czwartek, 2 marca 2017

Kryształowe serca - rozdział 9

Rozdział 9


– Panie Kasymow – bąknęła doktor Benoit, rozsiadając się w wygodnym foteliku naprzeciw swojego zleceniodawcy. – Otóż, w mojej ocenie pannie... – poprawiła zjeżdżające z nosa okulary i zerknęła na sekundę do swojego notatnika – pannie Fabiane fizycznie nic nie dolega. Oczywiście na razie. Nie wiem, jakie łączą państwa relacje, tak naprawdę, to nic nie wiem, bo panna Fabiane nie raczyła ze mną porozmawiać. Naturalnie pozwoliła się zbadać, wysłuchała, co miałam do powiedzenia i tyle. Muszę niestety wspomnieć, że jeśli panna Fabiane nadal będzie odmawiała spożywania posiłków jej stan w końcu się pogorszy.
– Świetnie – burknął ironicznym tonem Karim. – A jak jej pomóc, pani szanowna wie? Czy nie bardzo?
– Panie kochany! – żachnęła się lekarka. Miała zbyt dużo lat i doświadczenia, żeby pozwolić się obrażać przez tego nuworysza, pariasa, który wybił się na powierzchnię, prowadząc szemrane interesy. Nie wiedziała czym zajmuje się Kasymow, ale była prawie pewna, że to oszust, złodziej i gangster. Wystarczyło popatrzeć na jego twarz. – Proszę zachować trochę szacunku dla mnie!
– Przepraszam – burknął Karim. – Jakaś rada?
– Kto zepsuł, ten niech naprawia.
– Słucham? – Karim nachylił się nad biurkiem. – Sugeruje pani, że...
– Ja nic nie sugeruję. Uważam, że panienka Fabiane przechodzi właśnie załamanie nerwowe. A znając życie i statystyki, za dziewięćdziesiąt procent takich przypadków odpowiadają partnerzy – powiedziała bardzo stanowczym tonem. – Oczywiście mogę jej przepisać leki na depresję, na nerwicę, na lęki i na wszystko, co wymyślono dla tych biednych, zgnębionych, nieszczęśliwie zakochanych kobiet, ale... – znów zawiesiła głos – jeśli panna Fabiane nie przeżyła jakiejś strasznej traumy, jestem Joanną d’Arc, znaną jako Dziewica Orleańska, a dla pana wiedzy, urodziłam trójkę dzieci. I nie przez cesarkę – dodała, kiwając posiwiałą głową.
– Aha – burknął Karim, z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Co by nie mówić, podobało mu się poczucie humoru doktor Benoit. Miała pewnie ze sto lat, ale była jedną z najlepszych lekarzy w Cap Martin, i co ważne, słynęła z ogromnej dyskrecji.
– Wie pan jak kobiety radzą sobie z gniewem? Krzywdzą siebie. Świadomie lub nieświadomie. Dlatego ona nie je. Czy to jasne?
– Jak pomóc Fabianie? – odpowiedział pytaniem Karim. – Konkretnie. Potrzebuję wskazówek.
– Brakuje jej ciepła. Tęskni za panem. Proszę z nią rozmawiać, spędzać więcej czasu, a nie delegować pokojówkę, żeby jej pilnowała. Mimo wszystko wypiszę parę recept, ale proszę pamiętać: jeśli poczuwa się pan do odpowiedzialności za jej stan psychiczny, niech pan idzie, przeprosi i poświęci trochę czasu kobiecie, którą pan kocha.
Karim już miał sprostować, ale szybko ugryzł się w język. Jakie miało znaczenie, że starsza pani uznała jego i Fabianę za parę. Nikomu tego nie powie, więc jej mylne przeświadczenie nie miało żadnej wagi. Schował recepty do szuflady, zapłacił doktor Benoit sowite honorarium, dorzucając pięćset euro za poradę psychologiczną i z ulgą przekazał w troskliwe ręce Radika, który miał ją odwieźć do domu.
Ciężko się zastanawiał, jak ugryźć ten nieoczekiwany problem. Przez chwilę rozważał wykupienie leków i wyjazd na co najmniej dziesięć dni, żeby się zdystansować do całej sprawy, ale uznał to za zwykłe tchórzostwo. Sęk w tym, że nie rozumiał, jak można kochać kogoś, kto był takim śmieciem? Bo właśnie tak oceniał Tymona Kapelę. O ile mocno uzasadnione ukaranie kobiety chłostą, zwłaszcza lekką, krótkim okrągłym batem,  który nie powodował okaleczeń, mieściło mu się w głowie, o tyle brutalny gwałt już nie. Często myślał, czy to nie przejaw jakiejś wyjątkowo durnej hipokryzji, zważywszy na wszystko, co mógł usłyszeć w telewizji czy przeczytać w sieci. Jednak szybko uznawał, że to dwie zupełnie różne sprawy. I choć daleki był od stosowania kar cielesnych, rozgrzeszał się myślą, że Fabiana przystała na nią, mało tego, to ona w zasadzie zainicjowała rozmowę na ten temat.
Postanowił stawić temu czoła jeszcze dzisiaj. „Pamiętaj Karim, co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Pójdzie ci dwa razy szybciej” – mawiał jego ojciec i dodawał ludową mądrość: „Jeśli potrudzisz się jak należy, będziesz miał wszystko”. Wezwał więc Aliję i poprosił o przygotowanie Fabiany na jego wizytę. Sam też się przygotował. Postanowił w drodze wyjątku założyć coś jaśniejszego, wybrał klasyczne dżinsy, białą koszulę i nawet pokusił o lekkie spryskanie ciała jakąś wodą kolońską. Znalazł zapomnianą butelczynę w szafce pod umywalką, powąchał, czy nie zdążyła się zepsuć przez ostatnie dwa lata, ale nie był w stanie tego stwierdzić. Nigdy nie przywiązywał wagi do takich bzdur, pachnidła mogły istnieć, ale wyłącznie dla kobiet. 
Pomaszerował do sypialni Fabiany, zapukał grzecznie i prawie zderzył się z Aliją, która właśnie wychodziła. Wybałuszyła oczy, widząc odmienionego Chana. Po kolejnej sekundzie jej nos zwęszył zapach perfum, stanęła więc jak wryta i już miała to skomentować, ale domyślny Karim natychmiast zgromił ją wzrokiem. Jeszcze tego brakowało, żeby rozwlekła po kuchni ploty na jego temat.
– Znikaj stąd, ale już! – warknął, mijając się z nią w drzwiach.
Ciągle zapominał, że Alija to nie małe, chude i przerażone dziecko, które odebrał staremu Czokanowi. Już dawno nie nosiła cienkich jak mysie ogonki warkoczy, zaokrągliła się tu i ówdzie i straciła dziecięcą niewinność. Musiał przyznać, że wyrosła na prawdziwą piękność, ale on i tak traktował ją w najlepszym razie jak młodszą siostrę.
Wszedł do sypialni, cicho zamknąwszy za sobą drzwi. Mógł przypuszczać, że Fabiana będzie kiepsko wyglądać, lecz gdy ją zobaczył, aż coś ścisnęło go w dołku. Alija zrobiła co mogła, wyszukała ciuchy w delikatnych pastelowych kolorach, żeby nie podkreślały bladości twarzy Fabiany, uczesała jej włosy i upięła w swobodny węzeł nad szyją, a na koniec nałożyła delikatny, dziewczęcy makijaż. Na wszelki wypadek pomalowała rzęsy brązowym, wodoodpornym tuszem, przewidując kolejne łzy, które co chwilę sączyły się z poczerwieniałych oczu jej ukochanej pani.
To nie pomogło. W trakcie tych zabiegów Fabiana siedziała niczym lalka, biernie się im poddając. Teraz było podobnie. Odpowiedziała na powitanie, nawet na moment jej twarz przybrała wyraz czegoś na kształt delikatnego uśmiechu, poprawiła się na fotelu i spuściła głowę. Nie mogła patrzeć na Karima. Próbowała jakoś się odciąć, zdystansować, ale nieznośny zapach, który roztaczał, drażnił jej nos i pobudzał wszystkie zmysły.
– Chciałem z tobą porozmawiać – oznajmił, starając się brzmieć pewnie i rzeczowo, ale i ciepło. Próbował zapamiętać lekcję, udzieloną przez doktor Benoit. – Poświęcisz mi chwilę?
– Tak.
– Powiedz, jak się czujesz?
– Dobrze.
– A czemu odmawiasz jedzenia? – zaczął drążyć, choć ledwie zadał to pytanie, a najchętniej palnąłby się w łeb. Przecież miał nie naciskać na nią, nie wywierać presji! Zbeształ się w duchu.
– Nie mam apetytu, ale jeśli to konieczne, od jutra...
– A dzisiaj? – przerwał jej spontanicznie i aż zacisnął pięści, myśląc, że jest kompletnym durniem, skoro nie potrafi nad sobą panować. – Przepraszam, że ci przerwałem.
– Nie szkodzi – odparła i popatrzyła na niego. Na jej twarzy malował się smętny uśmiech.
– To nie ma sensu! – warknął, zrywając się z miejsca. Przemierzył energicznie pokój wzdłuż i wszerz, wrócił żeby zabrać fotel i postawić go dokładnie naprzeciw fotela Fabiany. Usiadł, rozpiął guzik pod kołnierzykiem koszuli, bo miał wrażenie, że zaraz go udusi. Na moment przytknął do twarzy dłonie złożone jak do modlitwy. – Przepraszam. Nie powinienem był tak cię nastraszyć – powiedział.
– Nastraszyć? – spytała Fabiana, odruchowo ściskając nogi. Objęła się ramionami, cicho zatrzeszczało oparcie, bo gdyby mogła, wtopiłaby się w nie całą sobą.
– Tak, nastraszyć. Ta chłosta to był blef. – Postanowił iść w zaparte. Zresztą nic innego nie przyszło mu do głowy. – Chciałem cię tylko nastraszyć. Uwierz. – Karim przyłożył pięść do serca.
– Udało ci się – odparła, odwracając wzrok, żeby choć na moment nie widzieć jego twarzy, pochmurnego spojrzenia, marsa na czole i drgającego mięśnia na dole policzka. Paradoksalnie, to wszystko sprawiało, że zdał się jej przystojny, męski i emanujący zwierzęcym magnetyzmem.
– Nie uderzyłbym cię. Ani ja, ani nikt inny. Nie pod moim dachem. Wierzysz mi? – zapytał, a gdy nie odpowiedziała, nachylił się i położył dłoń na jednym z jej kolan. – Fabiane, wierzysz mi?
– Po co ci moja wiara? – odparła w końcu, nadal patrząc gdzieś, w bliżej nieokreślonym kierunku i myśląc, że dłoń Karima zaraz wypali dziurę w jej nodze. Choć oddzielona tkaniną spodni, parzyła niczym żywy ogień, ale Fabianie brakowało odwagi, by ją strącić.
– Gdy miałem osiem lat – zaczął Karim – przeprowadziłem się z matką i młodszym bratem do stryja. Zamieszkaliśmy w Paryżu, w dzielnicy, w której mieszkało sporo takich jak my. Mieszkanie stryja graniczyło przez ścianę z mieszkaniem Pakistańczyka, niejakiego Abdula Zardariego. Abdul miał sześć córek i młodą żonę. Bił je przy każdej okazji – powiedział, starając się panować nad głosem. – Bił je gdy miał powód i gdy nie miał. Dostawało się im za wszystko i wszystkim: ręką, pięścią, kablem od żelazka, skórzanym pasem, kijem. Przyjaźniłem się z jedną z tych dziewczynek. Miała tyle lat, co ja. Wołali na nią Ibtisam. To znaczy po arabsku „uśmiech”.
– Uśmiech? – Przeniosła wzrok na Karima, bo przypomniało się jej słowa Aliji o znaczeniu jego imienia.
– Tak, uśmiech – potwierdził i zamilkł, a przez jego twarz przebiegł skurcz bólu, gdy przypomniał sobie, jak zatykał uszy i dociskał do nich poduszkę, żeby nie słyszeć krzyków docierających zza ściany. Wybrzmiewały w jego głowie jeszcze długo po tym, jak opuścił dom stryja i wyjechał w świat. – Lubiłem ją. Czasami żartowała, że kiedyś będę jej mężem. Gdy skończyła dwanaście lat, znaleziono ją w toalecie restauracji ojca. Sprzątała tam. Wypiła butelkę płynu do czyszczenia sanitariatów.
– Przykro mi... – powiedziała Fabiana z autentycznym smutkiem. Na moment przytknęła dłoń do ust, ale to nie pomogło powstrzymać łez. Zaczęły nieśmiało spływać po policzkach. – Bardzo mi przykro – powtórzyła.
– Nie płacz – powiedział. Podał jej ze stolika pudełko z chusteczkami. – Postanowiłem wtedy, przysiągłem sobie, że nigdy, przenigdy – podkreślił z mocą – nie podniosę ręki na kobietę. Teraz rozumiesz? Wierzysz mi?
– Czasami... nie wiem, w co wierzyć i komu – wyznała, ocierając twarz.
– Nie chodzi o mnie? – zapytał, kiwając głową. – Tęsknisz za nim? Stąd te łzy? – Popatrzył w jej oczy.
– Za kim? – Uniosła brwi, nie wiedząc kogo ma na myśli.
– Za Tymonem. To chyba oczywiste.
– Ach... – Potrząsnęła głową. – Nie, nie tęsknię za nim. Dziwne, prawda?
– Mam być szczery? – Karim zmarszczył czoło. – Jak można tęsknić za żałosnym facecikiem, który cię pobił i zgwałcił?
– Skąd o tym wiesz? – Fabiana od razu się usztywniła. Zerknęła na dłoń Karima, nadal spoczywającą na jej kolanie. Od razu ją zabrał.
– O gwałcie? – spytał.
– Tak. Tymon wam powiedział? Nie wierzę.
– W waszym mieszkaniu był podsłuch – wyznał szczerze.
– Podsłuch? – Fabiana złapała się za czoło i z niedowierzaniem pokręciła głową. Nie sądziła, że jeszcze ktoś uczestniczył w tych dramatycznych momentach jej życia. Siniaki już dawno zniknęły, pęknięcie na dolnej wardze zagoiło się bez śladu, ale w sercu została blizna. Miała tam być do końca. – Po co ten podsłuch?
– Dla twojego bezpieczeństwa.
– Niewiarygodne. – Prychnęła pod nosem, czując że to wszystko, to jakiś absurd.
– Dlaczego nie zgłosiłaś się na policję?
– Zgłosiłam – zaoponowała, chcąc sprawdzić ile jeszcze wie Karim.
– Poszłaś na policję, ale nie wniosłaś oskarżenia, nie byłaś u lekarza, nie zrobiłaś obdukcji, nie próbowałaś szukać pomocy psychologa – wymieniał, wystawiając kolejne palce. – Wzięłaś na siebie jego winę i jego wstyd. Wytłumacz, dlaczego mu podarowałaś? – Nieznacznie podniósł głos, bo znów przypomniał sobie, jaką bezsilność czuł odsłuchując nagranie z tej nocy i jak bardzo chciał dorwać w swoje ręce tego człowieka i nauczyć go szacunku do kobiet.
– Nie wiem. – Stropiła się Fabiana. – Może...
– Może co? – ponaglił, bo zamilkła i uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– Może już go nie kochałam? Dlatego?
– Nie rozumiem. – Karim zmarszczył czoło.
– Gdyby mi zależało... – przerwała, nie wiedząc jak ma przekazać to, co kłębiło się w jej sercu i głowie. – Gdy nam na kimś zależy, chcemy, żeby ten człowiek był dobry. Żeby nas nie krzywdził. Przestało mi na nim zależeć, nie pragnęłam zemsty, odwetu, chciałam żeby zniknął z mojego życia. Tylko tyle. – Popatrzyła na niego.
– To skąd troska o niego? Strach, że coś mu zrobiliśmy? – Karim nieufnie przymrużył oczy.
– Martwiłam się, bo... – Fabiana wzruszyła ramionami. – Wiem, to nie ma sensu – przyznała, przesuwając dłonią po tyle głowy. – Ostatnio nic nie ma sensu.
– Dlaczego?
– Nie wiem – odparła natychmiast.
– Wiesz. – „Ale nie chcesz powiedzieć”, dokończył w swojej głowie. – Chciałabyś, żeby poniósł karę?
– Karę? – Znów się spłoszyła, myśląc, jak mógłby postąpić Karim i jego ludzie.
– W dniu, w którym przestałem pilnować twojego byłego chłoptasia... – zaczął.
– Co z nim? – wykrztusiła, przerażona satysfakcją malującą się na twarzy Karima.
– Miał długi. Próbował się ratować wyprzedając jakieś rzeczy w lombardzie. On jest hazardzistą, ale to wiesz – chrząknął znacząco – słabym człowieczkiem szukającym podniet w swoim żałosnym życiu. Póki go pilnowaliśmy, zawsze ktoś zapobiegł rozrachunkom, przypadkiem znalazł się tam, gdzie Tymon i jego coraz bardziej niecierpliwi wierzyciele. Do czasu... – przeciągnął. 
– Chcesz powiedzieć, że... – Głos uwiązł jej w gardle.
– Żyje. Trochę go potarmosili. Już wyszedł ze szpitala i mieszka u rodziców. – Karim uśmiechnął się krzepiąco, myśląc o nauczce, jaką dostał ten głupi młodzieniec.
– Potarmosili? – powtórzyła Fabiana.
– Nie powinno cię to zajmować – uciął.
Nie zamierzał jej opowiadać, jak technicznie wyglądało doręczenie „wezwania do zapłaty”. Kilku poważnych panów, nie dysponujących nawet odrobiną poczucia humoru, spotkało się z dłużnikiem w przysłowiowej ciemnej uliczce. Przy pomocy kijów bejsbolowych bardzo umiejętnie zgruchotali mu obie kości goleniowe i poinformowali, że to dopiero początek, a koszty egzekucji doliczą do kwoty długu. Na szczęście kilka dni później ktoś skontaktował się z nimi, uregulował wszystko i dosyć dobitnie wyraził nadzieję, że już nie będą niepokoić tego młodego człowieka. 
– Mogę ci zaufać? – spytała Fabiana.
– Możesz mi ufać bardziej, niż jakiemukolwiek mężczyźnie w twoim życiu – odpowiedział powoli i z rozmysłem.
– Na pewno Tymon żyje i nic mu nie dolega?
– Nie powiedziałem, że jest zdrów jak ryba. – Karim przekrzywił głowę i uśmiechnął się znacząco. – Ale bez obaw, wyliże się z tego. Jest młody, zdrowy i głupi. Na szczęście to ostatnie nie ma wpływu na... – Chciał dopowiedzieć „zrastanie kości”, ale ugryzł się w język. – Swoją drogą, widzę, że się nieco ożywiłaś. – Zauważył bardzo ukontentowany, bo jego wysiłki nie poszły na marne. Jednak złośliwa staruszka, madame Benoit, miała świętą rację. Fabiana potrzebowała męskiego towarzystwa, nawet kogoś, kogo niekoniecznie darzyła sympatią.
– Ożywiłam? – powtórzyła zawstydzona Fabiana. Odwróciła spłonione spojrzenie i oparła je na stojącym na stole samowarze. Nagle poczuła pragnienie. Podniosła się i nalała trochę czaju do filiżanki. – Jestem niegościnna. Nie zaproponowałam ci herbaty. Chcesz? – Zerknęła na Karima.
– Chętnie.
W milczeniu wypili po filiżance gorącego i słodkiego jak ulepek czaju.
– Co byś powiedziała na piknik? – zapytał po chwili.
– Piknik.
– Tak. Jest ciepło, słonecznie...
– Karim... – Westchnęła ciężko.
– Jutro w południe – oznajmił. – Przyjdę po ciebie. Jeśli lubisz pływać, załóż strój...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz