie było między nimi tak źle, musiała przyznać, że ta Wigilia okazała się wyjątkowo smutna.
– Dostałem zaproszenie na przyjęcie – powiedział Karim, wyrywając ją ze wspomnień. Znów zmienił temat, bo wyjątkowo nie szła mu dzisiaj ta rozmowa. Rwała się na kawałeczki i co chwilę przybierała niewłaściwy kierunek albo schodziła na manowce. – Urodzinowe party w prawdziwym pałacu.
– A gdzie?
– W Saint Tropez. W sobotę – doprecyzował.
– To już za trzy dni.
– Niestety.
– Często bywasz na przyjęciach?
– Nie lubię takich sztywnych spędów.
– Tak myślałam. – Usta Fabiany zadrgały w lekkim uśmiechu.
– Uważasz mnie za gbura? – zapytał, nie czekając wcale na odpowiedź. – A może chciałabyś mi towarzyszyć? – zaproponował, niby od niechcenia, ale zdradziło go lekkie zaciśnięcie szczęki.
– Ja? – Fabiana nawet nie próbowała ukryć zdziwienia.
– Ty.
– Ale... – zacięła się, szukając jakiegoś argumentu, którym mogłaby uzasadnić odmowę. Było ich mnóstwo, lecz każdy wydawał się jej zły w tym momencie. – Może Alija byłaby lepszą kandydatką na twoją partnerkę?
– Może tak – rzucił oschle.
– Chcesz, żebym z tobą poszła? – zapytała, z trudem powstrzymując się od głośnego westchnięcia i demonstracyjnego spojrzenia w niebo. „Ciężka ta nasza gadka, jakbyśmy tłukli kamienie na drodze” – sarknęła w duchu.
– Skoro zaproponowałem?
– Dobrze, pójdę, ale uprzedzam, tancerka ze mnie kiepska.
– Bez obaw. Ja też nie jestem lwem parkietu. Prędzej niezgrabnym niedźwiedziem, którego ktoś wpuścił na salony. – Uśmiechnął się, żałując, że Fabiana nie widzi, jak porozumiewawczo do niej mrugnął.
Ulżyło mu, musiał przyznać. Od rana myślał, czy ją zaprosić, czy nie. Rozważał odrzucenie zaproszenia od Baryszkowa, ale z drugiej strony to był jeden z jego najlepszych klientów. Igor Baryszkow zamierzał hucznie uczcić siedemdziesiąte urodziny i nie wypadało odmówić. Na dodatek w gronie starannie wyselekcjonowanych osób uczestniczących w tym przyjęciu Karim mógł zawrzeć nowe, korzystne znajomości.
– Mam założyć coś specjalnego? – zaczęła ostrożnie Fabiana. Nie chciała dać po sobie poznać, ale z sekundy na sekundę czuła coraz większe podekscytowanie. Bynajmniej nie samo przyjęcie budziło w niej emocje, raczej fakt, że wreszcie choć na kilka godzin opuści swoje więzienie, wyjdzie do ludzi, spotka się z kimś spoza ścisłego grona personelu rezydencji, a wszystko „legalnie” i bez ryzyka, że srogo za to zapłaci. – Jaki charakter ma ta impreza?
– To urodziny dobrego znajomego. Na początku będzie drętwo i sztywniacko, a po północy wszyscy zrzucą maski i nie tylko, i zacznie się prawdziwa orgia – zreferował.
– Urodziny i orgia? – wydukała Fabiana.
– Wyjdziemy przed dwunastą – pocieszył ją rozbawiony Karim. – Co do stroju, Alija pomoże ci wszystko dograć.
– Uhm – mruknęła, trochę naburmuszona, bo nie wiedziała, czy Karim mówi serio, czy się z niej nabija. – A tak w ogóle to dziękuję za zaproszenie – dodała po chwili.
– Podziękujesz po przyjęciu – odpowiedział enigmatycznie.
Jeszcze godzinę spędzili na plaży, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Gdy Fabiana wróciła do siebie, padła na łóżko i dobry kwadrans rozmyślała, kim naprawdę jest Karim. „To jak fala z wysokimi amplitudami, raz jest normalnym facetem, a za moment zmienia się w prawdziwego potwora. Co z nim jest nie tak?” – próbowała pojąć jego zachowanie. Widziała, że bardzo się starał. Nawet miała to szczęście usłyszeć, jak głośno i szczerze się śmieje, gdy opowiadała mu trochę o Alku.
– Odkryłam, że zarejestrował się na forum dla As-ów.
– Asów wywiadu? – zażartował.
– To forum dla osób aseksualnych – wyjaśniła.
– Serio? Jest takie forum? – Pokręcił głową. – Ale jak? To jacyś kastraci? Eunuchy?
– Sam jesteś eunuch – prychnęła, ale ją też rozbawiło to nieco prostackie podejście do problemu.
– Póki co, straciłem oko, nie jajka – zripostował.
„Gdy chce, potrafi być miły i dowcipny” – podsumowała, czekając na Aliję, a parę minut po tym jak przyszła, przekazała jej, że będzie potrzebować sukienkę.
– Karim zabiera cię na przyjęcie? – Alija z wrażenia aż usiadła. Nie pamiętała, kiedy ostatnio Chan gdzieś się wybrał. Wiecznie jeździł po świecie, ale wyłącznie w biznesach, a tu taka niespodzianka. – Mów, jaką chcesz kieckę! – wypaliła, szczęśliwa, że będzie miała okazję wykazać się jako stylistka.
– Wszystko mi jedno, byle nie czerwoną – odparła Fabiana, sięgając po udko z kurczaka. Zgłodniała, bo w obecności Karima jej żołądek zdecydowanie odmawiał współpracy i nic nie zjadła na pikniku.
– A to niby czemu? – Alija odchyliła się lekko na fotelu i krytycznie popatrzyła na Fabianę. Prezentowała się o niebo lepiej, niż kilka dni temu. Słońce zaróżowiło jej policzki i wywołało kilka uroczych piegów na nosku, w zielonych oczach błyszczały emocje, a nawilżone morską bryzą włosy, lśniły jak nigdy dotąd. – Moim zdaniem w czerwonym będzie ci przepięknie.
– Chyba żartujesz? – Fabiana pokręciła głową. Odłożyła udko na talerzyk i otarła usta serwetką. – Nie noszę czerwonych ciuchów, bo mi nie pasują. Tobie, owszem. – Z zazdrością spojrzała na aksamitną czerń włosów Aliji.
– Pasuje mi czerwień, ale tobie też. Udowodnię ci jeszcze dzisiaj.
Nie żartowała. Kilka godzin później wkroczyła do sypialni Fabiany niosąc naręcze sukienek, zapakowanych w eleganckie pokrowce sygnowane logiem jednego z najlepszych butików w Nicei. Zlitowała się i wzięła również dwie czarne kiecki, a nawet taką z bladozielonego jedwabiu, oczywiście ręcznie malowaną. Lecz i tak jej faworytką była przepiękna, długa i prosta w formie suknia, o barwie krwistej czerwieni.
– Popatrz, jakie cudo... – wyszeptała nabożnie. Wyjęła sukienkę i zaprezentowała Fabianie. – Jest długa, ale ma rozcięcia po bokach, a z tyłu?! – pisnęła z ekscytacją – Tył jest najlepszy. – Obróciła wieszak.
– Matko, cały tyłek mi wyjdzie. Sorry, ale to nie dla mnie. – Fabiana pokręciła głową.
– A niby dla kogo? Przecież jesteś modelką. Kto, jak nie ty, powinien nosić takie kiecki? Może Sara? – Zaśmiała się ze swojego żartu, wyobrażając sobie niską i pulchną szefową kuchni w tym krwistoczerwonym ciuchu.
– To prawdziwe złoto? Raczej nie... – mruknęła Fabiana, dotykając łańcuszka biegnącego od wąskiej opaski na szyję do dołu wycięcia. Miał dobre siedemdziesiąt centymetrów długości i dosyć duże, ale bardzo cieniutkie i płaskie ogniwa.
– Złoto – potwierdziła Alija. – Powiedz, że się zakochałaś. – Jeszcze raz spojrzała zachwycona na sukienkę.
– Zakocham się, jak ty ją założysz. A tak w ogóle, czemu wzięłaś aż cztery? Można je zwrócić? Pewnie kosztowały fortunę. – Fabiana dyskretnie zerknęła na jedną z metek i aż zagwizdała pod nosem, poznając nazwę marki na którą mogli sobie pozwolić jedynie najbogatsi.
– Chan powiedział, że mam wziąć kilka.
– Kilka to dwie, góra trzy.
– Nieprawda. Kilka to minimum cztery. – Alija puściła jej oczko. – Przymierz.
– Nie odpuścisz?
– Nie...
– Okej, niech ci będzie. – Fabiana ustąpiła i wzięła od niej wieszak. – A co z butami? A bielizna?
– Buty są tu. – Alija wskazała brodą na wielką papierową torbę, którą przyniosła razem z sukienkami. – A bielizny nie trzeba. Wszyli specjalne miseczki.
Fabiana wzięła czarne szpilki i poszła do łazienki. Założyła suknię i wyszła nawet nie spojrzawszy w lustro.
– Łał... – jęknęła Alija na jej widok. – Łał...

Ale prawdziwe „łał” nastąpiło w sobotę. Alija przeszła samą siebie. Wreszcie mogła naprawdę pokazać, czego nauczyła się w dwuletnim paryskim studium wizażu. Nie tylko zrobiła Fabianie przepiękny, profesjonalny makijaż, z obowiązkową krwistoczerwoną szminką. Zajęła się również włosami, upięła je wysoko, a z luźnych pasm splotła warkocze i owinęła nimi koka. „Jak księżniczka! Wyglądasz jak prawdziwa księżniczka” – mówiła, co chwilę plaskając z zachwytu w dłonie.
Karim też się postarał, choć nie potrzebował pomocy, żeby ubrać się w czarny smoking. Jedynym kolorystycznym akcentem była ciemnobordowa muszka. Idealnie kontrastowała ze śnieżnobiałą koszulą i nadawała wyrazu całości. Stanął przed lustrem, ostatni raz poprawił klapy marynarki, jeszcze raz odrzucił w myślach pomysł, żeby oprócz dezodorantu i wody po goleniu użyć jakiegoś pachnidła i wymaszerował z pokoju, klnąc w duchu na niewygodne buty i zbyt wąskie w barach rękawy.
Szybko zapomniał o swoim dyskomforcie. Gdy ujrzał Fabianę, potrząsnął głową, bo miał wrażenie, że to mu się śni. Wyglądała tak pięknie. Pięknie, bo... Przełknął gulę wzruszenia. Ten śmiały makijaż, inna niż zwykle fryzura, suknia odbijająca swą czerwień na policzkach Fabiany... To wszystko sprawiło, że na moment przestał pamiętać o oddychaniu. Dopiero stłumiony chichot Aliji, dobiegający gdzieś z boku, przywrócił go do rzeczywistości.
– A biżuteria? Zapomniałaś? – spytał Aliję, nie spuszczając oka ze swojej partnerki. Nie mógł przestać na nią patrzeć, nawet na sekundę nie odwrócił wzroku.
– Nie noszę biżuterii – odpowiedziała coraz bardziej zawstydzona Fabiana. – Na plecach jest złoty łańcuszek, wystarczy.
– Na plecach – powtórzył odruchowo Karim.
Podszedł do Fabiany, delikatnie chwycił ją za łokieć i pociągnął, żeby się obróciła. Aż go zatchnęło, gdy ujrzał jej nagie plecy i złoty paseczek biegnący od karku i znikający gdzieś na dole głębokiego dekoltu, sięgającego do małych wgłębień nad szczytami pośladków. Gdyby mógł, pobiegłby do łazienki, albo nad brzeg morza i wskoczył w zimną toń, żeby się ostudzić.
– Chyba wystarczy? – zapytała Fabiana, skrępowana do granic jego milczeniem i ciężkim oddechem, który czuła na obnażonym ciele.
– Wystarczy – potaknął. Był w takim stanie, że zgodziłby się na wszystko. Nawet gdyby Fabiana oświadczyła, że pójdzie bez butów albo w cylindrze.
– I jak? Chan jest zadowolony z mojej pracy? – wtrąciła nieśmiało Alija.
– Chan jest bardzo zadowolony – mruknął Karim. Fabiana nie wytrzymała ciśnienia i parsknęła śmiechem. Bawiło ją, gdy ktoś zwracał się do niego w trzeciej osobie, a jeszcze bardziej, gdy on sam tak mówił. – Cieszy mnie twój dobry humor – skwitował, starając się odzyskać rezon.
Pod rezydencją czekała już na nich limuzyna z Radikiem w roli kierowcy. Fabiana rozsiadła się wygodnie i spytała, czy na razie może zdjąć niezbyt wygodne buty.
– Alija mówiła, że to dwie godziny jazdy samochodem.
– Zdejmiesz później – odpowiedział Karim i szelmowsko się uśmiechnął. Czuł, że on też ją zaskoczy.
– Popłyniemy tam? – spytała parę minut później, gdy dotarli do małej prywatnej mariny, gdzie cumował jacht motorowy Karima.
– Owszem. W godzinę będziemy na miejscu – powiedział, patrząc w jej oczy, błyszczące szczęściem jak u dziecka.
Wysiadła z limuzyny i podeszła bliżej. Wzięła głęboki wdech, bo wszystko ją zachwycało. Gwiazdy odbijały się od lustra wody, a wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Nagle, gdzieś z zakamarków pamięci dotarło do niej wspomnienie wieczoru w Savonie. Wzdrygnęła się, a dłonie natychmiast pokryła mgiełka wilgoci.
– Zimno ci? – zapytał Karim, stając tuż za nią.
– Nie... Ja tylko... – nie dokończyła.
– Chodź. – Wyciągnął dłoń.
– Jeszcze nigdy nie płynęłam jachtem – powiedziała, wstępując za nim na trap.
– Cierpisz na chorobę morską? – spytał Karim.
– Nie wiem. Chyba nie. – Zaśmiała się cicho.
Podróż minęła szybko, bo Fabi poprosiła, żeby Karim trochę ją oprowadził po jachcie. Zajrzeli do małej sterówki, poznała kapitana, porozmawiali, a nawet przez chwilę kapitan Jugnot pozwolił jej potrzymać stery. Niestety przyjęcie nie okazało się być równie ekscytujące. Nikogo nie znała, większość gości mówiła po rosyjsku, a ci nieliczni, którzy władali francuskim lub angielskim, też woleli rozmawiać w języku gospodarza. Igor Baryszkow obchodził siedemdziesiąte urodziny, więc i grono zaproszonych osób nie grzeszyło młodością. W zasadzie Fabiana dosyć szybko stwierdziła, że prócz Karima nie ma z kim zamienić słowa. Owszem, zauważyła kilka młodziutkich dziewczyn, wystrojonych i błyskających niezliczoną ilością biżuterii, ale nie miała śmiałości podejść do nich, tym bardziej, że nie wyglądały na zainteresowane jej skromną osobą.
Dreptała za Karimem lub stała obok niego, gdy z kimś rozmawiał i bez słowa sączyła szampana. „Zasnę tu z nudów” – pomyślała, widząc kolejnego Rosjanina, który chciał zamienić kilka słów z Kasymowem. Jak prawie wszyscy obecni, ten też był dosyć tęgi i ubrany w przyciasny smoking. I koniecznie złoty sygnet na serdecznym palcu! O tak, wszyscy mieli sygnety, jakby się umówili. Przedstawił się, ona też, wtedy cmoknął ją w dłoń obrzydliwie wilgotnymi ustami, skomplementował, rzucając banałem: „Karimie, twoja pani to prawdziwa piękność” i to było na tyle, jeśli chodzi o jakąś interakcję. Po godzinie tej wątpliwej rozrywki zaczęła żałować, że tu przyszła. Nie interesowało ją wykwintne jedzenie, tańce jeszcze się nie zaczęły, a w rogu wielkiej balowej sali przygrywał kwartet smyczkowy, którego absolutnie nikt nie zauważał. Równie dobrze muzycy mogli wstać, schować instrumenty do futerałów i wyjść.
Była niczym cień Karima, bo wyraźnie ją poinstruował jeszcze na jachcie: „Nie oddalasz się, nie znikasz w toalecie na pół godziny, nie pijesz za dużo, nie wdajesz się w rozmowy”. Tak... Zwłaszcza to ostatnie „przykazanie” ją rozbawiło, chyba że liczył na jej ukrywaną dotychczas biegłą znajomość rosyjskiego. Snuła się za nim, odmawiając kelnerom, którzy co rusz proponowali a to kolejny kieliszek Dom Pérignon, a to fikuśne tartinki, ewentualnie kawior z bieługi.
Rezydencja Igora oszałamiała przepychem. W zasadzie był to prawdziwy pałac, z kilkoma salami balowymi i sypialniami niczym w Wersalu. W holu wisiały niezliczone obrazy, a biedna Fabiana nie zdążyła nawet na nie popatrzeć. Nie interesowała się specjalnie sztuką, ale dzisiaj wszystko zdawało się być lepsze od tego okropnego przyjęcia. Na dodatek ktoś ustawił klimatyzację na najniższą możliwą temperaturę i było jej coraz zimniej. Z zazdrością patrzyła na marynarki gości.
– Mogę iść pozwiedzać rezydencję? – Nachyliła się, żeby szepnąć Karimowi swoją prośbę. Od razu spojrzał na nią czujnie i zmarszczył czoło. – Obiecuję, że się nie zgubię. Pójdę pooglądać obrazy, a potem na chwilkę wyjdę do ogrodu.
– W porządku – mruknął bez kropli entuzjazmu. – Kiedy wrócisz?
– Pół godzinki i jestem z powrotem.
– Okej. – Odsunął rękaw i spojrzał na zegarek.
– Przepraszam, zostawiam panów na chwilę – powiedziała po francusku Fabiana, rzucając okiem na entego rozmówcę Karima. „Może zna choć podstawowe zwroty” – pomyślała, nie czekając na reakcję.
Zostawiła obu panów i poszła w stronę jednego z wyjść z sali. Odetchnęła z ulgą, gdy ucichł nieznośny gwar rozmów. Spacerowym krokiem przechadzała się po holu, ale tu było jeszcze chłodniej, bo zabrakło ciepła bijącego od rozgrzanych alkoholem ciał gości. Postanowiła spędzić całe swoje krótkie „wychodne” na zewnątrz. Obcasy szpilek wybijały coraz szybszy rytm na marmurowych posadzkach. Lokaje usłużnie otworzyli przed nią drzwi i już... Była wolna.
– Jak ciepło... – jęknęła z zachwytem.
Zeszła z kilkunastu szerokich schodów i obróciła się, żeby móc jeszcze raz podziwiać okazałą bryłę budynku. Zadarła głowę. Oświetlone od dołu pilastry i gzymsy tworzyły przepiękną, harmonijną kompozycję. Musiała przyznać, że Igor Baryszkow miał doskonały gust, lub raczej ogromne pieniądze, którymi opłacił twórców tej architektonicznej perły.
– Imponujące, prawda? – Młodzieńczy głos dobiegł zza jej pleców.
Natychmiast się odwróciła, żeby zobaczyć z czyich ust padły słowa. Wysoki blondyn, na oko w jej wieku, podszedł bliżej i rozciągnął twarz w uśmiechu. Próbowała po stroju ocenić, czy jest jednym z gości Igora, czy może kimś z licznej obsługi. Niestety biała polówka i sprane dżinsy, choć wyglądały na świeże, nie pasowały jej do żadnej z tych dwóch grup.
– Eric Tardieu – przedstawił się i lekko skłonił głowę.
– Fabiana Czekaj – odwzajemniła powitanie, dopiero po chwili reflektując się, że nie powinna zdradzać komuś obcemu prawdziwego imienia i nazwiska. Ukradkiem spojrzała na oddaloną o kilkanaście metrów bramę wjazdową i z ulgą spostrzegła, że stoi tam co najmniej sześciu strażników. Mogła czuć się bezpieczna, ale na wszelki wypadek postawiła mały krok do tyłu. – To prawda, wyjątkowo piękny budynek – zagaiła ostrożnie, jeszcze nie do końca przekonana, czy wolno jej rozmawiać z tym młodym, szczupłym Francuzem.
– Przepraszam, że cię zaczepiłem. – Uśmiechnął się, wyraźnie skrępowany. – Widzę, że chyba przeszkadzam.
– Nie przeszkadzasz. Wyszłam na chwilę zaczerpnąć...
– Ciepłego powietrza – dokończył za nią i wskazał brodą na jej ramię pokryte gęsią skórką.
– O tak! – Parsknęła pod nosem. – Igor zafundował nam wszystkim niezłą krioterapię.
– Nie jestem gościem – sprostował natychmiast Eric. – Pracuję w firmie dostarczającej bieliznę stołową.
– Bieliznę?
– Tak. Obrusy, napperony, laufry... – wymienił kilka dziwnie brzmiących nazw. – Przywiozłem dodatkowy zapas, bo ktoś zamówił zbyt mało.
– Aha.
– Zaczepiłem cię, bo jesteś bardzo podobna do mojej znajomej. Szczerze mówiąc w pierwszym momencie myślałem, że to ona. Chodziliśmy razem do szkoły.
– Obawiam się, że to jednak nie ona. – Fabiana puściła mu oczko.
– Pochodzisz z Rosji?
– Z Polski.
– Ach tak? – Znów się uśmiechnął. – Dla mnie wszystkie słowiańskie języki brzmią tak samo. I akcent też.
– Mój wykładowca francuskiego byłby załamany – zażartowała.
– A może pójdziemy na spacer? – zaproponował.
– Spacer? – Fabiana natychmiast się spłoszyła.
– Tu, niedaleko. Za wschodnim skrzydłem jest cudowny park. – Pokazał ręką. – Nie bój się, tam też są goście. I kelnerzy. – Popatrzył na jej pusty kieliszek po szampanie.
– Zgoda.
Spacerowali noga za nogą, odkrywając, że mają wspólne tematy do rozmowy, a dokładnie jeden temat. Eric pasjonował się fotografią i zaliczył już kilka małych sukcesów. Od razu stwierdził, że Fabiana jest wyjątkowo fotogeniczna.
– Chętnie zaproszę cię na sesję. Może w plenerze? Pojedziemy w góry, albo popłyniemy na wyspę Świętej Małgorzaty. Tam jest odpowiedni klimat. Ruiny... – Cmoknął z zachwytem.
– Chętnie, ale nie skorzystam – odparła, czując, że chyba ma szczęście do fotografów, których nie interesują damsko–męskie sprawy. Eric miał miękki, łagodny głos, poruszał się ze specyficzną kobiecą gracją i zdecydowanie zbyt często gestykulował. „Gej na sto procent” – postawiła bezgłośnie diagnozę.
– Trudno, ale numer telefonu musisz mi dać. Gdybyś zmieniła zdanie, zadzwonisz.
– Obawiam się, że na to też nie możesz liczyć – odparła, dbając o to by jej głos brzmiał lekko i wesoło.
– Taki zazdrośnik? – Eric spojrzał na nią z ukosa.
– Uhm...
Rzeczywiście, gdy obeszli skrzydło pałacu, ujrzała idealnie przystrzyżone krzewy, trawnik gładki niczym dywan, a w oddali lśniącą taflę basenu. Tu i ówdzie kręcili się goście. Stali w większych grupkach lub spacerowali, pijąc alkohole roznoszone przez kilku wszędobylskich kelnerów. Eric zatrzymał jednego z nich, ustawił na tacy kieliszek Fabiany i wręczył jej pełny.
– Wypij moje zdrowie – poprosił.
– A ty?
– Muszę wrócić firmową furgonetką.
– No tak.
– Chodź, pokażę ci, co jest na dnie basenu. – Kiwnął ręką.
– A coś tam jest?   

– Zobaczysz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz